|
Sens życia
singulair.serwis |
Ostatnio, na naszym forumowym czacie rozpętała się mała dysputa, na temat fundamentalnego zagadnienia poruszana przez filozofów od zarania dziejów: Czy nasze życie ma jakikolwiek sens i czy jest wartością samą w sobie?
Dodatkowo dodam, że do zainicjowania rozmowy przyczynił się tekst wrzucony przez Mateusza, warto sobie przejrzeć, żeby w ogóle wiedzieć, o co mi dokładnie chodzi: http://zacmienie.org/cztery-taktyki/
p.s. prosimy o odpowiedź szczególnie Kobaiana
Esej Zapffego, do którego odnosi się Ligotti: http://philosophynow.org/issues/45/The_Last_Messiah
(Przykro mi Czarku, tylko po angielsku )
Nieważne, Czarek znalazł: http://www.metta.lk/polish/Zapffe-Ostatni-mesjasz.html
Jest po Polsku https://www.youtube.com/watch?v=lZ-GB6FdD1c
EDIT: http://www.metta.lk/polish/Zapffe-Ostatni-mesjasz.html
Na razie jestem po wódce, to tylko wkleję link http://www.astraldynamics.pl/upload/Vipassana.pdf
PS Nie patrzcie na chujowy serwis
Próbowałem Vipassany W ogóle mi nie wchodziła Pozdrawiam
Sens życia jest całkowicie niesłusznie uważany za jedno z najważniejszych zagadnień filozoficznych. Tymczasem filozof ma w tym względzie najczęściej mniej do powiedzenia, niż jakiś mądry, doświadczony życiowo człowiek nie parający się filozofią. Jak każde zjawisko, również i sens życia podlega oczywiście analizie filozoficznej. Analiza taka może być ciekawa, ale na pewno nie dostarcza odpowiedzi na to pytanie, które najbardziej nas nurtuje, czyli czy nasze życie ma sens, ewentualnie jak sprawić, by ono takiego sensu nabrało.
Na początku proponuję rozróżnić dwa różne problemy "sensu życia", które zazwyczaj bywają mieszane. Tak również jest u Zapffego, którego wywody ewidentnie wpisują się w nurt filozofii nieanalitycznej, rzec można "literackiej" tyle że o innej niż postmodernistyczna proweniencji. Otóż jest problem sensu życia filozoficzny i psychologiczny. Ludzie zadający sobie pytanie o sens życia zazwyczaj cierpią na psychologiczny problem, polegający na tym, że nie chce im się działać, żyć jak żyli do tej pory i uznają zakończenie żywota za najlepsze rozwiązanie swoich problemów. I jak dla mnie w tej właśnie najbardziej palącej kwestii filozofia nie ma do powiedzenia absolutnie nic, ustępując pola psychologii, ewentualnie psychiatrii. Istnieje oczywiście problem filozoficzny "sensu życia" ale on nie ma wcale prostego przełożenia na problem psychologiczny, wbrew temu co twierdzi podążający wyraźnie śladami egzystencjalistów autor. Problem filozoficzny polega na tym, że różne poglądy czy wierzenia, na które człowiek się powołuje tłumacząc sens własnego żywota, okazują się mitami, złudzeniami, bajkami, efektem samooszukiwania się. Jednakże porzucenie wiary w filozoficzny sens życia wcale nie skutkuje usensownieniem samobójstwa. Jeżeli życie jest pozbawione filozoficznego sensu, to tak samo pozbawione jest jakiekolwiek działanie, w szczególności zaś to, które polega na jego zakończeniu. Oczywiście jeżeli wiara w filozoficzny sens życia jest dla nas w istocie motorem do podejmowania codziennych czynności utrata filozoficznej wiary może mieć poważne skutki psychologiczne, problem w tym, że najczęściej tak nie jest. Odrzucenie wiary w filozoficzny sens życia, a utrata sensu w znaczeniu psychologicznym to najczęściej dwa różne niezależne od siebie zjawiska. Samobójstwo, wbrew słynnemu twierdzeniu Camusa, nie jest więc podstawowym problemem filozoficznym.
Autor tekstu utożsamiając błędnie dwie różne kwestie rysuje zgoła fałszywy obraz człowieka i jego egzystencjalnych problemów. Oto człowieka dopadają filozoficzne refleksje, traci on chęć do życia i znajdują go martwego nad wodopojem, gdzie miał polować na zwierzynę. Przecież ten obrazek jest tak oderwany od rzeczywistych przeżyć ludzkich, że okazuje się niemalże groteskowy, jedynie powaga problemu, o którym pisze autor, powoduje, że tego nie dostrzega się na pierwszy rzut oka. Główna jak rozumiem teza polega na przedstawieniu psychologicznych mechanizmów radzenia sobie z filozoficznym problemem. Jednakże gdzieś umyka autorowi podstawowa kwestia: Z jakiej racji problem filozoficzny ma być dla nas w tym wypadku również problemem praktycznym? Oczywiście mechanizmy psychologiczne, o których pisze autor występują w świecie powszechnie. Nie jest to jednak reakcja na groźbę utraty wiary w sens życia, tylko są to mechanizmy wpisane w samo to życie, usprawniające nasze funkcjonowanie. Sądzę, że większość ludzi, u których takie mechanizmy obserwujemy, nie ma problemu sensu życia ani przed oczami, ani z tyłu głowy ani nigdzie indziej. Po prostu w ogóle nie zadaje sobie takich pytań. A jak ktoś sobie zadaje filozoficzne pytania, traktuje je najczęściej jako kwestie poznawcze a nie egzystencjalne.
zaorane
Swietny tekst Mikołaju, ale może teraz konkretnie, jaki sens ma Twoje życie?
Swietny tekst Mikołaju, ale może teraz konkretnie, jaki sens ma Twoje życie? Ja jestem jeszcze raczej w trakcie poszukiwań tego sensu, choć już odkryłem kilka ważnych tropów. Sens życiu nadają wartości, które realizujemy. Dla mnie takimi wartościami są zdobywanie i przekazywanie wiedzy, kontemplowanie dzieł sztuki i pomoc innym. Wartości te realizuję co prawda w stopniu, który mnie niezbyt satysfakcjonuje, ale w wystarczającym, by swoje trwanie na tym łez padole jakoś usensownić. Mówię to z pozycji człowieka, który parę istotnych batalii w swoim życiu przegrał, a moja aktualna sytuacja na pewno nie należy do wymarzonych. Nawet zakładając, że wiara w wartości jest efektem tego jakiejś sublimacji czy innej odkrywanej przez psychologów cholery, zupełnie nie przeszkadza mi uznawać te wartości jako nadające sens. Genezy nie należy bowiem mylić z aktualną postacią danego zjawiska.
Oczywiście mechanizmy psychologiczne, o których pisze autor występują w świecie powszechnie. Nie jest to jednak reakcja na groźbę utraty wiary w sens życia, tylko są to mechanizmy wpisane w samo to życie, usprawniające nasze funkcjonowanie. Sądzę, że większość ludzi, u których takie mechanizmy obserwujemy, nie ma problemu sensu życia ani przed oczami, ani z tyłu głowy ani nigdzie indziej. Po prostu w ogóle nie zadaje sobie takich pytań. Dokładnie – bo to pytanie pojawia się dopiero wtedy, gdy mechanizmy zaczynają szwankować. „Sens [życia]” występuje jako autonomiczny system bądź coś zauważonego dopiero wtedy, kiedy zaczyna się rozlatywać, nigdy kiedy działa poprawnie. Jest po prostu trybikiem niezbędnym do działania cielesnej i psychologicznej maszynerii, która motywuje jednostkę by dalej robiła to, co robi. Choć większość czasu ów system znaczeń szumi cicho na tle życia danej osoby, często pod wpływem jakiegoś zagrożenia, sens wysuwa się na pierwszy plan. Kiedy zagrożenie zostaje zażegnane, system ten zaczyna na powrót funkcjonować automatycznie. Zaledwie nikły procent ludzi świadomie i z własnej woli opiera swoje życie na jakimś znaczeniu bez zewnętrznej prowokacji. Co do większej części naszej rasy, wywodzi ona sens prosto z podręcznika i może być on zlokalizowany co do strony, paragrafu, rozdziału i wiersza – „Bóg istnieje”, „Posiadam ‚Ja’, „Mój kraj jest najlepszy na świecie”. - Ligotti.
Mechanizmy rządzące ludzką psychiką sprawiają, że postrzeganie świata jako bezcelowego i pozbawionego znaczenia wywołuje depresję, ta z kolei często objawia się myślami samobójczymi. Nie rozumiem, czemu samobójstwo miałoby być bezsensowne „w szczególności” – czy w ogóle można twierdzić, że jakieś działania są bardziej bezsensowne od innych? Czy bezsens jest stopniowalny? Nie byłbym taki pewny, przecież bardzo podobna do twierdzeń Zapffego jest teoria opanowania trwogi (Terror Management Theory), której niektóre tezy zostały potwierdzone eksperymentalnie. Jeśli, jak twierdzi Zapffe, życie nie ma obiektywnego sensu, a jednocześnie bez poczucia sensu człowiek nie jest w stanie funkcjonować, to istnienie jakichś mechanizmów zakłócających percepcję i fabrykujących sens wydaje mi się być pewne. Co do większej części naszej rasy, wywodzi ona sens prosto z podręcznika i może być on zlokalizowany co do strony, paragrafu, rozdziału i wiersza – „Bóg istnieje”, „Posiadam ‚Ja’, „Mój kraj jest najlepszy na świecie”. - Ligotti.
Ja mam właśnie wrażenie, że jest to takie typowe ględzenie humanisty, który uwypuklając pewne aspekty życia stara się za wszelką cenę udowodnić pozostałym doniosłość swoich dociekań. Weźmy sobie Kowalskiego. Rano wstaje, je jajecznicę, pije kawę, idzie do pracy, wraca, je obiad, ogląda TV, je kolację, jak jest w dobrym nastroju dogadza żonie i idzie spać. Owszem, Kowalski chodzi do kościoła co niedzielę, księdza poważa, daje na tacę, kibicuje tzw. "naszym" i ma rozbudowane ego. Nie popełnia jednak samobójstwa, gdy "nasi" zaczynają przegrywać, a chwilowe wahania odnośnie stosunku do kościoła i Boga, powstałe pod wpływem doniesień w TV o pedofilskiej aferze, nie powoduje, aby przestawał sobie robić jajecznicę, pić kawę, chodzić do pracy itp.
Uważam ponadto, że znacznie lepiej wyjaśniali tę kwestię egzystencjaliści niż robi to ten pan. Problemem jest śmierć i to w jej perspektywie, a nie w perspektywie utraty wiary w celowość świata, w Boga, w "naszych orłów" itp. Problemem jest to, że człowiek rozpatruje działania w perspektywie celów i przyszłości, a śmierć to właśnie moment, w którym przyszłe cele się zazwyczaj kończą. Rozwiązaniem jest przyjęcie postawy egzystencjalnej nie nakierowanej na jakieś odległe cele, tylko na to, co się aktualnie dzieje, na wybory, których dokonujemy w tej chwili, na wartości, które się w naszym życiu realizują, albo nie.
Natomiast mam wrażenie, że pan Ligotti, jeszcze raz to wszystko powtarza, analizując mniej dogłębnie i proponując bardziej ekstrawaganckie rozwiązanie. Na mnie wrażenia to nie robi żadnego.
Pozwolę
Wszystko ładnie, wszystko pięknie, ale katolickich "katabasów" proszę zostawić w spokoju.
Pozwolę się wtrącić w tę ciekawą rozmowę. Moim zdaniem pytanie nie powinno brzmieć: czy życie ma sens? Tylko, czy człowiek ma prawo, a może obowiązek życia? I jak się ma w tym śmierć - jest prawem? Czy może obowiązkiem/koniecznością ?Gdzie w tych prawach i obowiązkach znajduje się wolność? A może wolność to ułuda? Za dużo tych pytań... Reasumując, ten typowy dylemat filozoficzny nigdy nie będzie rozwikłany, ponieważ tajemnica życia człowieka jest rozdarta pomiędzy pochodzącą od Natury cyklicznością życia i śmierci, a boskim (kulturowym) pierwiastkiem w człowieku, który jest imperatywem dążenia człowieka do nieśmiertelności / wieczności. Mógłbym powiedzieć nawet, że idea samobójstwa z wyboru jest bliższa tzw. humanizmowi niż tzw. prawom naturalnym, na które tak często i kuriozalnie powołują się katolickie katabasy.
Podpisano Pałlo Kołeljo.
[quote="Mafarka"katabasy.
Nie znam, ale jak widzę banał, to mi się kojarzy.
Nie znam, ale jak widzę banał, to mi się kojarzy.
A co konkretnie jest banałem?
Podobnie jak kobaian, przypuszczam, że filozoficzne rozważania na temat sensu (a raczej bezsensu) życia ekstremalnie rzadko mają istotny wpływ na silne myśli samobójcze. Często za to mogą towarzyszyć depresji i ogólnemu poczuciu nieszczęścia - osobiście sądzę, iż zazwyczaj jest to odruchowa próba nadania większej powagi swym psychicznym cierpieniom. Głupio wprost się przyznać, że myślę o samobójstwie dlatego, "że mam brzydki ryj, małego członka, jestem głupi i nikt mnie nie lubi", gdyż na przeciętnym odbiorcy takie problemy nie zrobią żadnego wrażenia, gdy wokół widać ludzi ślepych, głuchych, inwalidów bez kończyn, rodziców chorujących na raka dzieci itp. Kłopoty typu "olewają mnie koleżanki na studiach" wydają się ogółowi społeczeństwa błahe i dziecinne jako powody głębszej depresji, więc osoba użalająca się nad sobą w ten sposób wyjdzie tylko na mięczaka - a przecież to takie problemy są częstą przyczyną permanentnego złego samopoczucia, niszczą poczucie własnej wartości itd. Wydaje mi się więc, że człowiek cierpiący psychicznie, chcąc uniknąć śmieszności zarówno przed innymi, jak i przed samym sobą, ukrywa swoje rzeczywiste zmartwienia pod płaszczem problemów natury filozoficznej, które wyglądają dumnie i poważnie. Zapewne bywa to również efektem wygodnictwa i zrzucaniem z siebie odpowiedzialności za własną niedolę. Bo np. niepowodzenie u kobiet może wynikać z mojej fizycznej niedoskonałości, nad którą mógłbym przecież trochę popracować, choćby na siłowni, ale to by już wymagało ode mnie pewnego wysiłku i samozaparcia, więc prościej zasłonić się "bezsensem życia" oraz jakiejkolwiek walki o lepszy jego status. Upraszczając, widzę to tak, że brak filozoficznego sensu życia nie jest problemem, dopóki w tym życiu dobrze nam się układa, odnosimy jakieś sukcesy, które pozytywnie wpływają na samoocenę, realizujemy swoje czysto ludzkie pragnienia, odczuwamy dużo przyjemności itp. Problem filozoficznego sensu istnienia pojawia się wtedy, gdy nasze życie mocno odbiega od naszych oczekiwań i nie osiągamy tego, co jest ważne dla naszego dobrego samopoczucia. Zaznaczam, że nie przeprowadziłem żadnych naukowych badań potwierdzających moje socjologiczno-psychologiczne tezy. Dzielę się z Wami jedynie moimi przypuszczeniami.
Moim zdaniem masz racje, a jak nie cala to na pewno bardzo sporo.
I tak stary znajomy doszedł do wniosku, że tezy filozofów o tym, że życie jest bez sensu ale wszyscy się oszukujemy, wynikają z ich samooszukiwania się tylko w drugą stronę (i nie ma tutaj żadnej ironii, to całkiem ciekawe spostrzeżenie)
Kurde, ja mam dokładnie tak samo. Mam się zabić ;_;?
I tak stary znajomy doszedł do wniosku, że tezy filozofów o tym, że życie jest bez sensu ale wszyscy się oszukujemy, wynikają z ich samooszukiwania się tylko w drugą stronę Tego akurat bym nie powiedział. Można zupełnie szczerze (bez samooszukiwania) negować istnienie absolutnego sensu życia, ale moim zdaniem, ten pesymistyczny wniosek po prostu nie przekłada się na jakieś znaczące cierpienia psychiczne. Jeśli takie cierpienia występują, to prawdopodobnie źródło jest inne - zwyklejsze i bardziej życiowe - a rozważania nad bezcelowością naszej ziemskiej egzystencji jedynie towarzyszą tej psychicznej męce.
Tego akurat bym nie powiedział. Można zupełnie szczerze (bez samooszukiwania) negować istnienie absolutnego sensu życia, ale moim zdaniem, ten pesymistyczny wniosek po prostu nie przekłada się na jakieś znaczące cierpienia psychiczne. Jeśli takie cierpienia występują, to prawdopodobnie źródło jest inne - zwyklejsze i bardziej życiowe - a rozważania nad bezcelowością naszej ziemskiej egzystencji jedynie towarzyszą tej psychicznej męce. Też mi się tak wydaje. Dodam jeszcze, że filozofowie najczęściej negują sens życia rozumiany jako pewien odgórnie ustalony cel - wyznaczony np. przez Boga, Naturę świata czy Historię. Między takim twierdzeniem, a konstatacją, że życie określonego człowieka nie ma żadnego sensu, jest jeszcze wiele miejsca na refleksję i poszukiwanie własnej drogi do odnalezienia sensu w życiu. Jest to przepaść, którą tacy filozofowie, jak cytowany powyżej zasypują różnymi sofizmatami i "skrótami myślowymi".
Wyprzedzilem w ilosci postow RoTa, teraz rozpoczynam pogon za Kapitanem.
Rune of Torment [*]
Rune of Torment [*]
O co chodzi?
O to że już nic nie pisze.
Pewnie bedzie w okresie swiatecznym i latem.
https://www.youtube.com/watch?v=_joQEa-mB-w
Znakomite podsumowanie bieżącej sytuacji w kraju.
Na razie jestem po wódce, to tylko wkleję link http://www.astraldynamics.pl/upload/Vipassana.pdf
http://www.metta.lk/polish/Pessoa-i-vipassana.html
1. Albo świat zaistniał, albo istniał odwiecznie.
Z racji tego, że to jest alternatywa wykluczająca, na mocy samej konstrukcji logicznej, jedna opcja jest koniecznie prawdziwa, a druga koniecznie fałszywa.
2. Jeśli świat zaistniał, to albo sam siebie powołał do istnienia, albo coś/ktoś, nie będące światem, to uczyniło.
To również jest alternatywa wykluczająca i na mocy struktury logicznej, jedna opcja jest koniecznie prawdziwa, a a druga koniecznie fałszywa.
3. Świat nie mógł sam siebie powołać do istnienia, bo aby móc cokolwiek uczynić, trzeba założyć uprzednie istnienie.
Logicznie niepodważalne.
4. A zatem, jeśli świat zaistniał, to został stworzony. A jeśli został stworzony to istnieje Stwórca świata, nie należący do świata, i tym samym założenia ateizmu są nieprawdziwe.
Wniosek konieczny logicznie. Do tego punktu wykazano tylko, że jeśli świat zaistniał to istnieje jakaś jego transcendentna jego Przyczyna. Poniżej wykażę, że ta przyczyna musi być również osobowa.
Jedyna możliwość obrony dla ateisty to próba wykazania, że świat istnieje odwiecznie. To jednak napotyka na poważne problemy natury logicznej jak i empirycznej.
Od strony empirycznej, ateista musiałby podważyć Teorię Względności i powszechnie przyjmowaną naukowo Teorię Wielkiego Wybuchu (Bing Bang, w skrócie BB) np. poprzez podanie lepszego empiryczne wyjaśnienia na rzecz faktu red-shiftu (przesunięcia w podczerwieni - Efekt Dopplera - dowodzący ze wszechświat się rozszerza) czy promieniowania reliktowego. Wszelkie alternatywne próby jakie wyjaśnień jakie spotkałem u ateistów nie były w stanie podważyć BB.
Np. teoria de Sittera postuluje inne, wykładnicze (inflacyjne) tempo ekspansji wszechświata z początkowo pustą, pozbawioną materii, przestrzenią. Nie podważa jednak samego BB. Z kolei odwoływanie się do uprzedniej "ciemnej materii" z której wyłonił się nasz wszechświat też upada, bo tzw. ciemna materia to też materia, tylko że nie emitująca promieniowania elektromagnetycznego. Zaś BB mówi, że z tzw. Wielkiej Osobliwości powstała cała materia i czasoprzestrzeń. Ateista musiałby tu postulować, że cała materia, jaka powstała, powstała z materii wcześniej już istniejącej, a to jest nielogiczne. Lub musiałby przyznać, że owa cała wcześniejsza "materia" to jakaś spirytystyczna, "duchowa materia" a nie to, co rozumiemy przez to słowo. Innymi słowy, ateizm tu też upada, bo przecież głosi, że nie istnieje świat nadprzyrodzony, duchowy. (Tak swoją drogą, to Wielka Osobliwość, o jakiej mówi BB, i z której powstał cały wszechświat, stanowiła punkt o nieskończonym zakrzywieniu czasoprzestrzeni i o wielkości równej (dokładnie) matematycznemu punktowi. Innymi słowy, BB postuluje tak naprawdę tu to, co co teizm - powstanie świata ex nihilo - z nicości w sensie filozoficznym, nie w sensie pustej przestrzeni)
Zgodnie z regułą Brzytwy Ockhama (bytów nie mnożyć) wszelkie tego typu mętne wyjaśnienia, które nie wnoszą nic nowego poza dodatkowymi, redundantnymi (nadmiarowymi) założeniami, można spokojnie "wyciachać" z dyskusji. Ale dajmy ateiście się wykazać i niech sobie pospekuluje. Taką próbą (kompletnie przy tym niefalsyfikowalną i nieweryfikowalną) może być odwoływanie się do nieskończonego regresu przyczynowo-skutkowego w czasie. Tzn, koncepcja ta zakłada, że przyczyną powstania naszego wszechświata był jakiś wcześniejszy wszechświat. A jego przyczyną jeszcze wcześniejszy. I tak dalej, aż do nieskończoności. (Jako ciekawostkę podam, że w taką koncepcję regresu, tylko że Bogów, wierzą też mormoni)
Niestety, nieskończony regres przyczynowo-skutkowy w czasie jest nielogiczny. Jeśli przyczyna świata posiada swoją uprzednią przyczynę, a ta jeszcze wcześniejszą przyczynę, to jeśli taki regres jest rzeczywiście nieskończony, to znaczy że na pewno nie ma jego pierwszej przyczyny. A jak nie było pierwszej, to nie miał jak powstać drugi wszechświat. A jeśli nie było tego drugiego, to kolejny, trzeci, nie miałby jak zaistnieć. itd., itd. idąc dalej dochodzimy do tego, że dzisiejszy świat nie miałby jak zaistnieć. Lub, ujmując to od innej strony: nie da się skończyć tego co jest rzeczywiście nieskończone. Nie da się doliczyć do nieskończoności, jak i nie da się przejść do końca nieskończenie długiej drogi. Jeśli osobliwość z jakiej powstał nasz wszechświat, miała się zmienić dopiero po rzeczywiście nieskończenie długim czasie (czy to stagnacji, czy wynikającej z nieskończonego regresu uprzednich wszechświatów), to choćby nie wiem jak długo próbować, nigdy się nie dotrze do chwili, w której nieskończenie długi czas by się skończył. A zatem chwila Wielkiego Wybuchu nigdy by nie nastała. a tym samym nigdy by nie doszło się do punktu dzisiejszego.
Jaka jest jednak natura ostatecznej Przyczyny? Przejdźmy do analizy dalszych możliwych alternatyw.
5. Stwórca świata może być osobowy albo nieosobowy.
Zasadnicza różnica między przyczyną nieosobową, a osobową, dotyczy tego w jaki sposób powstaje jej skutek. Przyczyna nieosobowa zawsze działa w sposób deterministyczny. Tzn. gdy tylko zajdą wszystkie warunki koniecznie i dostateczne, wyzwalany jest natychmiastowy skutek, efekt. Np. aby zapalić zapałkę musi wpierw zajść szereg warunków dostatecznych. Zapałka musi być sucha, nie może być popsuta, nie może dmuchać za duży wiatr aby płomień nie zgasł, itp. Jednak to nie wystarczy. Potrzeba jeszcze warunku dostatecznego, czegoś co wyjmie zapałkę z pudełka i ją zapali.
W wypadku nieosobowym, nie ma opóźnień. Jak tylko zajdą warunki konieczne i dostateczne, skutek jest wyzwalany natychmiast. Np. zapałka może być zapalona przez jakąś maszynę - jak tylko wprowadzi warunki dostateczne, zapałka się zapali. Lecz jeśli ów robot jest też nieosobową maszyną, to problem nie ulega rozwiązaniu, ale cofa się tylko wstecz. Co spowodowało że maszyna uruchomiła czynności prowadzące do zapalenia się zapałki? Cofanie się w nieskończoność nie ma sensu, bo jest nielogiczne. Zatem ostatecznie dochodzimy do pierwotnej Przyczyny, która może zadecydować czy zechce coś zrobić, czy nie, i nie potrzebuje do tego żadnej zewnętrznej przyczyny (której zresztą być nie może, bo nieskończony regres jest nielogiczny). Aby jednak móc o tym decydować należy założyć, że ostateczna przyczyna nie jest zdeterminowana, posiada wolną wolę, słowem musi być osobowa.
Teraz zastosujmy to do powstania świata. Bez względu na to czy przyznamy, że świat powstał jeden, jedyny raz z wielkiej osobliwości, czy że był to tylko jeden z epizodów, w którym przyczyną powstania wszechświata był jakiś wcześniejszy, inny wszechświat - problem zostaje ten sam. Czy warunki konieczne i dostateczne do powstania naszego świata istniały odwiecznie, czy też kiedyś się zmieniły? Jeśli istniały odwiecznie, to dlaczego świat ma tylko skończoną ilość lat? A jeśli się zmieniły, to co spowodowało tą zmianę? Przyczyna nieosobowa nie może zadecydować aby nie zadziałać, działa automatycznie, gdy tylko dostarczymy jej wszystkich warunków koniecznych i dostatecznych do wyzwolenia skutku.
Co spowodowało więc zmianę stanu wielkiej osobliwości, z której wyłonił się wszechświat? Te rozważania można podsumować w przesłance szóstej:
6. Jeśli świat powstał, choć powstać nie musiał, to przyczyna jego powstania jest Osobowa. A zatem istnieje osobowy, transcendentny Stwórca świata i ateizm jest fałszywy.
Niestety, nieskończony regres przyczynowo-skutkowy w czasie jest nielogiczny. Ateista musiałby tu postulować, że cała materia, jaka powstała, powstała z materii wcześniej już istniejącej, a to jest nielogiczne. Zasadnicza różnica między przyczyną nieosobową, a osobową, dotyczy tego w jaki sposób powstaje jej skutek. Przyczyna nieosobowa zawsze działa w sposób deterministyczny. Definicja przyczyny jest kwestią bardzo trudną i dyskusyjną. Gdyby autor miał rację, to na poziomie kwantowym (gdzie mamy ponoć do czynienia ze zdarzeniami niezdeterminowanymi) albo nie byłoby relacji przyczynowych w ogóle, albo te relacje miałyby charakter osobowy. Jeżeli przyjąć, że w świecie kwantowym nie ma relacji przyczynowych, to nie bardzo wiem skąd u autora problem z wyobrażeniem sobie samoistności, która nie polega na stwarzaniu samego siebie. Jeżeli przyjąć, że relacje przyczynowe w świecie kwantowym występują, ale mają charakter osobowy, to autor zaiste wyznaje osobliwy pogląd, który zaciekawić może zarówno filozofa jak i ewentualnie psychiatrę.
woda bagietka pomidor mleko
=sraczka
krule takich slow nie uzywaja.
Bo króliki w ogóle nie mówią.
krule takich slow nie uzywaja.
Zgadza się. Na szczęście ja jestem tylko głodującym i bidnym archiwistą - pomywaczem ( a ostatnio nawet bardziej pomywaczem )
http://www.sciencedaily.com/releases/2014/06/140616151347.htm
|
|