ďťż

Nigdzie nie widziałem tematu, a przecież to legenda jakich mało!



Vangelis to grecki twórca muzyki elektronicznej i filmowej. Swego czasu był przymierzany nawet do gry w Yes (w zastępstwie za Wakemana), ale z tego przedsięwzięcia została tylko przyjaźń z Jonem Andersonem, oraz kilka nagranych wspólnie płyt, niestety niezbyt ciekawych. El Greko zapisał się w historii muzyki dzięki dwóm świetnym soundtrackom do superprodukcji Ridley'a Scotta - Łowca Androidów oraz Wyprawa do raju. I te właśnie płyty chcę wam polecić najbardziej ze względu na niesamowity klimat.

W pierwszej mamy futurystyczną wizję, brudnego świata, który przepełniony jest niepokojem i samotnością. Przynajmniej tak go sobie wyobrażałem gdy słuchałem tej płyty. W bardzo podobnym stylu płyty nagrywa Max Richter, tylko on nie używa elektroniki, a przynajmniej nie tylko:

http://www.youtube.com/watch?v=C9KAqhbIZ7o
http://www.youtube.com/watch?v=Cg0cmhjdiLs

Druga natomiast przenosi nas do czasów, gdy Krzysztof Kolumb płynął swoimi statkami w nieznane. Vangelis znakomicie oddał klimat tej podróży mogą trochę drażnić jedynie naleciałości naw age'u, które sprawiają, że momentami ta płyta brzmi jak wyjęta żywcem z Heroes III. Jednakże warto przymknąć na to ucho i pozwolić się porwać Vangelisowi w tą podróż do Nowego Świata:

http://www.youtube.com/watch?v=WYeDsa4Tw0c
http://www.youtube.com/watch?v=rN-NsFWtXQY

Ostatnią płytą którą chcialbym wam polecić jest Earth - uważana za pierwsze, oficjalne wydawnictwo Vangelisa, mamy tu mix elektroniki, rocka progresywnego i ambientu. Warto zwrócić uwagę na 2 utwory, które odpowiadają klimatem muzyce z Łowcy Androidów:

http://www.youtube.com/watch?v=_fzQKCgCqvk
http://www.youtube.com/watch?v=HpGtss-bx64

Swego czasu posiadałem również płytę o pięknym tytule L'apocalypse des animaux, zapamiętałem z niej tę oto perełkę, która strasznie przypomina Crystal Silence zespołu RTF:

http://www.youtube.com/watch?v=f2Bp-xkMc20

Zapraszam do lajkowania, subskrybowania i dawania łapek temu temacikowi.


Znam soundtrack z Blade Runnera, faktycznie klimacior jest czadowy.

Vangelis znakomicie oddał klimat tej podróży mogą trochę drażnić jedynie naleciałości naw age'u, które sprawiają, że momentami ta płyta brzmi jak wyjęta żywcem z Heroes III.
Przyznam się, że jeśli chodzi o muzykę filmową i grową, to jestem raczej laikiem w temacie, to mimo wszystko stwierdzam, że to:
http://www.youtube.com/watch?v=EsYjN4wFw4o
dużo bardziej podoba mi się od tego:
http://www.youtube.com/watch?v=WYeDsa4Tw0c
Przecież to drugie jest nadęte do granic bólu, a wręcz nic innego poza patosem w tym nie ma.
Sprawdź całą płytę, bo w sumie ten kawałek chyba najbardziej podniosły ze wszystkich jest.


Słuchałem coś kiedyś tego Vangelisa i powiem, że choć generalnie nie jest źle, to jednak ociera się dla mnie momentami o rubikowanie, czyli nie do końca udolne, pół-amatorskie naśladowanie muzyki poważnej. Jest niby poważnie, patetycznie, ale tematy utworów Vangelisa są zazwyczaj bardzo proste, często to wręcz takie "wlazł-kotki-na-płotki". Mam wrażenie, że gdyby facet ograniczył się do grania elektronicznego rocka bardziej by mnie do siebie przekonał.
Znam Vangelisa tylko z soundtracków i z jednej strony jest on ciekawy a z drugiej działa mi na nerwy. Pojawia się niestety najczęściej w filmach na więcej niż jedno obejrzenie, i mnie osobiście za drugim razem już przeszkadza odrobinę.

Słuchałem coś kiedyś tego Vangelisa i powiem, że choć generalnie nie jest źle, to jednak ociera się dla mnie momentami o rubikowanie, czyli nie do końca udolne, pół-amatorskie naśladowanie muzyki poważnej. Jest niby poważnie, patetycznie, ale tematy utworów Vangelisa są zazwyczaj bardzo proste, często to wręcz takie "wlazł-kotki-na-płotki". Mam wrażenie, że gdyby facet ograniczył się do grania elektronicznego rocka bardziej by mnie do siebie przekonał.

Up.
Zarzuty przez was stawiane nijak jednak mają się do przeze mnie polecanych płyt, nie wliczając Wyprawy do raju, gdyż tam rzeczywiście sporo patosu jest, ale też pięknej muzyki.
Słyszałem niemal wszystkie albumy tego Pana. Trudno jest jakoś generalnie ocenić jego płyty, gdyż materiał na nich zawarty prezentuje bardzo zróżnicowany poziom. Vangelis na przestrzeni wielu lat otarł się o przeróżne style muzyczne, w jego twórczości znajdziemy zarówno bezpretensjonalne piosenki jak i awangardowe szaleństwa. Podam od siebie kilkanaście pozycji, które, moim zdaniem, są najbardziej interesujące.

a.) ścieżki dźwiękowe:

Generalnie ten obszar jego twórczości jakoś specjalnie mnie nie interesuje, nie przepadam za muzyką ilustracyjną, choć trzeba przyznać, że Grekowi zdarzały się rzeczy godne uwagi na tym polu. Ze wszystkich soundtracków wybrałbym ten:
L’apocalypse des animaux (1973). Tak naprawdę został on zarejestrowany jeszcze w 1970 roku. To jeden z pierwszych jego projektów solowych. Muzyka bardzo wyciszona, pozbawiona jeszcze tych charakterystycznych nośnych tematów melodycznych. To taka impresjonistyczna elektronika, czasami oparta na dronach. Ma swój niepowtarzalny klimat.

Inne soundtracki są bardzo nierówne, zazwyczaj jest na nich jeden lub dwa ciekawe utwory, natomiast inne jakoś nie pozostają w głowie. Blade runner i Chariots of fire dobrze sprawdzają się w czasie filmu, jednak słuchane tylko z płyty nieco nużą, szczególnie ten drugi.

b.) klasyczne płyty elektroniczne:

Heaven and hell (1975)
Zdecydowanie jeden z najlepszych albumów Vangelisa. To właściwie połączenie rocka elektronicznego z rockiem symfonicznym. Po raz pierwszy Vangelis wykorzystał w nagraniach chór – nigdy już nie udało mu się nagrać takiej płyty, pomimo, że próbował nieco podobnej konwencji na „Mask” (1985). Muzyka niezwykle barwna, bogata w nastroje, pozbawiona dłużyzn, co było niestety często jego przypadłością. Ciekawe, że ten człowiek, nie potrafiąc posługiwać się pismem nutowym i nie mając doświadczeń z pracą z większym aparatem wykonawczym, potrafił stworzyć i zaaranżować utwór o tak bogatej fakturze instrumentacyjnej. Jest to na pewno świadectwem jego nieprzeciętnego talentu.

Albedo 0.39 (1976)
Absolutna czołówka, jeśli chodzi o jego albumy. Wyrafinowana mieszanka elektroniki, progresu i jazz-rocka. Pojawiają się już na tym krążku jego specyficzne melodie, w sumie bardzo proste i chwytliwe, jednak podane w interesujący sposób. Vangelis bardzo sprawnie operował formą wariacyjną, uwagę zwraca na tym albumie kunsztowna aranżacja kompozycji oraz bogata rytmika. W sumie to ciekawa alternatywa wobec „szkoły berlińskiej”.

Spiral (1977)
To jeden z najbardziej popularnych jego albumów. Głównie dzięki otwierającemu go utworowi tytułowemu. Przed laty znali go w Polsce niemal wszyscy – to on właśnie został wykorzystany jako podkład dźwiękowy do początku telewizyjnego „Studia sport” (było to w latach 80-tych). To już wyraźnie lżejsze oblicze jego twórczości, jednak nie pozbawione świeżości. Bardzo melodyjne, oparte na formie repetytywnej, nie znaczy to jednak, że banalne. Dla każdego fana rocka elektronicznego to nadal jazda obowiązkowa, choć znaczne uproszczenie formy może czasami nieco irytować.

c.) elektroniczna awangarda

Ten nurt reprezentują dwa wydawnictwa, które były sporym zaskoczeniem w momencie, gdy się ukazały. Vangelis zdążył już przyzwyczaić do swoich melodyjnych i na swój sposób tradycyjnych utworów. Tymczasem…

Beaubourg (1978)
Invisible connections (1984)

To zgoła odmienne oblicze artysty. Muzyka rządząca się zupełnie innymi prawami. Postrzępiona narracja, ostre dysonanse, czasami wręcz punktualistyczna faktura. W zasadzie jest to muzyka amelodyczna, często także arytmiczna, szczególnie „Beaubourg” to dość radykalny eksperyment. Awangarda pełną gębą. Fani artysty często tych płyt nie lubią, rażą ich swoim radykalizmem i hermetycznym językiem dźwiękowym. Warto sięgnąć szczególnie po „Beaubourg”. Vangelis i Jarre są często uważani za artystów bardzo „melodycznych”, jednak o ile Francuz jest zazwyczaj bardzo przewidywalny, to Grek potrafi nieźle zaskoczyć, burząc pewne stereotypy na swój temat .

d.) avant rock/progressive/fusion

Hypothesis (1971)
The dragon (1971)

Na początku lat 70-tych Vangelis przebywając w Londynie zarejestrował sesje z muzykami reprezentującymi różne nacje. Światło dzienne ujrzały one dopiero pod koniec lat 70-tych. Jest to kolejny przykład na to, że Grek może naprawdę zaskoczyć. Muzyka, która wypełniła te krążki nie ma w zasadzie nic wspólnego z rockiem elektronicznym. Są to kompozycje będące pokłosiem jam-session, stąd nie dziwi fakt, iż są one oparte w dużym stopniu na improwizacjach. To dość eklektyczna muzyka, nie jest łatwo ją jednoznacznie zdefiniować. Mamy tu elementy jazzu nowoczesnego (pojawiają się fragmenty free, jazz-rockowe eskapady w stylu fusion z początku lat 70-tych), ekspresyjne partie gitary przywodzą skojarzenia z rockiem (przede wszystkim progresywnym), jest trochę akcentów folkowych. Muzyka jest dość zakręcona, trudno porównać ją z mainstreamowym progresem. Z tych dwóch pozycji płytowych wyróżniłbym szczególnie „The dragon”. Obydwie płyty nie są darzone szczególną atencją przez fanów artysty, najczęściej są po prostu nieznane. To jednak zbyt odległe rejony muzyczne dla fanów tradycyjnej el-muzyki.
Jestem na etapie bardziej wnikliwego poznawania Vangelisa. Na dzień dzisiejszy znam soundtracki z Blade Runnera i z Kolumba i oba są naprawdę świetne i siedzą wyśmienicie każdy w swoim klimacie. Sound do 1492 zakrawa nawet na arcydzieło

Postanowiłem przypomnieć sobie dlaczego legendarne Heaven and Hell oceniłem na 3 gwiazdki. No i sobie przypomniałem. Album robi nienajlepsze wrażenie, stylistycznie przypomina mi to poniekąd Mike'a Oldfielda, przy czym Oldfield to jednak miał przy całej swej pretensjonalności dosyć dobre melodie - może nie zawsze, ale chociaż czasem miał. Niebo i Piekło to dla mnie coś, jak Dzwony Rurowe - banalna muzyka, ale tak strasznie nadęta, żeby robiła wrażenie niezwykle monumentalnej i ambitnej. Różnica polega na tym, że Tubular Bells jest w tym wszystkim rzeczywiście chwytliwe, natomiast H&H zupełnie nie. Są tutaj jakieś motywy niby-eksperymentalne, które w kontekście całej reszty brzmią kuriozalnie - najpierw jakieś chóry (śpiewające byle co) i bicie w dzwony, potem bezsensowne pierdzenie na moogu. To trochę tak, jakby Oldfield na podrzędnym, nieudanym Hergest Ridge powrzucał jakieś absurdalne odgłosy w kompletnie przypadkowych miejscach i wynajął chór, który te wszystkie tematy wygrywane na jednej strunie śpiewałby tak, jakby to było co najmniej Requiem Mozarta. I może nawet summa summarum nie jest to całkiem do dupy, w końcu 3 gwiazdki to nie jedna, niemniej twierdzenie, że jest to "muzyka niezwykle barwna, bogata w nastroje, pozbawiona dłużyzn" nie znajduje u mnie zrozumienia.

Naprawdę, słysząc takie wygłupy rozumiem dlaczego rock progresywny bywa tematem kpin.

Moja raczej niepochlebna opinia na temat najsłynniejszej płyty Vangelisa nie przekreśla u mnie całego jego dorobku. Nagrał parę płyt, które oceniam bardzo pozytywnie:

Earth (1973)

Świetny, nastrojowy, bezpretensjonalny art rock. Coś jak 666 Aphrodite's Child, tylko, że bez dłużyzn.

L'apocalypse des animaux (1973)

Klimat cudowny, muzyka dobra, choć mogłaby być lepsza. Niemniej płytę oceniam zdecydowanie in plus.

Hypothesis (1978)

Połączenie awangardowej elektroniki i fusion. Bardzo fajne połączenie! Zdecydowanie ciekawsze niż nagrane na tej samej zasadzie i w podobnym stylu The Dragon. Płyta jest w zasadzie równie fajna jak jej okładka

Blade Runner (1994)

Absolutny klasyk. Nie powiem, żeby muzyka ta brzmiała w każdym momencie równie dobrze saute co w filmie, ale i tak jest świetna.

Poza tym słuchałem też innych jego płyt i na ogół nie robiły szczególnie dobrego wrażenia. Zdaje mi się, że im bardziej Vangelis nastawiony jest na "rozmach" tym bardziej jego muzyka staje się karykaturalna. dnia Sob 17:35, 31 Styczeń 2015, w całości zmieniany 3 razy
Z tego co słyszałem Vangelisa najlepsze wrażenie zrobiło na mnie
Hypothesis właśnie.



Postanowiłem przypomnieć sobie dlaczego legendarne Heaven and Hell oceniłem na 3 gwiazdki. No i sobie przypomniałem. Album robi nienajlepsze wrażenie, stylistycznie przypomina mi to poniekąd Mike'a Oldfielda, przy czym Oldfield to jednak miał przy całej swej pretensjonalności dosyć dobre melodie - może nie zawsze, ale chociaż czasem miał. Niebo i Piekło to dla mnie coś, jak Dzwony Rurowe - banalna muzyka, ale tak strasznie nadęta, żeby robiła wrażenie niezwykle monumentalnej i ambitnej. Różnica polega na tym, że Tubular Bells jest w tym wszystkim rzeczywiście chwytliwe, natomiast H&H zupełnie nie.


Z tego co pamiętam różnica była jeszcze jedna. H&H miało naprawdę koszmarne brzmienie, natomiast Dzwony Rurowe mimo wszystko - nie. Brzmienie oparte na zapętlonych partiach klasycznych instrumentów z dodatkiem gitary jest jednak dużo przyjemniejsze dla ucha niż syntezator udający orkiestrę symfoniczną. Z resztą cała prawda o zawartości jest widoczna na okładce.
Kiedyś się podniecałem albumem "El Greco", teraz to oceniam jako biedę straszną, w porównaniu do mistrzów Baroku np. Ale "Blade Runner" oceniam jako świetny, może dlatego, że film to jeden z moich ulubionych tytułów.
Pamiętam jak za szczyla zaczytywałem się w "Historii wypraw krzyżowach" Runcimana, a jako soundtrack miałem soundtrack do "1492". Byłem wtedy zachwycony tym albumem, bardzo dobrze komponował się z lekturą.

"Blade Runner" słuchałem, ale nie porwał mnie. Było to w tym samym czasie, co "1492", czyli w prehistorii.

Chyba trzeba poznać inne jego albumy skoro już tak zachwalacie
No tyle że z tym Blade Runnerem to mam tak, że film z 10 x widziałem nic wiec dziwnego, że mam sentyment do tego Soundtracka. A 1492 to rzecz bardzo podniosła, chwyta za serducho, choć może razić patosem. Ale idealne do wspinaczki górskiej
W biografii Yesów wyczytałem, że Vangelis nagrywał albumy z Jonem Andersonem i że ponoć była to bardzo owocna współpraca dla obydwu(podejrzewam jednak że bedą to miernoty). Ktoś słyszał?

W biografii Yesów wyczytałem, że Vangelis nagrywał albumy z Jonem Andersonem i że ponoć była to bardzo owocna współpraca dla obydwu(podejrzewam jednak że bedą to miernoty). Ktoś słyszał?

Współpraca była bardzo owocna w dolary. Jon and Vangelis, bo tak się panowie podpisywali na płytach to klasyka radiowego popu lat 80'. Muzyka ta dla takiego starego pierdziela jak ja ma pewien urok, bo w czasach kiedy te klimaty były w Polskim Radiu na porządku dziennym byłem małym dzieckiem i takie rzeczy przyjemnie mi się kojarzą. Ale nikomu młodszemu i niezainteresowanemu popem bym tego nie polecił. Zresztą:

https://www.youtube.com/watch?v=T9Y3m7fisOU

dnia Śro 20:46, 15 Kwiecień 2015, w całości zmieniany 2 razy
No to znam to chyba ich popisowy numer. Chodziło mi o to czy nagrali coś ,,wyższych lotów". Biograf Yesów dość chwalił te płyty, ale tak myślałem, że to wszystko w tym stylu będzie.
Chyba niczego wyższych lotów nie nagrali, ale pewność da nam dopiero Mahavishnu
Znalazłem ostatnio płytę kolesia, który gra na harfie i on grał na harfie w ścieżce do Łowcy Androidów, i na tej swojej płycie jednej, co ona jest gra na harfie nie ścieżkę do Łowcy Androidów tylko takie rożne, i się inspiruje kulturami starymi i wymyślonymi bo jest tam o Majach i o Żydach i o Atlantydzie i Lemurii, i on to gra na harfie i bardzo jest to ładne. Bardzo.

Gail Laughton - Harps of the Ancient Temples (1969)

Przepiękne te harfy, choć z autentyczną muzyką starożytną nie mają chyba wiele wspólnego. Ten album jest zbyt krótki, szkoda że typ nic więcej nie nagrał.
Chciałem zauważyć, że Harfy już leżą w pewnym miejscu znanym obecnym na forum w jakosci bezstratnej.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Vangelis
singulair.serwis