|
Album roku 1971
singulair.serwis |
Pomału zaczniemy sobie kolejne zestawienie. Czasu mamy dużo, finał przewiduję nie wcześniej niż w listopadzie, przy czym chciałbym, żeby to było nie później niż na Boże Narodzenie. Termin jest tak odległy po pierwsze dlatego, że w wakacje pewnie nie każdy będzie miał sposobność do słuchania muzyki, po drugie rocznik jest bardzo obfity i bardzo wyrównany, nie tylko nie ma zdecydowanego faworyta do zwycięstwa, ale wręcz nie da się wytypować podium, myślę, że powalczy o nie z 10 płyt, a to sprawia, że trzeba się będzie porządnie namyślić. Tak więc dosłuchajcie sobie spokojnie, czego nie znacie z 1970, a co znalazło się na eksponowanych lokatach, a potem nieśpiesznie zapoznajcie się z większością poniższej listy [którą na bieżąco będę uzupełniał].
Cannonball Adderley - The Black Messiah Airto - Seeds on the Ground Alcatraz - Vampire State Building The Allman Brothers Band - At Fillmore East America - America Amon Düül II - Tanz der Lemminge A.R. & Machines - Die grüne Reise - The Green Journey Art Ensemble of Chicago - Certain Blacks Art Ensemble of Chicago - Phase One Art Ensemble of Chicago with Fontella Bass - The Art Ensemble of Chicago with Fontella Bass Ash Ra Tempel - Ash Ra Tempel Derek Bailey - Solo Guitar Derek Bailey / Dave Holland - Improvisations for Cello and Guitar Gato Barbieri - Fénix Robbie Basho - Song of the Stallion Between - Einstieg Black Sabbath - Master of Reality Paul Bley - Improvisie Paul Bley - Synthesizer Show Carla Bley & Paul Haines - Escalator Over the Hill Blues Creation - Demon & Eleven Children David Bowie - Hunky Dory Anthony Braxton - For Alto Breakout - Blues Edgar Broughton Band - Edgar Broughton Band Brötzmann / Van Hove / Bennink plus Albert Mangelsdorff - The End Budgie - Budgie Burnin Red Ivanhoe - W.W.W. Gary Burton & Keith Jarrett - Gary Burton & Keith Jarrett Can - Tago Mago Captain Beefheart & His Magic Band - Mirror Man Caravan - In the Land of Grey and Pink Centipede - Septober Energy Circle - Paris-Concert Cluster - Cluster Leonard Cohen - Songs of Love and Hate Ornette Coleman - Twins Colosseum - Live Alice Coltrane - Journey in Satchidananda Alice Coltrane - Universal Consciousness John Coltrane - Sun Ship John Coltrane Featuring Pharoah Sanders - Live in Seattle Comus - First Utterance Chick Corea - The Song of Singing Chick Corea, David Holland & Barry Altschul - A.R.C. Larry Coryell - Barefoot Boy Larry Coryell - Fairyland Crazy Horse - Crazy Horse David Crosby - If I Could Only Remember My Name Miles Davis - A Tribute to Jack Johnson Miles Davis - Live-Evil Elton Dean - Elton Dean Deep Purple - Fireball Dom - Edge of Time The Doors - L.A. Woman Egg - The Polite Force Eiliff - Eiliff Embryo - Embryo's Rache Emerson, Lake & Palmer - Tarkus John Entwistle - Smash Your Head Against the Wall Et Cetera - Et Cetera Bill Evans - The Bill Evans Album John Fahey - America Faust - Faust Bill Fay - Time of the Last Persecution Fläsket Brinner - Fläsket brinner' Flower Travellin' Band - Satori Focus - Focus II Brigitte Fontaine & Areski Belkacem - L'incendie The Freedom Unity - Down by the Naked City Frumpy - 2 Funkadelic - Maggot Brain Serge Gainsbourg - Histoire de Melody Nelson Rory Gallagher - Rory Gallagher Jan Garbarek - Sart Marvin Gaye - What's Going On Genesis - Nursery Cryme Gentle Giant - Acquiring the Taste Gila - Gila Gong - Camembert Electrique Gong - Continental Circus Marek Grechuta / Anawa - Korowód Grant Green - Alive! Groundhogs - Split Jean Guérin - Tacet Guru Guru - Hinten Halfnelson [Sparks] - Halfnelson Hampton Grease Band - Music to Eat Herbie Hancock - Mwandishi Roy Harper - Stormcock Hawkwind - In Search of Space Joe Henderson - Joe Henderson in Japan Joe Henderson - In Pursuit of Blackness Jimi Hendrix - The Cry of Love John Lee Hooker & Canned Heat - Hooker 'n Heat Freddie Hubbard - Straight Life Freddie Hubbard - First Light Freddie Hubbard & Ilhan Mimaroğlu - Sing Me a Song of Songmy Humble Pie - Performance: Rockin' the Fillmore Bobby Hutcherson - San Francisco Bobby Hutcherson - Head On Jan Dukes de Grey - Mice and Rats in the Loft Jethro Tull - Aqualung Arthur Jones - Scorpio Janis Joplin - Pearl Junipher Greene - Friendship The Keith Tippett Group - Dedicated to You, But You Weren't Listening Masabumi Kikuchi - In Concert King Crimson - Islands The Kinks - Muswell Hillbillies Kin Ping Meh - Kin Ping Meh Klan - Mrowisko Mieczysław Kosz - Reminiscence Krokodil - An Invisible World Revealed Joachim Kühn - Interchange Rolf Kühn Jazz Group - Devil in Paradise Rolf Kühn Jazz Group - Going to the Rainbow Harold Land - A New Shade of Blue Harold Land - Choma (Burn) Led Zeppelin - Led Zeppelin [IV] John Lennon - Imagine Magma - 1001° centigrades Mahavishnu Orchestra - The Inner Mounting Flame Albert Mangelsdorff Quartet - Live in Tokyo Steve Marcus, Sonny Sharrock, Miroslav Vitous & Daniel Humair - Green Line Marsupilami - Arena Masahiko Satoh & Sound Breakers - Amalgamation (Kokotsu no Showa Genroku) The Masters Apprentices - Choice Cuts Joe McPhee - Nation Time Michael Naura Quartett - Call Joni Mitchell - Blue Mountain - Nantucket Sleighride Moving Gelatine Plates - Moving Gelatine Plates My Solid Ground - My Solid Ground Nine Days Wonder - Nine Days Wonder Nucleus - Solar Plexus Nucleus - We'll Talk About It Later Om - Om Osibisa - Woyaya Shuggie Otis - Freedom Flight Out of Focus - Out of Focus Pink Floyd - Meddle Placebo - Ball of Eyes Popol Vuh - In den Gärten Pharaos Fela Kuti With Ginger Baker - Fela Ransome-Kuti and The Africa '70 With Ginger Baker - Live! Rare Earth - In Concert Rhésus O - Rhésus O The Rolling Stones - Sticky Fingers George Russell - The Essence of George Russell Terje Rypdal - Terje Rypdal Samla Mammas Manna - Samla mammas manna Samurai - Samurai Pharoah Sanders - Thembi Santana - Santana III Woody Shaw - Blackstone Legacy Archie Shepp - Live at the Panafrican Festival Wayne Shorter - Odyssey of Iska Sonny Simmons - Burning Spirits Sly & The Family Stone - There's a Riot Goin' On Soft Machine - Fourth Chris Spedding - Songs Without Words Sun Ra - Nidhamu Sun Ra and His Solar-Myth Arkestra - The Solar-Myth Approach Volume 1 Sun Ra and His Solar-Myth Arkestra - The Solar-Myth Approach Volume 2 Supersister - To the Highe$t Bidder John Surman & John Warren - Tales of the Algonquin Tangerine Dream - Alpha Centauri Hound Dog Taylor - Hound Dog Taylor and the Houserockers Ten Years After - A Space in Time Tonton Macoute - Tonton Macoute Traffic - Welcome to the Canteen Traffic - The Low Spark of High Heeled Boys T. Rex - Electric Warrior UFO - Flying: UFO II - Space Rock Michał Urbaniak - Live Recording: Polish Jazz 24 Uriah Heep - Look at Yourself Van der Graaf Generator - Pawn Hearts Igor Wakhévitch - Docteur Faust Mal Waldron - The Call Sadao Watanabe - Paysages Weather Report - Weather Report Wigwam - Fairyport Wishbone Ash - Pilgrimage Yardbirds - Live Yardbirds! Featuring Jimmy Page Yes - The Yes Album Yes - Fragile Joe Zawinul - Zawinul
dnia Pon 06:47, 12 Październik 2015, w całości zmieniany 9 razy
Ominąłeś album do pierwszej dychu: Les McCan – Invitation to Openness kurczę jak patrzę na tą listę to wydaje mi się, że znam sporo więcej rzeczy z niej niż to miało miejsce w początkach obsłuchiwnia rocznika poprzedniego.
Les McCan – Invitation to Openness .
1972
Les McCan – Invitation to Openness .
1972
kurwa mój błąd nie wiem czemu mi sie zdawało że to 1971
kurczę jak patrzę na tą listę to wydaje mi się, że znam sporo więcej rzeczy z niej niż to miało miejsce w początkach obsłuchiwnia rocznika poprzedniego.
Dokładnie mam tak samo. Po wrzuceniu w Worda co już znam, to wyszło 30. I tak jestem leszczem.
Po wrzuceniu w Worda co już znam, to wyszło 30.
To masz jeszcze co najmniej 150. Nawet gdyby finał był w najbliższym możliwym terminie, czyli na początku listopada wychodzi średnio więcej niż album dziennie
Shirley Collins and The Albion Country Band - No Roses Sun Ra - Pictures Of Infinity (wydane później jako Outer Spaceways Incorporated)
Czy Delusion of the Fury dopuszczamy do głosowania?
Jeszcze mocniejszy rocznik niż poprzedni. Ze 164, które na razie znam, zrobiłem sobie wstępną TOP30, ale łatwo nie było, bo wyszło mi że jakieś 50 płyt kwalifikuje się do tego zaszczytnego grona. Poza tym widać zmianę układu sił - o ile w '70 miałem 21/30 albumów z kręgu jazz/jazz-rock/fusion, o tyle teraz będą one stanowić mniejszość w czołówce. Potężny rok w krautrocku, niewykluczone u mnie całe podium złożone z wykonawców zaliczanych do tego gatunku.
Po wrzuceniu w Worda co już znam, to wyszło 30.
To masz jeszcze co najmniej 150. Nawet gdyby finał był w najbliższym możliwym terminie, czyli na początku listopada wychodzi średnio więcej niż album dziennie
30 - to są płyty, które naprawdę dobrze znam. Takich, które słuchałem, jest dużo więcej. Poza tym nie planuję wsłuchiwać się w rzeczy typu The Allman Brothers Band, bo z wcześniejszych roczników nie mam dobrych wspomnień. Nie odpowiada mi takie granie po prostu. Nie zmienia to jednak faktu, że sporo do przesłuchania
nie ma zdecydowanego faworyta do zwycięstwa Może nie zdecydowany, ale faworyt jak na mój gust jest - Tago Mago
Jeszcze kilka pozycji na listę:
Komintern - Le bal du rat mort Modrý Efekt - Nova Synteza Don Ellis - Tears of Joy The Kenny Clarke-Francy Boland Big Band - Change of Scenes Spring - Spring Felt - Felt Tír na nÓg - Tír na nÓg
Dodałbym ponadto jedną pozycję - wiem, że Kapitan nie przepada za taką stylistyką, ale dla mnie to druga najlepsza po Maxophone płyta włoskiego proga, więc znajdzie się w ścisłej czołówce mojej listy:
I Giganti - Terra in bocca (Poesia di un delitto)
Polecanie czas zacząć:
Jazzy i jazz-rocki
Paul Bley - Improvisie
Bardzo fajne to jest. Coś jak bardziej eksperymentalne elektroniki Soft Maszyny, tyle, że przez cały album. Biorę pod uwagę.
Paul Bley - Synthesizer Show
To jest może mniej awangardowe, ale też kapitalne. Będę miał poważny problem, którą z tych płyt wrzucić na listę (obu niestety nie przewiduję).
Anthony Braxton - For Alto
Jedna z moich ulubionych płyt. Bardzo specyficzna i pewnie nie każdemu się będzie podobało, ale u mnie na 100% będzie na samym szczycie listy.
Ornette Coleman - Twins
Materiał archiwalny, więc bez wielkiej rewelacji, ale i tak Ornet jest Ornet.
Colosseum - Live
Świetny koncert. Może nie robi na mnie już takiego wrażenia jak przed laty, ale i tak jest świetny i trzeba go znać.
Alice Coltrane - Journey in Satchidananda
Najlepszy album Alicji i jeden z kandydatów conajmniej do podium.
Alice Coltrane - Universal Consciousness
A to też bardzo fajne, chociaż do Journey duzo mu brakuje.
John Coltrane - Sun Ship
Legendarny album, wstyd nie znać.
John Coltrane Featuring Pharoah Sanders - Live in Seattle
A to może i legendarne nie jest, ale urywa dupę. Chciałbym, żeby ta płyta okazała się czarnym koniem!
Larry Coryell - Barefoot Boy
Chyba najlepsza płyta Larry'ego. Bez dwóch zdań na listę.
Larry Coryell - Fairyland
To też jest super, biorę pod uwagę.
Miles Davis - A Tribute to Jack Johnson
Wiadomo...
Miles Davis - Live-Evil
Niby jedna z mniej porywających płyt Davisa z tego okresu, ale i tak jest bardzo dobra.
Elton Dean - Elton Dean
On poza Soft Machine fajne jazzy robił.
Et Cetera - Et Cetera
Jazz-kraut grany przez jazzmanów. Bardzo porządny, warto posłuchać.
Jan Garbarek - Sart
Najlepszy Garbarek!
Herbie Hancock - Mwandishi
Jedna z fajniejszych płyt nurtu fusion. Kosmiczna odpowiedź na In a Silent Way
Freddie Hubbard - Straight Life
Mój ulubiony Freddie. Fusion w pełni. Trzeba znać.
Bobby Hutcherson - Head On
Najlepszy Hutcherson. Skoro Now! było w dziesiątce to Head On tym bardziej powinno!
The Keith Tippett Group - Dedicated to You, But You Weren't Listening
Wielki klasyk undergroundu Free jazz-rock jak się patrzy.
Mahavishnu Orchestra - The Inner Mounting Flame
Wiadomo...
Steve Marcus, Sonny Sharrock, Miroslav Vitous & Daniel Humair - Green Line
Bardzo fajny elektryczny jazz. Nazwisko Vitousa jest dobrym opisem tej płyty.
Joe McPhee - Nation Time
Pierwszorzędny spiritual. Może nam nieźle namieszać w wynikach
Nucleus - Solar Plexus Nucleus - We'll Talk About It Later
Dwie świetne płyty. Jak znam życie będą sobie nawzajem zabierały punkty i furory w zabawie nie zrobią, ale i tak polecam, wspaniała muzyka.
Om - Om
A to świetna ciekawostka - ambitny jazz-rock / fusion z Hiszpanii
Out of Focus - Out of Focus
Może i to jest amatorszczyzna, ale w niczym mi to nie przeszkadza. Klasyka jazz-krautu.
Terje Rypdal - Terje Rypdal
Jedna z lepszych płyt Rypdala. Gra tutaj prawie jak McLaughlin - tylko, że o niebo lepiej niż grał McLaughlin na swoich solowych płytach z rocznika.
Pharoah Sanders - Thembi
Kolejna fajna płyta Faraona
Woody Shaw - Blackstone Legacy
Doskonałe fusion. U mnie na pewno będzie na liście.
Soft Machine - Fourth
Równie genialna jak Trójka, tylko jeszcze bardziej jazzowa.
Chris Spedding - Songs Without Words
Bardzo fajne granie, prawie jak Nucleus.
Tonton Macoute - Tonton Macoute
Doskonały wyrastający z proga jazz-rock. Chciałbym wcisnąć to do swej trzydziestki.
Weather Report - Weather Report
Album ten nie od razu odkrywa przed słuchaczem wszystko, co ma do zaoferowania, ale jest tym większy. Rewelacja.
Joe Zawinul - Zawinul
Kapitalny album. Dla fanów In a Silent Way lektura obowiązkowa.
dnia Pon 20:29, 06 Lipiec 2015, w całości zmieniany 1 raz
Sun Ra - Pictures Of Infinity[/b] (wydane później jako Outer Spaces Incorporated) Czy Delusion of the Fury dopuszczamy do głosowania? Może nie zdecydowany, ale faworyt jak na mój gust jest - Tago Mago
Tago Mago, a do tego Jack Johnson, debiut Mahavishnu, Stormcock Harpera, Pawn Hearts, sądzę, że również Journey in Satchidananda. A może jeszcze coś innego, kto wie?
dnia Pon 16:53, 06 Lipiec 2015, w całości zmieniany 1 raz
Zamierzam dać szansę wszystkim tym płytom. Aczkolwiek już wiem, że niektóre z nich po pierwszej rundzie z dużą przyjemnością skreślę. Znam też swoją pierwszą dwójkę (jakość połączona z największym sentymentem). A potem... hmm.
To chyba... do zobaczenia w listopadzie?
To chyba... do zobaczenia w listopadzie?
A myślisz, że po co w wątku o 1970 roku zapisaliśmy 30 stron? Lista wstępna ewoluuje, zawsze coś można jeszcze odkryć, albo kogoś przekonać. Warto jednak tu pisać raz na jakiś czas
W tym roczniku wiele będzie dylematów w stylu: To kogo bardziej kochasz? Mamusię czy Tatusia?
Sun Ra - Pictures Of Infinity[/b] (wydane później jako Outer Spaces Incorporated)
Wydane później czyli nie w 71? Kluczem jest rok wydania, nie nagrania, pamiętajmy o tym!
Nagrane w '68, ale zarówno według RYM jak i Discogs wydane w '71.
Aha, to ok, wpiszę.
Od kiedy można wysyłać listy? Moja jest już w zasadzie gotowa.
Od Września, bo moja nie jest gotowa. Oczywiście, mam już napisaną w miarę sensowną 30, bo w końcu znam prawie 350 płyt z rocznika, ale chciałbym dobyć do 400, a w najbliższym czasie mi się to nie uda (biorę długi urlop, a przed długim urlopem ma się na ogół więcej pracy). Nie martw się, jak coś to dostaniesz ode mnie prv z przypomnieniem, że można już głosować.
Mam jednocześnie do Ciebie prośbę, tą samą co zwykle - poleć coś ciekawego. Trochę tych Twoich Japończyków znam, wpisałem ich nawet na listę, Bleya, którego znam od Ciebie sam już zdążyłem polecić, ale pewien jestem, że jeszcze trzymasz coś za pazuchą
dnia Pon 18:09, 06 Lipiec 2015, w całości zmieniany 1 raz
Wrzucam trochę płyt godnych polecenia, które nie znalazły się na wstępnej liście. Kilka z nich nadałoby się do 30-tki.
Chris McGregor's Brotherhood of Breath - Brotherhood of Breath Archie Shepp - Live at the Panafrican Festival Ardo Dombec - Ardo Dombec Birth Control - Operation Blackfeather - At the Mountains of Madness Catapilla - Catapilla Culpeper's Orchard - Culpeper's Orchard David Holland & Derek Bailey - Improvisations for Cello and Guitar Heaven - Brass Rock 1 Howlin' Wolf - The London Howlin' Wolf Sessions John McLaughlin, Dave Holland, John Surman, Stu Martin, Karl Berger - Where Fortune Smiles Light Of Darkness - Light Of Darkness May Blitz - The 2nd Of May Red Noise - Sorcelles-Locheres Trees - On The Shore
Francoise Hardy - La Question (przyjemny francuski pop) Catherine Ribeiro + Alpes - Ame debout Anne Briggs - The Time Has Come (coś jak Nick Drake, ale z kobiecym wokalem)
Garść propozycji z mojej strony. Śmietankę tego rocznika przedstawił już Bartosz. Poniższe płytki są uzupełnieniem. Kilka z nich na pewno załapie się u mnie do czołowej trzydziestki. O niektórych postaram się trochę napisać jutro.
Michał Urbaniak Group – Paratyphus B The Who – Who’s Next Masabumi Kikuchi – In concert The Moody Blues - Every Good Boy Deserves Favour Raw Material – Time is … Rolf Kühn Jazz Group – Going to the Rainbow Rolf Kühn Jazz Group – Devil in Paradise George Benson – White Rabbit Beggars Opera – Waters of Change Sun Ra – Nuits de la Fondation Maeght, Vol. 1 Sun Ra - Nuits de la Fondation Maeght, Vol. 2 Sun Ra – The Solar-Myth Approach Volume 1 Sun Ra - The Solar-Myth Approach Volume 2 John Klemmer – Constant Throb Calvin Keys – Shawn Neeq Harry Beckett – Warm Smiles Volker Kriegel - Spectrum Uriah Heep - Salisbury Keitaroh Miho & Jazz Eleven – Kokezaru Suite Novi Singers – Novi Sing Chopin Soular System – Birth of Paradise Gil Mellé – The Andromeda Strain Kimio Mizutani – A Path Through Haze Ben – Ben Ennio Morricone – Maddalena Hans Dulfer and Ritmo Natural – Candy Clouds Larry Coryell - At The Village Gate Solution – Solution Collegium Musicum - Collegium Musicum Collegium Musicum – Konvergencie Amazing Blondel - Fantasia Lindum Hubert Laws - The Rite of Spring Giannis Spanos - Εκείνο το Καλοκαίρι Yannis Markopoulos & Nikos Xilouris – Ριζίτικα Διονύσης Σαββόπουλος (Dionysis Savvopoulos) – Μπάλλος Bora Rokovic – Ultra Native Gary Bartz NTU Troop – Harlem Bush Music: Uhuru If – If 3 Indian Summer - Indian Summer Masahiko Sato & Attila Zolle – A path through haze Stanley Turrentine - Sugar Masahiko Sato - Ichihara, Saton & Garan Masahiko Sato & Sound Breakers - Amalgamation (Kokotsu no Showa Genroku) Sadao Watanabe - Sadao Watanabe at Montreux Jazz Festival Chick Corea – Piano Improvisations – Vol. 1 Chick Corea – Piano Improvisations – Vol. 2
Chyba tym razem nie oleję tego rocznika i rzetelnie do tego tematu podejdę. Czuję, że głosy na szczycie mocno się rozbiją, bo każdy woli jakąś genialną płytę bardziej. Faworyta jednego nie będzie, jak to było w niemalże każdym dotychczasowym roczniku - zobaczymy
For Alto tak mnie wkurwia, że aż mam ochotę na więcej.
To chyba... do zobaczenia w listopadzie?
A myślisz, że po co w wątku o 1970 roku zapisaliśmy 30 stron? Lista wstępna ewoluuje, zawsze coś można jeszcze odkryć, albo kogoś przekonać. Warto jednak tu pisać raz na jakiś czas Nie polecasz Cannonballa, Kapitanie Zamierzam na to głosować .
For Alto tak mnie wkurwia, że aż mam ochotę na więcej.
Pijcie mleko, jedzcie jaja i słuchajcie For Alto.
dnia Wto 13:44, 07 Lipiec 2015, w całości zmieniany 1 raz
Garść rekomendacji euroamerykańskich. W drugiej części napiszę o najciekawszych płytach wydanych w 1971 roku w Japonii.
Michał Urbaniak Group – Paratyphus B
Świetny album! Chyba mój ulubiony z dyskografii tego muzyka. Osoby, które kojarzą Urbaniaka z tych bardziej jazz-rockowo-funkowych albumów mogą się nieźle zdziwić. Intrygujący ekstrakt avant-fusion, eksperymentalnego progresu z subtelnie wplecionymi elementami polskiej muzyki ludowej.
The Who – Who’s Next
Najlepszy album studyjny tego zespołu. The Who nie cieszy się na tym forum jakimś specjalnym poważaniem. Sam mam do niego dość ambiwalentny stosunek, jednak ten album to absolutna klasyka rocka lat 70-tych.
Raw Material – Time is …
Jeden z najfajniejszych NKR-ów tego rocznika. Krzyżówka Pink Floyd i VdGG. Szkoda, że zespół rozpadł się po nagraniu tej płyty. O ile debiut był jeszcze dość denny to ten album naprawdę obiecujący. „Time is …” spokojnie można postawić obok dokonań najbardziej znanych bandów „mainstreamowych” z tego rocznika (Genesis, Yes). Takie „Nursery cryme” czy też „The Yes album” to w gruncie rzeczy ta sama półka.
Rolf Kühn Jazzgroup – Going to the Rainbow
Uwaga! Killer! Piorunująca mieszanka jazzowej awangardy (większość) i fusion (mniejszość). Zacny skład (Joachim Kuhn, Chick Corea, Alan Skidmore). Jeden z najlepszych albumów niemieckich w tych klimatach. Jazda obowiązkowa!
Rolf Kühn Jazzgroup – Devil in Paradise
Także mocna pozycja, choć, moim zdaniem, nie tak wyborna jak powyższy album. Ponownie mocny line-up (Alan Skidmore, Albert Mangelsdorff, Wolfgang Dauner, Eberhard Weber). Stylistycznie bardzo bliska „Going to the rainbow”. Europejski wariant free jazzu grawitującego nieco w stronę fusion.
George Benson – White Rabbit
Nie przepadam za twórczością tego pana, ale ten album to smakowity kąsek. Sympatyczne połączenie fusion z muzyką hiszpańską. Bardzo mocna ekipa wspierająca lidera (Ron Carter, Billy Cobham, Herbie Hancock). Lepszej płyty Bensona nie słyszałem.
John Klemmer – Constant Throb
Solidna dawka fusion na dobrym poziomie. Moim zdaniem jest to jeden z trzech najlepszych albumów w dorobku saksofonisty (obok „All the children cried” i „Blowing’ gold”). Klemmer kontynuuje na nim swoje wczesne eksperymenty z echoplexem, różnymi efektami taśmowymi, dzięki czemu osiąga ciekawe brzmienie swojego saksofonu. Muzyka jest dynamiczna i mocną skąpana w dźwiękach Fender Rhodes.
Hans Dulfer and Ritmo Natural – Candy Clouds
Tak, tak! Nazwisko się zgadza! To ojciec niejakiej Candy, która kilkanaście lat temu miała swoje pięć minut. Jej ojciec nie grał na szczęście koszmarnego, cukierkowatego smooth jazu. Dość intrygująca mieszanka psychodelii, free i fusion.
Collegium Musicum – Konvergencie
Najlepszy album w dorobku tego bandu i zarazem jedna z najciekawszych prog-rockowych płyt nagranych w Czechosłowacji. Ambitna odmiana rocka symfonicznego, czasami mocno grawitującego w stronę avant-proga ze śmiałymi eksperymentami sonorystycznymi (kłania się suita „Eufonia”).
The Who – Who’s Next
Najlepszy album studyjny tego zespołu. The Who nie cieszy się na tym forum jakimś specjalnym poważaniem. Sam mam do niego dość ambiwalentny stosunek, jednak ten album to absolutna klasyka rocka lat 70-tych.
Przecież toto nudne jest...
The Who – Who’s Next
Najlepszy album studyjny tego zespołu. The Who nie cieszy się na tym forum jakimś specjalnym poważaniem. Sam mam do niego dość ambiwalentny stosunek, jednak ten album to absolutna klasyka rocka lat 70-tych.
Przecież toto nudne jest...
Bardzo nudne. Ale bardzo znane. Wypadałoby, żeby wszyscy wiedzieli co to jest.
The Who – Who’s Next
Najlepszy album studyjny tego zespołu. The Who nie cieszy się na tym forum jakimś specjalnym poważaniem. Sam mam do niego dość ambiwalentny stosunek, jednak ten album to absolutna klasyka rocka lat 70-tych.
Przecież toto nudne jest...
Bardzo nudne. Ale bardzo znane. Wypadałoby, żeby wszyscy wiedzieli co to jest.
Nigdy nie rozumiałem zachwytów na The Who
The Who – Who’s Next
Najlepszy album studyjny tego zespołu. The Who nie cieszy się na tym forum jakimś specjalnym poważaniem. Sam mam do niego dość ambiwalentny stosunek, jednak ten album to absolutna klasyka rocka lat 70-tych.
Przecież toto nudne jest...
Bardzo nudne. Ale bardzo znane. Wypadałoby, żeby wszyscy wiedzieli co to jest.
Nigdy nie rozumiałem zachwytów na The Who
Wśród moich znajomych The Who w większości to to:
https://www.youtube.com/watch?v=hfHS7WCPc24
The Who – Who’s Next
Najlepszy album studyjny tego zespołu. The Who nie cieszy się na tym forum jakimś specjalnym poważaniem. Sam mam do niego dość ambiwalentny stosunek, jednak ten album to absolutna klasyka rocka lat 70-tych.
Przecież toto nudne jest...
Bardzo nudne. Ale bardzo znane. Wypadałoby, żeby wszyscy wiedzieli co to jest.
Nigdy nie rozumiałem zachwytów na The Who
Wśród moich znajomych The Who w większości to to:
https://www.youtube.com/watch?v=hfHS7WCPc24
Czyżby Kinga?
Tego nie wiem, ale jest dużo prawdopodobieństwo. Na pewno Pyskowiczanie tak mają.
A ja lubię The Who, zarówno Tommyego i Who's Next. U mnie punkty dostanie na pewno
Tym razem wybór najciekawszych albumów jazzowych i okołojazzowych wydanych w 1971 roku w Japonii:
Masahiko Sato and Sound Breakers – Amalgamation
Dość osobliwy eksperyment pianisty, którego główny zamysł oddaje już sam tytuł płyty. Nie mamy jednak w tym przypadku do czynienia z typową fuzją gatunków, którą uskuteczniało w różnej formie wielu artystów na przestrzeni lat. Koncept Sato polegał na jednoczesnym tworzeniu dwóch lub więcej płaszczyzn dźwiękowych, posiadających mocno odmienny charakter, ponadto utrzymanych w innej stylistyce. W rezultacie powstały specyficzne konstrukty dźwiękowe o cechach zbliżonych do kolażu. W wypełniającym w całości pierwszą stronę „Face 1” pojawiają się na przykład obok siebie: dźwięki lecącego samolotu, męski monolog, melancholijna melodia grana przez instrumenty dęte oraz dynamicznie grająca sekcja rytmiczna z towarzyszącą jej ostrą gitarą. Podobnych zabiegów na tej płycie jest sporo. Dla odmiany w „Face 2” komponenty bywają zupełnie inne, bo oto obok siebie zestawiono jednocześnie: saksofon o wyraźnie free jazzowej proweniencji i partię perkusji, sprawiającą wrażenie, jakby została wycięta z zupełnie innego utworu. Jakby tego było mało, pojawia się jeszcze męska wokaliza o silnie japońskim kolorycie. Poszczególne fragmenty płyty, w których nie ma tych quasi kolażowych struktur dźwiękowych, posiadają bardzo różnorodne oblicze stylistyczne. Rock, free jazz, muzyka salonowa, „poważna” awangarda – to tylko wybrane przykłady. Ze względu na często powtarzające się podobne rozwiązania w warstwie fakturalnej płyta z czasem nieco nuży. Dla osób poszukujących nowych wrażeń muzycznych może być jednak ciekawym doświadczeniem.
Sadao Watanabe – Paysages
Kolejny album, na którym saksofoniście udało się zgromadzić zacne grono muzyków. Na kontrabasie udziela się Gary Peacock, na akustycznym i elektrycznym (głównie) fortepianie Masabumi Kikuchi, ponadto jeden z najważniejszych japońskich perkusistów Masahiko Togashi. O ile w przypadku „Pastoral” (1969) można by wymawiać artyście nazbyt duże rozbieganie stylistyczne, pewną niezborność materiału oraz nierówny poziom muzyki, to w przypadku „Paysages” jest zgoła inaczej. Album stanowi koherentną całość, jest spójny muzycznie i przede wszystkim prezentuje praktycznie w całości wysoki poziom. Nad płytą unosi się nieco duch „Bitches brew”, trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że Watanabe musiał zapewne zasłuchiwać się w tym przełomowym wydawnictwie Davisa. Inspiracja płytą Milesa w najmniejszym stopniu nie deprecjonuje jednak tego wydawnictwa. Watanabe zdołał w tym okresie wypracować sobie własny charakterystyczny styl, który ulegał zresztą nieustannej ewolucji. Znamiennym dowodem na to będzie jego kolejne dokonanie studyjne. Najwyżej oceniłbym pierwsze trzy najdłuższe kompozycje („Paysages”, „Out-land”, „Space is not a place”). Uwagę przykuwają w nich szczególnie improwizacje lidera na flecie („Paysages”) i małym saksofonie sopranino, charakteryzującym się bardzo wysokim brzmieniem (w dwóch kolejnych utworach). Płyta ze wszech miar godna polecenia.
The Freedom Unity – Down by the naked city
The Freedom Unity to w pewnym sensie mutacja Akira Ishikawa and Count Buffalos. Większość muzyków z bandu Ishikawy pojawia się bowiem także i w tym projekcie. Co by jednak nie mówić, zmiana nazwy zobowiązuje, dlatego muzyka The Freedom Unity musiała przybrać nieco inne oblicze. Obydwie strony płyty analogowej nie posiadają jednorodnego charakteru w sensie stylistycznym. Wypełniająca w całości pierwszą stronę winyla kompozycja tytułowa operuje zdecydowanie bardziej nowoczesnym językiem dźwiękowym. Jest to w gruncie rzeczy melanż fusion, free jazzu i post-bopu. Słychać pewne podobieństwa z opus magnum zespołu Ishikawy, czyli „Electrum”, choć tamta płyta, jak wskazuje zresztą tytuł, była bardziej zelektryfikowana, ponadto bliższa konwencji avant fusion. Jedną z zalet utworu są partie solowe poszczególnych muzyków, zwieńczone w finale prawdziwą erupcją zapętlonych free jazzowych improwizacji. Mocna rzecz. Druga strona płyty jest bardziej konwencjonalna, co nie znaczy że staroświecka. To przede wszystkim nowoczesna odmiana post-bopu z elementami fusion (głównie za sprawą partii elektrycznego fortepianu Suzukiego). Tylko zamykający album „Light up” należy jednoznacznie do królestwa post-bopu. Płyta z pewnością godna uwagi.
Keitaro Miho and Jazz Eleven – Kokezaru kumikyoku suite
Interesujący ekstrakt psychodelicznego jazzu i tradycyjnej muzyki japońskiej, z przewagą tego pierwszego. Czasami pojawiają się free jazzowe odjazdy, jednak to nie one decydują o głównym profilu stylistycznym tego albumu. Jest nim przede wszystkim świeża i nowoczesna formuła fusion. Głównym architektem tego projektu jest Keitaro Miho – kompozytor i aranżer całości, muzycznie jednak na płycie się nie udziela. Na albumie zagrało kilku znaczących muzyków jazzowych z Kraju Kwitnącej Wiśni. Warto wspomnieć przede wszystkim o takich, jak: Masahiko Sato (świetne partie elektrycznego fortepianu), Ryo Kawasaki, wnoszący dzięki swojej grze na gitarze psychodeliczną aurę, poza tym drummerzy: Takeshi Inomata i Akira Ishikawa. Japoński koloryt zapewniają dźwięki koto i charakterystyczny sopran Mutsumi Matsudy. Płyta na wysokim i równym poziomie. Zwolennicy kozmigroov powinni być w pełni usatysfakcjonowani.
Takehiro Honda Trio with Gerd Dudek – Flying to the sky
Płyta pochodzi z okresu najbardziej ożywionej działalności artystycznej muzyka. W latach 1969-1972 Honda nagrał aż osiem albumów studyjnych w różnych konfiguracjach personalnych. Do tej pory znany był głównie jako admirator tradycji post-bopowej. Na tym krążku, nagranym wspólnie ze znanym niemieckim saksofonistą, zbliżył się do świata free jazzu. Zważywszy na osobę Dudka nie ma w tym nic dziwnego. To właściwie projekt japońsko-niemiecki – obok Hondy zagrał jeszcze Motohiko Hino (brat słynnego trębacza Terumaso), natomiast na basie gra z kolei Gunter Lentz. „Flying to the sky” to bardzo przyjemna odmiana „free jazzu z ludzką twarzą”. Owszem, nie jest to muzyka prosta w odbiorze, jednak daleko jej do hermetyzmu Taylora, Braxtona czy też Yamashity. W gruncie rzeczy trzon muzyki oparty jest na nowoczesnym wcieleniu tradycji post-bopowej. Tylko w czasie grania partii solowych zdarzają się free jazzowe odjazdy, dotyczy to zresztą przede wszystkim Gerda Dudka.
Masabumi Kikuchi – In concert
Materiał zarejestrowano w grudniu 1970 roku w Tokio. Jeśli komuś podeszła płyta „Poo-sun” w tym przypadku powinno być podobnie. Jest tu przecież ponad 20-minutowa wersja „Dancing mist” z opus magnum Japończyka. Fusion w stylu „Bitches brew” – szczególnie pierwsza strona winyla. Wczoraj Masabumi niestety odszedł z tego świata. To na pewno wielka strata dla japońskiego jazzu. Był moim ulubionym artystą jazzowym z Kraju Kwitnącej Wiśni. Na szczęście pozostała z nami jego muzyka.
Warto też zapoznać Eltona Johna - Madman Across the Water. Wprawdzie to pop, ale przedniej jakości https://www.youtube.com/watch?v=aWrzhWnzhAs
Bluesowym maniakom polecam: Buddy Guy & Memphis Slim - Southside Reunion
https://www.youtube.com/watch?v=AYUy3HbigMk
Tonto's Expanding Head Band - Zero Time
Bardzo sympatyczna elektronika. https://www.youtube.com/watch?v=ec8BGEb7_iA
Przyjemna muzyka, ale ten poziom zrzynania to jednak przesada. In concert w wielu momentach ma się do Bitches Brew mniej więcej tak jak Eloy do Pink Floyd, czyli, gdyby było to choć odrobinę bardziej podobne do oryginału byłoby plagiatem. Fajna ciekawostka, ale nie sposób traktować tego poważnie.
Skojarzenia z „Bitches brew” są oczywiste w przypadku „Dancing mist”. Zajmujący całą drugą stronę winyla „Yellow carcass in the blue” to już jednak nieco inna bajka.
Jeśli dobry muzyk jazzowy czerpie inspirację od giganta w swoim gatunku to nie stanowi to dla mnie wielkiego problemu. Tym bardziej, że nawiązuje do jednej z moich ulubionych płyt. Innowatorów i twórców naprawdę oryginalnych jest niewielu. W tym przypadku wystarcza mi fakt, że mam do czynienia z dobrym albumem w swoim gatunku.
Magma, która dla niektórych jest synonimem oryginalności w dużej mierze oparła swoją muzykę na ewidentnych zapożyczeniach, niejednokrotnie ocierających się o plagiat. Nikt z nas szczególnie im tego nie wymawia, bo jednak doceniamy rangę artystyczną tej muzyki w obrębie rocka, mimo takich czy innych ułomności.
Skojarzenia z „Bitches brew” są oczywiste w przypadku „Dancing mist”. Zajmujący całą drugą stronę winyla „Yellow carcass in the blue” to już jednak nieco inna bajka. Jeśli dobry muzyk jazzowy czerpie inspirację od giganta w swoim gatunku to nie stanowi to dla mnie wielkiego problemu. Magma, która dla niektórych jest synonimem oryginalności w dużej mierze oparła swoją muzykę na ewidentnych zapożyczeniach, niejednokrotnie ocierających się o plagiat.
Tylko te zapożyczenia pochodziły z odległych muzycznie krain. To nie jest to samo co facet, który pod wpływem Bitches Brew próbował nagrać jeszcze raz Bitches Brew
Tylko te zapożyczenia pochodziły z odległych muzycznie krain. To nie jest to samo co facet, który pod wpływem Bitches Brew próbował nagrać jeszcze raz Bitches Brew Nie jestem przekonany do tego, czy można artystę rozgrzeszać z zapożyczeń dlatego, że pochodziły z „odległych muzycznie krain”. Zapożyczenia są jednak zapożyczeniami. Tym bardziej, że chodzi tu o cały zespół elementów, które w niemałym stopniu przyczyniły się do stworzenia estetyki zeuhl.
Poza tym jest tu jeszcze problem innej natury. W przypadku Kikuchiego mówimy o konkretnej płycie, a dokładnie utworze „Dancing mist”. Można jeszcze oczywiście wskazać kilka innych, na których odnajdziemy podobne wątki davisowskie (np. „Poo-sun”, „Hairpin circus”, „Wishes/Kochi”). Poza nimi nagrał jednak także sporo materiału o zupełnie innym charakterze. W przypadku Magmy jest inaczej. Nie chodzi o jeden album czy też kilka, ale praktycznie całą drogę twórczą tego zespołu.
Podobnie, jak w przypadku Kikuchiego, te wpływy nie stanowią dla mnie żadnego problemu. W końcu w tym przypadku także mamy do czynienia z inspiracją twórczością artysty z najwyższej półki. Poza tym zostało to zrobione z niemałą klasą i smakiem. Na szczęście Magma nie ograniczała się tylko do czerpania pełnymi garściami z dorobku innych. W ich twórczości odnaleźć możemy przynajmniej kilka elementów, które ewidentnie stanowią wartość dodaną w obrębie rocka.
Hans Dulfer - Candy Clouds. Zajebioza.
Embryo - Embryo's Rache namiętnie zapętlam. W pytkę Kraut.
Ja od siebie polecam Carla Bley & Paul Haines - escalator over the hill. Avant-Gardowy Big Band Show.
Embryo - Embryo's Rache namiętnie zapętlam. W pytkę Kraut.
Bardzo w pytkę, chociaż późniejsze płyty są jeszcze lepsze.
Nie jestem przekonany do tego, czy można artystę rozgrzeszać z zapożyczeń dlatego, że pochodziły z „odległych muzycznie krain”.
Embryo - Embryo's Rache namiętnie zapętlam. W pytkę Kraut.
Bardzo w pytkę, chociaż późniejsze płyty są jeszcze lepsze.
Moim zdaniem nie są. Poza Reise nic tam nie jest lepsze według mnie, Embryo wydało mnóstwo płyt na bardzo zbliżonym poziomie.
http://www.rockjazz.pl/viewtopic.php?t=712&postdays=0&postorder=asc&start=450 a tak było u Dinozaurów, jeśli to kogoś interesuje
Magma przerabiająca Strawińskiego na jazz-rock [co robi przecież ogromną różnicę] niby jest fajna, ale kręcimy nosem, za to Japończycy grający muzykę Milesa pod inną nazwą są w porządku?
Podobnie, jak w przypadku Kikuchiego, te wpływy nie stanowią dla mnie żadnego problemu. W końcu w tym przypadku także mamy do czynienia z inspiracją twórczością artysty z najwyższej półki. Poza tym zostało to zrobione z niemałą klasą i smakiem. Na szczęście Magma nie ograniczała się tylko do czerpania pełnymi garściami z dorobku innych. W ich twórczości odnaleźć możemy przynajmniej kilka elementów, które ewidentnie stanowią wartość dodaną w obrębie rocka.
Nie mam zamiaru faworyzować ani Japończyka, ani Francuzów. Co do bandu Vandera "przerabiającego Strawińskiego na jazz-rocka" to nie do końca tak, bo jednak bardzo istotnym komponentem twórczości Magmy były także elementy muzyki „poważnej” w wydaniu neoklasycystycznym. Gdyby rzeczywiście poruszali się tyko na obszarze jazz-rocka mogliby, z oczywistych względów, łatwiej uniknąć tych nieszczęsnych zapożyczeń, o których pisałem.
Embryo - Embryo's Rache namiętnie zapętlam. W pytkę Kraut.
Bardzo w pytkę, chociaż późniejsze płyty są jeszcze lepsze.
Po pierwszym odsłuchu jestem zawiedziony tym krążkiem. Opal dużo bardziej mi się podobał (swoją drogą myślałem, że troszkę wyżej w roczniku zajdzie). Niemniej nie przekreślam albumu i jeszcze będę do niego wracał.
Z kolei bardzo dobrze mi się słucha koncertówki Colosseum i krążka Igora Wakhevitcha. Nie twierdzę, że będę chciał je na liście, bo jeszcze daleka droga do tego
Mahavishnu, nie chodzi mi o przekreślanie czegokolwiek, tylko o przyjęcie pewnego rozróżnienia. Niezależnie od tego jakie elementy pojawiają się u Magmy, to jednak jest to muzyka rockowa, która inaczej brzmi, ma inną dynamikę i w ogóle inną charakterystykę od Wesela Strawińskiego, czy Carmina Burana Orffa. Dlatego wyraźne inspiracje, nawet jeśli bywają one aż za wyraźne, nie są aż tak wielką zbrodnią, bo Vander i tak coś nowego z tymi pożyczonymi pomysłami robi, przenosząc je w inny kontekst. Uważam, że ma to kluczowe znaczenie dla tego typu rozważań.
I druga rzecz - twórcy klasyczni i jazzowi dlatego stoją na szczycie drabiny bytów, że nie tylko komponują, ale tworzą muzyczne idee. Oczywiście, nie tworzą ich ex nihilo, ale jednak robią coś zupełnie nowego. W rocku tak nie jest. Najambitniejsi z rockmanów po prostu sięgają po rozwiązania już gotowe adaptując je do muzyki, którą grają. Na gruncie rocka cytowanie Strawińskiego, nawet przesadnie dosłowne, wydaje mi się nobilitacją. W jazzie cytowanie innych, jeżeli obok niego nie idzie poważna własna inwencja jest raczej degradacją. Tym bardziej w wypadku płyty nagranej w 71 roku.
dnia Pią 07:02, 10 Lipiec 2015, w całości zmieniany 2 razy
Na gruncie rocka cytowanie Strawińskiego, nawet przesadnie dosłowne, wydaje mi się nobilitacją.
Nie jestem przeciwnikiem czerpania wzorców z muzyki klasycznej. Jest to w końcu doskonały sposób na to, aby nieco uszlachetnić muzykę rockową. Istotne jest jednak to, jak będzie to robione. W przypadku Magmy efekt finalny jest satysfakcjonujący, jednak poważne wątpliwości pozostają. Inspiracja to jedna sprawa, natomiast kopiowanie całych rozwiązań to druga. W tym przypadku zabrakło mi jednak bardziej twórczego podejścia do tematu. Oczywiście jest to bardzo trudne. Czerpanie pełnymi garściami ze skarbnicy muzyki „poważnej” kończyło się zazwyczaj fatalnie. Adaptacje klasyki odstraszały topornością, przesadnym patosem. Długo można by wymieniać grzechy, które popełnili rockmani. Były jednak wyjątki, gdy twórcy rocka potrafili pokusić się o naprawdę twórcze i oryginalne podejście do tematu. Chodzi dokładnie o „Toccatę” Ginastery z repertuaru ELP i swobodną adaptację „Mars: Bringer of war” Gustawa Holsta, autorstwa King Crimson - „The devil’s triangle”. W przypadku tych kompozycji oryginały były tylko punktem wyjścia. Całokształt materii muzycznej uległ tak daleko posuniętej modyfikacji, że mieliśmy w gruncie rzeczy do czynienia z zupełnie innymi bytami muzycznymi. I ,co istotne, te nagrania posiadały silną tożsamość, typową dla wykonawców. Podobnie było w przypadku Roberta Wyatta i jego „Las Vegas Tango” z repertuaru Gila Evansa. Kolejny przykład na oryginalne podejście do tematu – tym razem okazało się, że można mieć zupełnie nowy pomysł na przekształcenie kompozycji ze świata jazzu. Band Vandera nie przerabiał wprawdzie na swoich płytach utworów z muzyki klasycznej, jednak to podejście do tematu w przypadku „Toccaty”, „The devil’s triangle” i „Las Vegas Tango” pokazuje dobrze pomysł na zupełnie nowy wymiar kompozycji. W przypadku Magmy i jego „Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh” (i nie tylko tego dzieła) mogło wypaść to jeszcze bardziej ciekawie, gdyby Vander i spółka dodali więcej od siebie. Niepotrzebnie czerpano w zbyt dosłowny sposób z pewnych rozwiązań fakturalnych. Gdyby uległy one istotnej transformacji muzyka nabrałaby innego charakteru i te wpływy nie byłyby tak rażące. Zaburza to jednak w pewnym stopniu tożsamość tej muzyki.
Oczywiście, nie kwestionuję tego, że Magma kopiuje Strawińskiego stanowczo zbyt dosłownie. Dostrzegam tutaj bardzo poważną skazę. Warto jednak zauważyć, że na ogół kiedy zespół rockowy kopiuje klasykę wychodzi z tego niezły pasztet, a u Magmy brzmi to świetnie, więc może jednak, jak na rocka nie jest to aż tak niedopuszczalne?
Btw. Wydaje mi się, że podobnego rodzaju "adaptacją klasyki" jest Rubycon Tangerine Dream. Nie cały, ale chóry [nie wiem czy to naprawdę są chóry czy może "chóry" z syntezatora] są zdarte z Ligetiego razem ze skórą. I też brzmi to super. Więc może w wypadku muzyki popularnej to jednak jest właściwy kierunek?
dnia Pią 15:46, 10 Lipiec 2015, w całości zmieniany 1 raz
Btw. Wydaje mi się, że podobnego rodzaju "adaptacją klasyki" jest Rubycon Tangerine Dream. Nie cały, ale chóry [nie wiem czy to naprawdę są chóry czy może "chóry" z syntezatora] są zdarte z Ligetiego razem ze skórą. I też brzmi to super. Więc może w wypadku muzyki popularnej to jednak jest właściwy kierunek?
A tam nie ma przypadkiem chórów z Mellotronu?
A tam nie ma przypadkiem chórów z Mellotronu?
Może z mellotronu. I z Ligetiego przy okazji
Później obadam, w sumie też mi się coś tak kojarzyło, może Ligeti aranżowany na Mellotron?
Oczywiście, nie kwestionuję tego, że Magma kopiuje Strawińskiego stanowczo zbyt dosłownie. Dostrzegam tutaj bardzo poważną skazę. Warto jednak zauważyć, że na ogół kiedy zespół rockowy kopiuje klasykę wychodzi z tego niezły pasztet, a u Magmy brzmi to świetnie, więc może jednak, jak na rocka nie jest to aż tak niedopuszczalne?
Btw. Wydaje mi się, że podobnego rodzaju "adaptacją klasyki" jest Rubycon Tangerine Dream. Nie cały, ale chóry [nie wiem czy to naprawdę są chóry czy może "chóry" z syntezatora] są zdarte z Ligetiego razem ze skórą. I też brzmi to super. Więc może w wypadku muzyki popularnej to jednak jest właściwy kierunek?
Pierwsze minuty „Rubycon Part 2” . Świetnie im to wyszło! Ten fragment był zawsze dla mnie jednym z najbardziej elektryzujących fragmentów rocka elektronicznego. To jednak dość oryginalna rzecz. Z jednej strony wykorzystano wprawdzie główny motyw melodyczny (choć nie jest to melodia w tradycyjnym tego słowa znaczeniu), natomiast z drugiej ogólna faktura kompozycji ma w dużej mierze inny charakter. Przede wszystkim nie ma chóru. Zastąpiły go brzmienia mellotronu, syntezatora Mooga i VCS3. Nie ma kiczu, nie ma efekciarstwa, jest natomiast niesamowity klimat i barwne przestrzenie dźwiękowe. Rock elektroniczny w najlepszym wydaniu. Zresztą generalnie „Rubycon” to majstersztyk. Ten fragment jest także dobrym przykładem na to, jak można twórczo podchodzić do dorobku muzyki „poważnej”.
Embryo - Embryo's Rache namiętnie zapętlam. W pytkę Kraut.
Bardzo w pytkę, chociaż późniejsze płyty są jeszcze lepsze.
Po pierwszym odsłuchu jestem zawiedziony tym krążkiem. Opal dużo bardziej mi się podobał (swoją drogą myślałem, że troszkę wyżej w roczniku zajdzie). Niemniej nie przekreślam albumu i jeszcze będę do niego wracał.
Z kolei bardzo dobrze mi się słucha koncertówki Colosseum i krążka Igora Wakhevitcha. Nie twierdzę, że będę chciał je na liście, bo jeszcze daleka droga do tego
Właśnie mam zupełnie na odwrót, jakoś Colossy live mnie nie przekonują, wolę Embryo z rocznika i jak się zmieści to wepcham do 30. Choć narazie też raczej wstrzymuję się od typowania co się w niej zmieści bo w przypadku tamtego rocznika spora część płyt które przewidywałem początkowo na listę wyleciała w trakcie zabawy.
Colosseum zupełnie przeciętne, choć nigdy nie byłem fanem tej grupy, więc i ta opinia nie jest w sumie żadnym zaskoczeniem. Z kilku jazzów, które ostatnio przesłuchałem, najbardziej mi przypadł Woody Shaw, zwłaszcza najdłuższy kawałek "New World". Pozostałe jazzy w miarę spoko, lecz niczym szczególnym nie zachwyciły.
Mam ogromny sentyment do "Pawn Hearts" i nie wiem, jak to wpłynie na stateczny wygląd listy, ale postaram się być w miarę obiektywna. Embryo na pewno będzie wysoko, też wraz z kolejnymi przesłuchaniami płytka podoba mi się coraz bardziej. Colloseum nudne jak flaki z olejem, pretensjonalne... kiedyś bardziej lubiłam ten zepsuł, teraz mnie drażni . Natomiast słucham właśnie America - "America" i jestem zauroczona tym niepozornym albumem. Właśnie dlatego, że nie spodziewałam się po nim praktycznie nic. Pewnie będzie na szarym końcu listy, ale jednak zmieści się w 30. No chyba że wpadnę na coś, co zaskoczy bardziej. U mnie też - jak u Gharvelta - będzie silny akcent krautrockowy (ale na standard nie postawię; np. od debiutu Fausta wolę inne jego płyty), jak i jazzowy. Generalnie jest czego słuchać i nad czym się zastanawiać. Płyty progresywne są spoko, ale zejdą raczej na drugi albo trzeci plan - już wystarczająco się ich w życiu nasłuchałam i nie zaskakują jak kiedyś.
Strasznie się przykładam do tego rocznika... Pewnie ostatecznie będę chciała wysłuchać każdej płyty, o której tylko się dowiem .
America - "America" i jestem zauroczona tym niepozornym albumem. Właśnie dlatego, że nie spodziewałam się po nim praktycznie nic.
Kilka dni temu słuchałem ,,Ameryki" i póki co to jedna z najsłabszych płyt jakie znam z rocznika - ledwie dociągnąłem to do końca.
Kilka dni temu słuchałem ,,Ameryki" i póki co to jedna z najsłabszych płyt jakie znam z rocznika - ledwie dociągłem to do końca.
Zapewne na tle tego jazzu, krautu i progresu wydała mi się prosta w uroczy sposób, ale faktycznie to może być za mało na trzydziestkę.
Koncertówka Colosseum jest pretensjonalna jak cholera. W przypadku Daughter of Time bodajże Kobaian pisał, że po zmianie wokalisty zaczęli się niebezpiecznie przybliżać do Purpli. Na żywo to "zbliżenie" jak na moje ucho jest jeszcze bardziej słyszalne. Raczej krążka nie zmieszczę na liście, ale nie zmienia to faktu, że dobrze mi się tego słucha i raz na jakiś czas pewnie do niego wrócę, ot tak!
Koncertówka Colosseum jest pretensjonalna jak cholera. W przypadku Daughter of Time bodajże Kobaian pisał, że po zmianie wokalisty zaczęli się niebezpiecznie przybliżać do Purpli. Na żywo to "zbliżenie" jak na moje ucho jest jeszcze bardziej słyszalne.
Mnie tam się Colossy z Purplami nie bardzo kojarzą, a że ten live jest pretensjonalny to jak najbardziej.
Roy Harper - Stormcock bardzo fajny album (nie słyszałem wcześniej nic Roya) zaskoczyła mnie technika gry na akustyku jak i jakość nagrania jak na nasz rocznik 1971 jest naprawdę dobra. Myślę, że ulokuję to na liście jako przedstawiciela muzyki folk.
George Russell z 1969 > George Russell z 1971
George Russell z 1969 > George Russell z 1971
George Russell z 1969 > prawie wszystko z 1971
Słucham Comus – First Utterance. Zapowiada się interesująco...
Słucham Comus – First Utterance. Zapowiada się interesująco... Nie znałeś? Wiele razy już ta płyta była zachwalana na forum. Obstawiam, że będzie ok 20 miejsca
Słucham Comus – First Utterance. Zapowiada się interesująco... Nie znałeś? Wiele razy już ta płyta była zachwalana na forum. Obstawiam, że będzie ok 20 miejsca
Może nawet wyżej.
Jako ciekawostkę zachęcam z zapoznaniem się z płytą Doktora Johna The Sun Moon and Herbs. Z 2-3 kawałki są naprawdę dobre. Niestety daleko tej płycie do debiutu Dr.J.
Comus zapowiada się że będzie gdzieś tam na liście oscylował między ostatnią 10tką. Fajnie się tego słucha, ale zobaczymy co tam ten rocznik ma do zaoferowania jeszcze
U mnie Comus się nie zmieści niemal na pewno. Za dużo jazzów.
Głosuje się na to co jest najlepsze czy na to czego się najlepiej słucha albo chętnie by się do tego wracało? Czasami obydwie sprawy się pokrywają ale niekiedy nie. Dlatego się pytam.
Głosuje się na co się ma ochotę.
Głosuje się na co się ma ochotę.
Sedno sprawy
Centipede septober energy. Wybuchowa mieszanka gromadki świetnych muzyków pod patronatem Roberta Frippa. Part 1 to swoiste preludium do rozwinięcia akcji która ma miejsce już w części drugiej, która z kolei mocno zaskoczyła mnie pozornie dysharmonijnym melanżem dźwięków okraszonych afrykańskim, mocno akcentowanym groovem, plus świetne partie wokalizy. 3 część wprowadza słuchacza w stan pianego tanga zachodzącego filmem grozy niczym z Hitchcocka. Część 4rta natomiast kończąca tą przepiękny kolaż dźwięków kojarzy mi się jakoby to nie Ci sami muzycy a Sanders z Cherrym wraz ze swoją świtą robili mi dobrze jakkolwiek by to nie brzmiało Będzie wysoko.
U mnie Comus się nie zmieści niemal na pewno. Za dużo jazzów. Musiałoby być chyba tych jazzów tak ze 25 na listę. Jak na razie bowiem, poza rzeczami absolutnie oczywistymi nie kojarzę zbyt wielu lepszych albumów rockowych.
Centipede septober energy. Wybuchowa mieszanka gromadki świetnych muzyków pod patronatem Roberta Frippa. Part 1 to swoiste preludium do rozwinięcia akcji która ma miejsce już w części drugiej, która z kolei mocno zaskoczyła mnie pozornie dysharmonijnym melanżem dźwięków okraszonych afrykańskim, mocno akcentowanym groovem, plus świetne partie wokalizy. 3 część wprowadza słuchacza w stan pianego tanga zachodzącego filmem grozy niczym z Hitchcocka. Część 4rta natomiast kończąca tą przepiękny kolaż dźwięków kojarzy mi się jakoby to nie Ci sami muzycy a Sanders z Cherrym wraz ze swoją świtą robili mi dobrze jakkolwiek by to nie brzmiało Będzie wysoko. Polecałem tą płytę jakiś czas temu. Również bardzo mi "leży" i jeśli wyślę listę, to będzie na niej na 100%.
Słucham sobie Humble Pie. Nie ma szans na listę, ale i tak przyjemne toto. Taki spox rock, idealny jako przerywnik po jazzach.
Słucham sobie Humble Pie. Nie ma szans na listę, ale i tak przyjemne toto. Taki spox rock, idealny jako przerywnik po jazzach.
Takie sobie bo bardzo na jedno kopytko, ale lepsze Humble Pie live niż studyjne. Bodajże jest album Rock on z 1971 jeszcze i pamiętam, że nie rzucił mnie na kolana.
Jak traktujemy album Emerson Lake & Palmer - Pictures at The Exhibition? Na RYMie figuruje pod rocznikiem 1972, natomiast wikipedia oraz discogs wskazują, że album ukazał się w 1971. Na FD płyta ta była uwzględniana w plebiscycie 1971, natomiast w roku następnym już nie.
Jak traktujemy album Emerson Lake & Palmer - Pictures at The Exhibition?
Jak paskudny syf, porwanie sie z motyka na slonce.
Jak traktujemy album Emerson Lake & Palmer - Pictures at The Exhibition? Na RYMie figuruje pod rocznikiem 1972, natomiast wikipedia oraz discogs wskazują, że album ukazał się w 1971. Na FD płyta ta była uwzględniana w plebiscycie 1971, natomiast w roku następnym już nie.
Dinozaury postąpiły słusznie. Płyta ukazała się w Europie Zachodniej w listopadzie 1971 roku, natomiast na rynku amerykańskim w styczniu 1972 roku. Potwierdzają to różne wiarygodne źródła (nie licząc wspomnianych przez Ciebie). Dokładnie taką datę podaje także Carl Palmer w booklecie do jednego z wydań tej płyty w wersji kompaktowej. RYM oparł się najwyraźniej na edycji amerykańskiej. Skąd ta różnica? Sprawa była dość prozaiczna. Muzycy doszli do wniosku, że nie ma sensu wydawać w jednym roku aż trzech nowych płyt. Tak byłoby właśnie w przypadku rynku amerykańskiego. Eponimiczny debiut wyszedł tam dopiero w styczniu 1971 roku, natomiast już w czasie wakacji światło dzienne ujrzał „Tarkus”. „Cotillion”, będący ich amerykańskim wydawcą (była to jedna z filii Atlantic Records) także uznał, że jest to zasadne, stąd decyzja o przesunięciu premiery na kolejny rok kalendarzowy.
Słuchałem sobie podróży Alice Coltrane dziś - będzie w pierwszej dyszce mej listy myślę ale chyba Karma robiła na mnie większe wrażenie.
Jak traktujemy album Emerson Lake & Palmer - Pictures at The Exhibition? Na RYMie figuruje pod rocznikiem 1972, natomiast wikipedia oraz discogs wskazują, że album ukazał się w 1971. Na FD płyta ta była uwzględniana w plebiscycie 1971, natomiast w roku następnym już nie. Najprościej - Nie słuchać, nie głosować. Ani w 1971 ani w 1972.
Słuchałem sobie podróży Alice Coltrane dziś
Ale pewnie "Journey in Satchidananda"? Ja ostatnio poznałem w końcu jej drugi album z tego rocznika, czyli "Universal Consciousness", wcale nie mniej udany, zatem również polecam.
Ale pewnie "Journey in Satchidananda"? Ja ostatnio poznałem w końcu jej drugi album z tego rocznika, czyli "Universal Consciousness", wcale nie mniej udany, zatem również polecam.
Mnie się Universal Conciousness podoba nawet bardziej niż Journey in Satchidananda
Słuchałem sobie: Bobby Hutcherson - San Francisco
Gdybym był właścicielem knajpy i zastanawiał się, jaką muzykę puścić w głośniku, aby z jednej strony nie odstraszała klientów, a z drugiej zapewniła knajpie "elytarny" klimat, to byłaby z całą pewnością idealna pozycja. Taka miła muzyka. Szkoda, że tylko miła, bo interesująca specjalnie niestety nie jest.
Poprawiłem sobie na szczęście humor Herbim.
Pytając o traktowanie miałem oczywiście na myśli kwestę formalną, do którego rocznika zaliczać ten album, dlatego fajnie, że przynajmniej mahavishnuu odpowiedział rzeczowo. Natomiast skoro moje sformułowanie stało się pretekstem do udzielania wielce wartościowych rad w stylu "po co słuchać takiej słabizny", ciekaw jestem skąd taka awersja, żeby aż zniechęcać do poznawania (pomijając fakt, że pewnie większość tutaj zaglądających pewnie i tak zna "Pictures..." od dawna). Na marginesie, jestem pewien że w finałowej "30" i tak znajdą się jakieś płyty gorsze od Mussorgskiego w wersji ELP.
Twoja dretwota (i mahavishnu tez, ale przynajmniej owinieta jakas tam wiedza) przejdzie do legendy. Czy wam, dinozarłom sie zdaje, ze jestescie jakimis pieprzonymi naukowcami, bo ustalacie czy rockowi farmazoni wydali swe wypociny w 71 czy 72 roku?
Twoja dretwota (i mahavishnu tez, ale przynajmniej owinieta jakas tam wiedza) przejdzie do legendy. Czy wam, dinozarłom sie zdaje, ze jestescie jakimis pieprzonymi naukowcami, bo ustalacie czy rockowi farmazoni wydali swe wypociny w 71 czy 72 roku?
Niektórych w tym mnie fascynuje historia muzyki. Nie wpływa to - przynajmniej w moim przypadku - na jej odbiór. Więc co jest złego w byciu naukowcem?
Niektórych w tym mnie fascynuje historia muzyki.
Co myslisz o ravelowskiej orkiestracji Obrazkow?
Niektórych w tym mnie fascynuje historia muzyki.
Co myslisz o ravelowskiej orkiestracji Obrazkow?
Nie mam na ten temat wiedzy, ale nie odpowiedziałeś Uważam tylko, że Mahawishnu jest mega dobry w temacie i jest to zajebista sprawa.
Bo nie ma na co. Dopoki nie wyjdziecie z rokowej nory trudno o jakis dialog. Nie znajac szerszego kontekstu nie widzi sie slabizny aranzacji Obrazkow w wykonaniu ELP i uderzajacego komizmu w mega powaznych postach pewnych osobnikow.
Tak tkwię w krautrockowej norze ostatnio i chętnie poznałbym trochę faktów historycznych
Taka miła muzyka. Szkoda, że tylko miła, bo interesująca specjalnie niestety nie jest.
No patrz, a dla mnie trochę jest. Nie ma w niej szaleństw typowo Colemanowych, że nie wiesz, co się dzieje. Zresztą to nie free jazz a chyba fusion więc jest trochę inaczej. Herbie jest lepszy, ale to też jest świetne. Dla mnie ta płytka jest baaardzo miła. Chillin' przy tym jest pierwszorzędny, dlatego gdybym miała tworzyć ranking może ją tam upchnę. Lepszy mega przyjemny jazz niż przeciętny prog, który dokonuje pastiszu Bacha.
Jeśli ja prowadziłabym knajpę już szybciej bym puszczała pop jazzy, oldies, progi, klasyczne rocki, ostrożnie traktowałabym fusion. Ale fakt można by spróbować puścić ją do kotleta.
Kiedy pytam o fakt historyczny dotyczący danego zespołu, to pytam dokładnie o ten fakt, a nie o (mniej czy bardziej sensowne) opinie. Kilkuletnie dziecko jest w stanie przeczytać pytanie ze zrozumieniem, ale niektórzy pomimo dwudziestu paru lat na karku - jak widać - nie bardzo. Cóż, to już za późno na naukę, więc chyba rzeczywiście lepiej pozostać przy bezmyślnym nabijaniu postów, snobowaniu (w dodatku pozbawionym podstaw), wrzucaniu żałosnych odzywek i innych, im podobnych, niesztywnych oraz z całą pewnością niekomicznych aktywnościach.
Słuchałem sobie podróży Alice Coltrane dziś
Ale pewnie "Journey in Satchidananda"? Ja ostatnio poznałem w końcu jej drugi album z tego rocznika, czyli "Universal Consciousness", wcale nie mniej udany, zatem również polecam.
Tak, o Journey mi chodziło. Universala jeszcze nie słuchałem, póki co robię sobie przerwę od spirituali na rzecz krautów z listy. Alcatraz i Out of Focus całkiem fajne rzeczy.
Kiedy pytam o fakt historyczny dotyczący danego zespołu, to pytam dokładnie o ten fakt, a nie o (mniej czy bardziej sensowne) opinie. Kilkuletnie dziecko jest w stanie przeczytać pytanie ze zrozumieniem, ale niektórzy pomimo dwudziestu paru lat na karku - jak widać - nie bardzo. Cóż, to już za późno na naukę, więc chyba rzeczywiście lepiej pozostać przy bezmyślnym nabijaniu postów, snobowaniu (w dodatku pozbawionym podstaw), wrzucaniu żałosnych odzywek i innych, im podobnych, niesztywnych oraz z całą pewnością niekomicznych aktywnościach. Alcatraz i Out of Focus całkiem fajne rzeczy.
Alcatraz bardzo spoko. Też polecam.
Centipede septober energy - trochę za długo to trwa - 80 min. Ktoś ostatnio postował, że symfonie Betowena są długie. Przesłuchałam 5 i wszystkie trwają ok. 40.
Słuchałem sobie Sammli i na razie było znacznie gorzej, niż to co zapamiętałem. Podrabianie jazzu przez rockersów, chyba tak by to należało skwitować. Ani to szczególnie ambitne, ani ciekawe. A według niektórych obok Heńka najciekawszy przedstawiciel RIO. Nie czuję jakoś wielkości tego zespołu. Przynajmniej nie na tej płycie...
Słuchałem sobie Sammli i na razie było znacznie gorzej, niż to co zapamiętałem. Podrabianie jazzu przez rockersów, chyba tak by to należało skwitować. Ani to szczególnie ambitne, ani ciekawe. A według niektórych obok Heńka najciekawszy przedstawiciel RIO. Nie czuję jakoś wielkości tego zespołu. Przynajmniej nie na tej płycie...
Dla mnie to nie brzmi jak żadne podrabianie, a jak zwykła zabawa z jazzem. W żadnym momencie nie odniosłem wrażenia, żeby ktokolwiek próbował tam udawać jazzmana. Album jest lekki, skoczny i melodyjny. U mnie na razie pierwsza dziesiątka lekko.
U mnie na razie pierwsza dziesiątka lekko. Listę masz pojemną, jak widać. U mnie rzadko kiedy w pierwszej dziesiątce mieści się więcej niż trzy-cztery albumy rockowe. A że mamy np. Can, Crimsonów, Gigantów, VDGG, Comusa - Sammla nie ma szans wejść do pierwszej dychy, nawet jeżeli docenię ją bardziej przy drugim przesłuchaniu. A ponieważ na razie brzmi dla mnie jak źle nagrana wersja jakiegoś albumu Zappy, nie spieszy mi się wciągać na listę.
U mnie na razie pierwsza dziesiątka lekko. Listę masz pojemną, jak widać. U mnie rzadko kiedy w pierwszej dziesiątce mieści się więcej niż trzy-cztery albumy rockowe
I to w roczniku gdzie jest tyle doskonałego krautu?
Kilkuletnie dziecko jest w stanie przeczytać pytanie ze zrozumieniem, ale niektórzy pomimo dwudziestu paru lat na karku - jak widać - nie bardzo.
Wyglada na to, ze wg ciebie kobaian tez nie umie czytac ze zrozumieniem i to pomimo TRZYDZIESTU paru lat na karku, bo potraktowal twoje glupie pytanie (tak jakbys nie mogl se zwyczajnie wyguglowac rocznika i zrobicz 20-sekundowego riserczu) podobnie.
A tak na serio, to po raz kolejny popisujesz sie swym niedorobieniem umyslowym. Taki Bartosz albo kombaian, albo megadziubek albo ktokolwiek inny pokrecil by na te posty kolkiem od myszki i by je olal, ale nie garwelt, o nie, on nam napisze jakie to niemerytoryczne posty zesmy popelnili, ajajaj. <olaboga>
Naprawde ziomie, nabierz troche dystansu i wyciag czasem ten osinowy kolek z odbytu, bo twoja dretwota i wieczny bol dupy naprawde przejda do legendy. Nie pozdrawiam i sram ci na ta blada morde.
Dla mnie to nie brzmi jak żadne podrabianie, a jak zwykła zabawa z jazzem. I to w roczniku gdzie jest tyle doskonałego krautu? bo twoja dretwota i wieczny bol dupy naprawde przejda do legendy Wez kurwa zamknij lepiej ryja jak masz pisac takie gimnazjalne teksty. Bol dupy? Chyba w twoim gejowskim polswiatku.
https://www.youtube.com/watch?v=xQZ6mqWxJjc
I weź już się nie chowaj za kobaianem, który - w przeciwieństwie do ciebie - wielokrotnie udowodnił, że potrafi pisać z sensem oraz ciekawie.
bo twoja dretwota i wieczny bol dupy naprawde przejda do legendy. Nie pozdrawiam i sram ci na ta blada morde.
Kurde, smutno mi. Muszę przestać czytać te posty...
Dla mnie to nie brzmi jak żadne podrabianie, a jak zwykła zabawa z jazzem.
Dokładnie, zresztą ta stylistyka doskonale koresponduje z samym wizerunkiem zespołu, po którym absolutnie nie widać prób silenia się na tworzenie 'poważnego jazzu".
Chciałbym zauważyć, że muzycy SMM byli skrajnie niepoważni, Fred Frith nagrywając album Gravity (a konkretniej nagrywał go w połowie z Samla, w połowie z The Muffins) wspomniał o tym, że nie potrafili oni czytać nut, a on sobie wszystko zajebiście w nutach opracował, to się wkurwił na to i zawiódł, ale jak im zagrywał motywy to genialne wszystko ze słuchu wyłapywali, wszystkie smaczki o które mu chodziło.
Ja nie twierdzę, że Sammla to nie są dobrzy muzycy. Stwierdzam tylko, że gdy łykałem wszystko, co tylko leżało obok awangardy, to podobało mi się bardziej. Natomiast po tych wszystkich jazzach, po tym jak się z Zappą lepiej osłuchałem itp, nie robi to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Ot, taki kolejny jajcarski album, brzmiący trochę tak, jakby magnetofon był włączony w pokoju obok, a nie akurat tam gdzie grali muzycy.
Ot, taki kolejny jajcarski album, brzmiący trochę tak, jakby magnetofon był włączony w pokoju obok, a nie akurat tam gdzie grali muzycy.
Z organami jest delikatny problem, perkusja jest zmixowana główne na prawym kanale, ale tak poza tym nagranie jest naprawdę całkiem przyzwoite (brakuje mu sporo, ale i tak słychać bardzo dużo), także nie wiem o co Ci chodzi, patrząc na technikalia. No i to jest jeden z tych DIY albumów, bo oni wszystko sami nagrywali i realizowali.
To brzmi trochę jak "no kiedyś mi się podobało ale teraz jestem taki dojrzały/elitarny, że już mi się nie podoba". Sorry.
dnia Nie 06:46, 26 Lipiec 2015, w całości zmieniany 3 razy
To brzmi trochę jak "no kiedyś mi się podobało ale teraz jestem taki dojrzały/elitarny, że już mi się nie podoba". Sorry.
A czy większość forumowiczów tak nie brzmi?
To brzmi trochę jak "no kiedyś mi się podobało ale teraz jestem taki dojrzały/elitarny, że już mi się nie podoba". Sorry.
A czy większość forumowiczów tak nie brzmi? No właśnie. Ja nie mam z tym najmniejszego problemu. Gdybym powiedział to o Dream Theater, że kiedyś łykałem wszystko to, co wydawało mi się progresywne, też byłaby poniekąd prawda i w dodatku nikogo by to nie raziło. Choć może nie zupełnie prawda, bo Marillion nie przekonywał mnie nigdy, ELP też.
A jeżeli chodzi o awangardę, to w istocie był taki dość krótki co prawda okres, gdy do prawie wszystkiego podchodziłem albo z wielkim zachwytem, albo z przekonaniem, że jest w tym coś, czego nie rozumiem, ale na pewno jak się osłucham, to zrozumiem. Krytycyzm mój w tym momencie nie wynika nawet tyle z lepszego osłuchania, co po prostu z lepszego uświadomienia sobie systematyki - XX wieczna muzyka poważna i jazz były zwyczajnie pierwsze, natomiast avant-rock to w sumie margines wpływów awangardy na muzykę i wcale nie ma tam aż tak bardzo wielu genialnych rzeczy, jak by się mogło wydawać. Do tego, gdy w jazzie mamy w wielu wypadkach wspaniałe brzmienie instrumentów akustycznych, genialnych instrumentalistów i przyzwoicie zremasterowany dźwięk, u rockowców mamy amatorów-rzępołów nagrywających często byle co i byle jak. Oczywiście, są różne Magmy, Henryki czy Soft Maszyny, mamy bardzo interesującego krauta łączącego ćpuńskie granie z różnymi nowinkami, ale Sammla - przykro mi - wydają mi się teraz znacznie mniej ciekawi, niż ich sława głosi.
Spojrzałem na wstępną listę na podstawie 40 na razie pozycji - nie ma szans Sammla się znaleźć na tej liście, nawet jak za kolejnym razem mi się spodobają. Wystarczy, że będzie połowa tego dobrych jazzów co w zeszłym roku i Black Sabbath też wyleci... Rocznik mocny już na sam początek, na podstawie tego, co znam dobrze, a co będzie potem...
I weź już się nie chowaj za kobaianem, który - w przeciwieństwie do ciebie - wielokrotnie udowodnił, że potrafi pisać z sensem oraz ciekawie.
Nikt sie za nim nie chowa, za to ktos tu ostro wlazi mu w odbyt.
Chcesz pisania z sensem? To dawaj, zapraszam do dzialu Muzyka klasyczna, gdzie znajduja sie tematy o tworcach, a nie rockowych analfabetach muzycznych; jest temat Bitwa wykonan, gdzie mozesz bezposrednio odniesc sie do wartosci dziela, porownac interpretacje wykonawcow i je ocenic. Jakos nie widzialem tam ani ciebie (za trudne dla progowego Janusza?) ani - hurrr durrr - wielkiego kombaiana, ani kolejnego Janusza, machawisznu. Widocznie jednak pozowanie na intelektualiste i nabijanie odtworzen zenujacym kapelom na Last.fm to twoj oraz ich zywiol.
PS. wiem, czemu tak naprawde jestes na mnie zly. Chodzi ci o wysmiewanie kretynizmu twojej dziewczyny, zreszta niezbyt urodziwej, ale domyslam sie, ze tylko taka wchodzila u ciebie w gre. No coz, moge tylko zapewnic, ze bawi mnie to setnie. Nie spodziewaj sie jednak kolejnej repliki.
U mnie leci Cluster. To chyba pierwsza płyta z tego typu muzyką (może obok Popol Vuh), która jest naprawdę niezła. Mandarynki z tego okresu brzmią przy tym jak jakieś nędzne wprawki... Z cyklu - ciekawsze niż debiut Sammla...
Jak pisał Kapitan, oba krążki Coltrane'a wyborne. Na obecną chwilę Sun Ship wydaje mi się lepszy niż Live in Seattle. Wszystko się jednak może zmienić. Co do drugiego krążka, to jak dla mnie dużo robi tam Tyner. Niby jest z tyłu, za popisami Sandersa i Trane'a, lecz niejednokrotnie jego partie brzmią nad wyraz 'groźnie', co dodaje uroku całości (np. w Out of This World). Od początku mojej znajomości z twórczością Trane'a byłem entuzjastą solowych partii na kontrabasie (Dusk Dawn czy Pursuance). Nic się nie zmieniło po tym albumie. Garrison robi świetną robotę w ostatniej części. Nie wiem, czy to nie najlepsza solówka jaką do tej pory słyszałem na jego albumach. Na pewno znajdzie się na mojej liście.
Do Herkulesa: Jeśli dawałoby się z Tobą normalnie pisać bez personalnych zaczepek, bluzgów, obrażania itp. to chętnie bym się zaangażowała w jakieś rankingi odnośnie klasyki. Wielce ciekawy temat. Ale to dopiero po rockowym roczniku 71' Mógłbyś stworzyć listę konkretnych dziełek. Inni mogliby dopisywać swoje pomysły. Wyznaczyłoby się termin głosowania i wio z koksem. Chyba że coś takiego już jest w klasyce, wtedy pomysł odpada. Zacząć tak od czasów najstarszych po współczesną muzykę poważną. Byłoby super imba.
Do Herkulesa: Jeśli dawałoby się z Tobą normalnie pisać bez personalnych zaczepek, bluzgów, obrażania itp. chętnie bym się zaangażowała w jakieś rankingi odnośnie klasyki. Wielce ciekawy temat. Ale to dopiero po rockowym roczniku 71' Mógłbyś stworzyć listę konkretnych dziełek. Inni mogliby dopisywać swoje pomysły. Wyznaczyłoby się termin głosowania i wio z koksem. Chyba że coś takiego już jest w klasyce, wtedy pomysł odpada. Zacząć tak od czasów najstarszych po współczesną muzykę poważną. Byłoby super imba.
Mialem rozne pomysly, ale biorac pod uwage dokad zmierza forum (w strone januszrock.pl), raczej ich tutaj nie zrealizuje.
I tu jest problem, bo Bartosz, nie wiem z czyjej inspiracji, zaprzegl forum i jego uzytkownikow do sluchania setek beznadziejnych plyt wedle rocznika, przez co ziomsony przez pol roku nie umialy przepilowac dziewieciu symfonii Beethovena na tyle, zeby wystartowac zgodnie z planem z plebiscytem Przetrwaja najsilniejsi (mial sie odbywac mniej wiecej teraz).
Lepiej posłuchać sobie Tomása Luisa de Victorie, czy Theodora Duboisa niż piłować sztywno płytki z jednego rocznika. Herkules ma rację - te rocznikowe zestawienia są wspaniałe zwiewnością walca drogowego.
Co nie zmienia faktu Herkulesie, że bardzo często przegnasz pałę. Kika ma dużo racji.
Lepiej posłuchać sobie Tomása Luisa de Victorie, czy Theodora Duboisa niż piłować sztywno płytki z jednego rocznika. Herkules ma rację - te rocznikowe zestawienia są wspaniałe zwiewnością walca drogowego. Co nie zmienia faktu Herkulesie, że bardzo często przegnasz pałę. Kika ma dużo racji.
Ja prowadze tylko ataki obronne.
To brzmi trochę jak "no kiedyś mi się podobało ale teraz jestem taki dojrzały/elitarny, że już mi się nie podoba". Sorry.
A czy większość forumowiczów tak nie brzmi?
Ja dalej lubię Purpli i Stonesów, a Wiewiór Wishbonów
Szkoda jedynie, ze w dziale o muzyce powaznej nie podobna dopatrzec sie jakiejkolwiek aktywnosci z Twojej strony. Ja prowadze tylko ataki obronne. Ja dalej lubię Purpli i Stonesów, a Wiewiór Wishbonów Very Happy
I dalej bardzo ich lubię
Lepiej posłuchać sobie Tomása Luisa de Victorie, czy Theodora Duboisa niż piłować sztywno płytki z jednego rocznika. Herkules ma rację - te rocznikowe zestawienia są wspaniałe zwiewnością walca drogowego.
Nie do końca się zgodzę. Herkules pisał, że są to setki beznadziejnych płyt. Też się nie zgodzę. Mamy chyba inne definicje słowa "beznadziejna". Może beznadziejna na zasadzie kontrastu z muzyką klasyczną? Zresztą nie wiem. Tak na marginesie, zadziwiają mnie osoby zawsze słuchające tylko jednego gatunku, znaczy rozumiem, ale się dziwię jak ich to nie nudzi. Jazz, klasyka są zupełnie innymi sprawami. Raz się potrzebuje tego, innym razem czego innego. A nie każdy klasyki da radę słuchać z przyjemnością bo nie każdy ma taką wrażliwość muzyczną. Puryści klasyczni będą pleść, że tylko klasyka i nic więcej. Jazzowi- tylko jazz itd... A czemu? Bo przecie (akurat ten gatunek) jest najlepszy w Ich przekonaniu. Niech każdy decyduje sam co lubi. A jak nie chce wychodzić z muszelki, poznawać nowości niech tam siedzi. Będzie mu bezpiecznie. Nic w tym złego. Przynajmniej pozna na wylot jeden gatunek.
Jeśli byłyby rankingi w muzyce poważnej to sztywno słuchałabym muzyki klasycznej m.in. Tomása Luisa de Victorie, czy Theodora Duboisa. A tak wiem, że mam mega tyły w prog rocku, rocku, metalu. Będę znała muzę rocznikowo i mam feeling tego jak było muzycznie kiedyś. Wiecznie odkładane były Samle Mammasy (poznane dopiero tutaj) i inne frykasy a teraz siu! Jednym słowem nie jest tak beznadziejnie. Rocznikowa muza trzyma poziom, jest dla mnie szansą na samozdyscyplinowanie się i zrobienie czegoś w mym nędznym życiu w końcu do końca. Zawsze jednak chwalę propagowanie klasyki. Duży plus.
Lepiej posłuchać sobie Tomása Luisa de Victorie, czy Theodora Duboisa niż piłować sztywno płytki z jednego rocznika. Herkules ma rację - te rocznikowe zestawienia są wspaniałe zwiewnością walca drogowego.
Nie do końca się zgodzę. Herkules pisał, że są to setki beznadziejnych płyt. Też się nie zgodzę. Mamy chyba inne definicje słowa "beznadziejna". Może beznadziejna na zasadzie kontrastu z muzyką klasyczną? Zresztą nie wiem. Tak na marginesie, zadziwiają mnie osoby zawsze słuchające tylko jednego gatunku, znaczy rozumiem, ale się dziwię jak ich to nie nudzi. Jazz, klasyka są zupełnie innymi sprawami. Raz się potrzebuje tego, innym razem czego innego. A nie każdy klasyki da radę słuchać z przyjemnością bo nie każdy ma taką wrażliwość muzyczną. Puryści klasyczni będą pleść, że tylko klasyka i nic więcej. Jazzowi- tylko jazz itd... A czemu? Bo przecie (akurat ten gatunek) jest najlepszy w Ich przekonaniu. Niech każdy decyduje sam co lubi. A jak nie chce wychodzić z muszelki, poznawać nowości niech tam siedzi. Będzie mu bezpiecznie. Nic w tym złego. Przynajmniej pozna na wylot jeden gatunek.
Jeśli byłyby rankingi w muzyce poważnej to sztywno słuchałabym muzyki klasycznej m.in. Tomása Luisa de Victorie, czy Theodora Duboisa. A tak wiem, że mam mega tyły w prog rocku, rocku, metalu. Będę znała muzę rocznikowo i mam feeling tego jak było muzycznie kiedyś. Wiecznie odkładane były Samle Mammasy (poznane dopiero tutaj) i inne frykasy a teraz siu! Jednym słowem nie jest tak beznadziejnie. Rocznikowa muza trzyma poziom, jest dla mnie szansą na samozdyscyplinowanie się i zrobienie czegoś w mym nędznym życiu w końcu do końca. Zawsze jednak chwalę propagowanie klasyki. Duży plus.
ok
Wprawdzie edukację z zakresu muzyki klasycznej zakończyłam wraz z końcem ósmej klasy podstawówki, to odczuwam potrzebę jej wznowienia i po to jestem m.in. na tym forum. Widzę że w dziale muzyka klasyczna jest dużo tematów i linków, więc będzie co czytać i czego słuchać w odpowiednim ku temu czasie. Aczkolwiek w przeciwieństwie do wyżej wymienionych panów raczej nie jestem kompetentna do komentowania takich dzieł.
Zawsze mozesz liczyc na wsparcie z mej strony, jedno slowo wystarczy.
Będzie mi niezwykle miło Czy najstarsza muzyka klasyczna na której ślady możemy trafić dziś w internecie to chorały gregoriańskie? Co z muzyką starożytnego Egiptu, Persji, Grecji i Rzymu? Wpadłam na perskie folki przy podróżach w world music, ale muzyką klasyczną chyba bym tego nie nazwała.
Zagadnieniem które mnie będzie interesować najbardziej, gdy epokami do niego dojdę, jest współczesna muzyka klasyczna, ale nie kiczowisko pokroju Glassa tylko porządny modernizm.
Będzie mi niezwykle miło Czy najstarsza muzyka klasyczna na której ślady możemy trafić dziś w internecie to chorały gregoriańskie? Co z muzyką starożytnego Egiptu, Persji, Grecji i Rzymu? Wpadłam na perskie folki przy podróżach w world music, ale muzyką klasyczną chyba bym tego nie nazwała. Zagadnieniem które mnie będzie interesować najbardziej, gdy epokami do niego dojdę, jest współczesna muzyka klasyczna, ale nie kiczowisko pokroju Glassa tylko porządny modernizm.
Jeśli to jest rzeczywiście Twój priorytet to poleciłbym Ci działać następująco: skupić się na kilku najważniejszych dla rozwoju XX wiecznej muzyki kompozytorach, a do czasów dawniejszych skakać doraźnie. Owi kompozytorzy to:
-Klod Debussy -Maurycy Ravel -Aleksander Skriabin -Igor Strawiński -Bolesław Bartók
O nich wszystkich znajdziesz tematy w poświęconym im dziale. Tam się skieruj. Ich muzyka nie jest szczególnie trudna ani do słuchania ani do znalezienia.
Jeśli poznawanie ich unmiejętnie poprzerywasz muzyką z dawniejszych epok (Monteverdi, Bach, Haendel, Mozart, Beethoven), to za rok będziesz innym człowiekiem.
Tutaj masz jeszcze na zachętę niezłego, trąbiącego Francuza:
https://www.youtube.com/watch?v=vKokrdCJ8SU
Co z muzyką starożytnego Egiptu, Persji, Grecji i Rzymu? .
tej muzy w zasadzie nie ma, ponieważ nie istniał wówczas system zapisu muzyki. Dlatego np. ze starożytnej Grecji zachowały się traktaty o muzyce, a brak kompozycji z tamtego okresu, choćby na poziomie "pije Kuba do Jakuba" *
Zapis muzyczny na 5 linii stworzył dopiero żyjący w XI wieku mnich Gwidon z Arezzo. Dokonał on jednego z największych odkryć ludzkości. Wynalazł uniwersalny system zapisu muzyki.
*) tzn Arystoteles do Platona
Co z muzyką starożytnego Egiptu, Persji, Grecji i Rzymu? Wpadłam na perskie folki przy podróżach w world music, ale muzyką klasyczną chyba bym tego nie nazwała.
Bartosz założył o czymś takim temat o tutej: http://www.metalrockforum.fora.pl/muzyka-klasyczna,56/pozaeuropejska-muzyka-klasyczna-cokolwiek-to-znaczy,4699.html /watch?v=vKokrdCJ8SU
Tylko nie mieszajmy różnych bytów, bo jednak ten wątek, który założył Bartosz ma niewiele wspólnego z muzyką starożytną, o którą pytała Lady Vengeance.
Poznawanie muzyki „poważnej” w oparciu o to forum? Można i tak, choć z pewnością są lepsze sposoby na rozwinięcie się w tym zakresie. Chyba że niniejsze forum byłoby jednym z wielu źródeł wiedzy. Bardziej na zasadzie uzupełniającej. Jeśli chce się wejść na poważnie w świat muzyki klasycznej to bardzo wskazana jest podbudowa teoretyczna. Osoba, która przeczyta większą ilość książek na temat szeroko pojętej teorii i historii muzyki czy też różne monografie, będzie znacznie swobodniej i bardziej świadomie poruszać się w muzycznym świecie. Oczywiście bardzo ważny jest odpowiedni wybór literatury! Słuchanie różnych rzeczy połączone ze zdobywaniem wiedzy to dobre połączenie.
Gdy zaczynałem słuchać muzyki klasycznej w erze przedinternetowej było trochę inaczej. Paradoksalnie, pod niektórymi względami, nawet lepiej niż teraz. Człowiek miał dostęp do książek w księgarniach, które często były tanie jak barszcz, w radiowej „Dwójce” można było słuchać do woli muzyki klasycznej, prezentowanej przez znawców i pasjonatów. Owszem, „Dwójka” w podobnym kształcie funkcjonuje do dzisiaj, jednak straciła kilka znaczących dziennikarskich „gwiazd”. Cóż, życie nie stoi w miejscu i części z nich niestety nie ma już między nami (Andrzej Chłopecki, Piotr Orawski). Audycje Orawskiego były fantastyczne. Facet potrafił ciekawie opowiadać o zawiłych kwestiach muzykologicznych, ukazywał tło epoki, uwarunkowania historyczne i estetyczne, niejednokrotnie rozbierał dane kompozycje na drobne części i analizował ich elementy składowe. Takie podejście do tematu inspirowało słuchacza do dalszych poszukiwań na własną rękę. Audycji Orawskiego bardzo dziś brakuje.
Herkulesie, poleciłbyś lepiej dziewczynie kilkanaście najbardziej wartościowych książek, które wprowadziłyby ją ciekawie i bezkolizyjnie w świat klasyki. Ukazało się ich w naszym kraju bez liku. Mamy wręcz prawdziwy problem bogactwa. Które, spośród tych, które czytałeś dały ci najwięcej i dlaczego? Ewentualnie dodam coś potem od siebie, aby uzupełnić temat.
Lady Vengeance pisała o tym, że najbardziej kręci ją XX wiek. No to ma szczęście, bo akurat ten okres doczekał się w naszym kraju wielu znaczących monografii, które czasami miały wręcz prekursorski charakter. Niektóre wątki badawcze, będące przedmiotem ich analiz nie były poruszane w ówczesnym czasie na Zachodzie (vide polski podręcznik Bogusława Schaeffera dotyczący współczesnej kompozycji, na bazie którego przez wiele lat wykładano na najbardziej prestiżowych akademiach muzycznych na całym świecie). Wybór jest spory, jednak trzeba uważać, aby wybrać coś odpowiedniego dla osoby początkującej. Trudno, aby zaczynała na przykład od książki Macieja Gołąba „Dodekafonia”, napisanej hermetycznym, muzykologicznym językiem. Sam swego czasu zabrałem się za nią zbyt szybko i czytałem potem posiłkując się nieustannie słownikiem terminów muzycznych. Forum to tylko „królestwo powierzchowności”, w przypadku odpowiednich książek otrzymujemy pogłębioną wiedzę od specjalistów z najwyższej półki.
tej muzy w zasadzie nie ma, ponieważ nie istniał wówczas system zapisu muzyki. Dlatego np. ze starożytnej Grecji zachowały się traktaty o muzyce, a brak kompozycji z tamtego okresu, choćby na poziomie "pije Kuba do Jakuba" * Zapis muzyczny na 5 linii stworzył dopiero żyjący w XI wieku mnich Gwidon z Arezzo.
Pięciolinia powstała później. Pierwsze próby takiej formy zapisu to dopiero przełom XII i XIII wieku.
Szanowni Panowie,
- Dziękuję za tak wielkie zainteresowanie tematem. Obawiam się, że już mi raczej nic nie pomoże żeby odmienić mnie jako osobę, jak również obawiam się, że nie zostanę muzykologiem ani nawet mogę nie mieć na tyle czasu, żeby czytać literaturę i jednocześnie słuchać i analizować dzieła (co samo w sobie wydaje mi się jak najbardziej świetnym rozwiązaniem i nie miałabym nic przeciwko spędzaniu wieczorów w ten sposób, ale po prostu nie ja rządzę w domu). Słucham muzyki, która mi się po prostu po ludzku podoba (na podstawie mojej krótkiej obecności na forum mniej więcej wiadomo co to jest). Lubię to forum, gdyż te listy, które się pojawiają, są bardzo pomocne i ustalają jakąś kolejność słuchania. Obawiam się, że na specjalistycznym forum o muzyce klasycznej byłoby za dużo rozmów o rzeczach, na których się nie znam (właśnie przez brak takich podstaw i osłuchania z klasyką). Moim zdaniem, tu jest OK. No i kilka osób tutaj tez się na tym zna, więc w razie czego mogę zapytać o pomoc.
- Aczkolwiek myślałam, że to jest forum poświęcone jazzowi i Magmie i trochę się zawiodłam, że wspomina się tu również o rocku i metalu
- Heraklesie, przypadł mi do gustu ów trąbiący Francuz. Przeniósł mnie z biurowych raportów do bajkowej krainy.
- OK, kliknęłam w wątek poświęcony założony przez Kapitana. Cóż, mogę powiedzieć tyle, że znam Shakti Nie wiedziałam, że to co tam jest wymienione można klasyfikować jako muzykę klasyczną. Czy w takim razie np. AMM to też muzyka klasyczna, tylko że właśnie taka bardzo modernistyczna?
- Żeby nie śmiecić w tym wątku kompletnie bez nawiązania do tematu, trochę się dziwię zachwytom i obecnym, i wcześniejszym, nad koncertówką Colosseum, przede wszystkim pan Farlowe swoją manierą śpiewu najwyraźniej zainspirował Bruce'a Dickinsona i nie uważam tego za pożądaną inspirację...
- Żeby nie śmiecić w tym wątku kompletnie bez nawiązania do tematu, trochę się dziwię zachwytom i obecnym, i wcześniejszym, nad koncertówką Colosseum, przede wszystkim pan Farlowe swoją manierą śpiewu najwyraźniej zainspirował Bruce'a Dickinsona i nie uważam tego za pożądaną inspirację...
Poniekąd czuję się wezwany do tablicy Już biegnę i tłumaczę...
Słowo "zachwyt" w moim przypadku jest zdecydowanie na wyrost. Koncert po prostu mi się podobał i parę razy do niego wróciłem (przy gotowaniu obiadu, czy ścieraniu kurzy w mieszkaniu - wtedy idealnie!). Jeżeli będę miał kiedykolwiek ochotę na Colosseum to raczej nie będzie to koncertówka, a Walentyna.
Często tutaj piszemy, że coś jest "spoko", "przyjemne" itp., a summa summarum - rzadko kto pewnie do tego wraca. Wydaje mi się, że przy tylu NAPRAWDĘ WSPANIAŁYCH krążkach, płyty określane mianem "spoko" i "przyjemne" zwyczajnie zostają zepchnięte na dalszy plan. Przynajmniej tak u mnie jest.
A co do rocznikowych odsłuchań...
Przesłuchałem album Joni Mitchell (zaciekawiony wysokim miejscem na RYMowej liście rocznika) i powiem, że to jedna z najgorszych rzeczy jakie słyszałem. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę, że nie jestem miłośnikiem tego typu grania, ale to, co pani Mitchell zaprezentowała, wywoływało u mnie skurcze żołądka i sprawdzanie co chwile, jak długo ten album jeszcze potrwa. Być może jest to wybitne dzieło - ja tego nie słyszę i pewnie już nie będę miał okazji usłyszeć.
Przesłuchałem album Joni Mitchell (zaciekawiony wysokim miejscem na RYMowej liście rocznika) i powiem, że to jedna z najgorszych rzeczy jakie słyszałem. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę, że nie jestem miłośnikiem tego typu grania, ale to, co pani Mitchell zaprezentowała, wywoływało u mnie skurcze żołądka i sprawdzanie co chwile, jak długo ten album jeszcze potrwa. Być może jest to wybitne dzieło - ja tego nie słyszę i pewnie już nie będę miał okazji usłyszeć.
Blue jest jedną z moich ulubionych płyt z okolic folku. Jeśli nawet wyjątkowo Ci nie podeszła to przyznanie jednej gwiazdki jest wyjątkowo krzywdzące dla takiego albumu. U mnie Joni powalczy o miejsce w 30. Może jeszcze spróbujesz się przekonać. Tak w ogóle Mitchellowa to taka trochę żeńska wersja Dylana momentami w moim odczuciu.
Mam problem z ocenianiem płyt. Nie przywiązuj zbyt dużej wagi do tego, co zobaczysz na moim RYMie. Wielu płytom daję 3, ale czasami są na 4 albo na 2. Po prostu odhaczam sobie, że odsłuchałem, a jak wyrobię sobie z czasem opinię, to precyzuję ocenę. A co do Joni - męczy mnie ta kobieta niemiłosiernie. Nie przeczę, że album może się podobać - ja jednak nie jestem jego zwolennikiem. Być może kiedyś jeszcze dam mu szansę, ale nie będzie to w przeciągu najbliższych tygodni, a nawet miesięcy.
Ostatnio przypomniałem sobie dwa ważne dzieła "Czwóreczkę" Soft Maszyny i Debiut Mahavishnu. I powiem wam, że chyba jednak rock grany przez jazzmanów >>> jazz grany przez rockmanów. MO to porządne, klasowe rockowanie oparte o warsztat jazzowy. Nie można temu nic zarzucić. Natomiast SM to jak Coltrane grany przez zdolnych uczniów konserwatorium. Niby kompozycje dobre, wykonanie poprawne, piątka z plusem się należy, ale... gdzie temu do niedoścignionych wzorów ekspresji i interpretacji. Kiedyś Bartosz stwierdził, że wbrew pozorom istnieje pewna wspólna płaszczyzna dla wszystkich zespołów Canterbury. Coś w tym jest. Mam wrażenie, że Caravan ma się do Gentle Giant czy VDGG mniej więcej tak samo jak Soft Machine do Coltrane'a, Davisa czy Sandersa. Powiem jeszcze, że sam jestem zdziwiony własną oceną, bo kiedyś wydawało mi się odwrotnie.
Debiut Mahavishnu. I powiem wam, że chyba jednak rock grany przez jazzmanów >>> jazz grany przez rockmanów. MO to porządne, klasowe rockowanie oparte o warsztat jazzowy. Nie można temu nic zarzucić.
Zgadzam się w pełni, MO będzie jednym z faworytów rocznika, tak samo jak Johnson kolejny rock grany przez jazzmanów. Z drugiej strony Krauty jazz Rocki też dają radę i myślę , mam nadzieję, że kilka pojawi się na naszej finałowej liście.
- Żeby nie śmiecić w tym wątku kompletnie bez nawiązania do tematu, trochę się dziwię zachwytom i obecnym, i wcześniejszym, nad koncertówką Colosseum, przede wszystkim pan Farlowe swoją manierą śpiewu najwyraźniej zainspirował Bruce'a Dickinsona i nie uważam tego za pożądaną inspirację...
Poniekąd czuję się wezwany do tablicy Już biegnę i tłumaczę...
Słowo "zachwyt" w moim przypadku jest zdecydowanie na wyrost. Koncert po prostu mi się podobał i parę razy do niego wróciłem (przy gotowaniu obiadu, czy ścieraniu kurzy w mieszkaniu - wtedy idealnie!). Jeżeli będę miał kiedykolwiek ochotę na Colosseum to raczej nie będzie to koncertówka, a Walentyna.
Dokładnie tak, w moim przypadku o zachwytach też nie ma mowy. Lubię studyjne kolosy i do nich czasem sobie wracam np Daughter of Time czy Valentino, ale koncertówka jest zwyczajnie nudna, dużo wiele lepszych jazz rocków w roczniku.
Czarny Mesjasz pana Armatniakula po dwóch przesłuchania rysuje mi się jako kandydat do 30, naprawdę cholernie solidne fusion grane live, mimo, że Cannonball kojarzył mi się raczej z bardziej archaicznymi formami jazzu, to tutaj jest na miarę tuz elektrycznego jazzu. Może nie jest to poziom Milesa, ale naprawdę warto tego posłuchać, mimo, że długi to album (jak to jazzowe koncertówki) i może nie jakoś mocno oryginalny, ale przyczepić się nie ma czego.
^
Mój ulubiony Cannonball.
ale przyczepić się nie ma czego.
Może troszkę do jego gadania. Nie jest to jakiś wielki minus tego albumu, ale mnie denerwują te przerywniki. Na szczęście nie ma ich zbyt wiele.
Dziadek Cohen w 30? U mnie byc może. Słuchałem ostatnio ze 3 razy Songs of Love and Hate i tak sobie myślę, że nie za bardzo lubię dziadunia ale to jedna z lepszych jego płyt i to całkiem dobre granie więc może się zmieści.
nie za bardzo lubię dziadunia ale to jedna z lepszych jego płyt i to całkiem dobre granie więc może się zmieści. hmm, trochę to dziwne co piszesz. Myślałem, że w tych rocznikach i okolicznych (o top 30 mi chodzi rzecz jasna) nie ma miejsca na coś co się 'nie za bardzo lubi'...
Ja Cohena myślę, że do 30 zmieszczę, to jest moim zdaniem jego najlepszy album, a poza tym jest przecudownie wręcz emocjonalny, coś takiego potrafi zrobić chyba tylko Cohen.
nie za bardzo lubię dziadunia ale to jedna z lepszych jego płyt i to całkiem dobre granie więc może się zmieści. hmm, trochę to dziwne co piszesz. Myślałem, że w tych rocznikach i okolicznych (o top 30 mi chodzi rzecz jasna) nie ma miejsca na coś co się 'nie za bardzo lubi'...
W sensie, że nie lubię zbyt Cohena ale zdaję sobie sprawę, że to dobra płyta i w ogóle go cenię i dlatego chciałbym go wpakować może na 30 miejsce.
Wiem też kogo z pewnością zabraknie na mojej liście z tego rocznika - Marvina Geja.
Rare Earth live - fajnie mi się tego słuchało pomijając wkurzające gadki między numerami ale zdecydowanie nie jest to do 30. Nie znam w sumie żadnej studyjnej płyty tego zespołu ale jest z 1971 One World na RYmie można też łyknąć.
nie za bardzo lubię dziadunia ale to jedna z lepszych jego płyt i to całkiem dobre granie więc może się zmieści. hmm, trochę to dziwne co piszesz. Myślałem, że w tych rocznikach i okolicznych (o top 30 mi chodzi rzecz jasna) nie ma miejsca na coś co się 'nie za bardzo lubi'...
W sensie, że nie lubię zbyt Cohena ale zdaję sobie sprawę, że to dobra płyta i w ogóle go cenię i dlatego chciałbym go wpakować może na 30 miejsce.
Nie lepiej skopiować top 30 z RYM-a?
Nie bo robie tak w przypadku jednej pozycji a nie 30 , taki mały wyjatek
Pawliqu - czy mnie się wydaje, czy Ty oddajesz głos wg tego co wypada, a nie własnych preferencji?
Pawliqu - czy mnie się wydaje, czy Ty oddajesz głos wg tego co wypada, a nie własnych preferencji?
Robie co mi się podoba
Nikt Ci nie broni Ja z tego samego powodu nie słucham Joni Mitchell
Nikt Ci nie broni Ja z tego samego powodu nie słucham Joni Mitchell
No i git.
I jak tam, znacie już wszystkie płyty Koltrejnów z rocznika?
Ja znam, większość ma szansę się złapać na listę.
Ja znam, większość ma szansę się złapać na listę.
To samo.
Gil Scott-Heron - Pieces of a Man
Bardzo fajny, jazzujący soul, jeden z ważniejszych albumów tego gatunku. Dziwne, że nie ma go jeszcze na liście.
Ja Cohena myślę, że do 30 zmieszczę, to jest moim zdaniem jego najlepszy album, a poza tym jest przecudownie wręcz emocjonalny, coś takiego potrafi zrobić chyba tylko Cohen. Dla mnie to jest też opus magnum tego barda. W warstwie muzycznej ciągną album mocno ku wyżynom klimatyczne Avalanche i Love calls you by your Name. W warstwie tekstowej Famous Blue Raincoat i Joan of Arc wznoszą słuchacza na wyżyny poezji. To skądinąd przedostatni naprawdę dobry studyjny album Cohena. Po "New Skin" dobrze będzie już właściwie tylko w warstwie tekstowej. No może jeszcze The Future ma momenty...
Swoją drogą, dla tych co się nie wgłębiają w teksty - tym razem naprawdę warto. Proste a genialne: http://www.lyricsfreak.com/l/leonard+cohen/famous+blue+raincoat_20082860.html
Mnie już muzycznie New Skin... nie przekonuje, jest jakieś takie... cukierkowe, jakkolwiek to brzmi w kontekście Cohena, to coś mi tam nie pasuje.
Mnie już muzycznie New Skin... nie przekonuje, jest jakieś takie... cukierkowe, jakkolwiek to brzmi w kontekście Cohena, to coś mi tam nie pasuje. Dla mnie to drugi po SoL&H ulubiony album. Pełen interesujących i całkiem złożonych jak na ten gatunek melodii. Nie dostrzegam osobiście tej "cukierkowości": https://www.youtube.com/watch?v=_d4lCIrMtbw https://www.youtube.com/watch?v=ncdY2nGKzBs
Cukiereczki dla mnie następują dopiero na Recent Songs. Bo Death of the Ladies Man to coś tak muzycznie niewydarzonego, że nawet trudno zaklasyfikować.
Bardzo fajny tegoroczny Larry Coryell, podoba mi się znacznie bardziej niż poprzedni. Lekkie i dynamiczne granie, gitara naprawdę robi swoje.
Coryell wydał w 71 dwie z trzech swoich najlepszych płyt: Barefoot Boy i Fairyland . Obie koniecznie trzeba znać. Poza tym At The Village Gate też jest fajne, chociaż nie aż tak.
O, to przegapiłem, tylko Barefoot Boy słuchałem. Już ściągam Fairyland. A która to jest jego trzecia najlepsza płyta?
A która to jest jego trzecia najlepsza płyta?
Spaces
To w takim razie resztę sobie na razie daruję. Do Spaces próbowałem się przekonać, ale jakoś mnie nie rusza, a Barefoot Boy od razu mnie wciągnęło.
Takie coś mi wpadło w głośniki, a nie widziałem na liście. Płyta z jajem:
https://pl.rateyourmusic.com/release/album/paradox_f1/drifting_feather/
A ja już nie mam czego słuchać z tego rocznika i jadę z 1972. Cóż...
Takie coś mi wpadło w głośniki, a nie widziałem na liście. Płyta z jajem:
https://pl.rateyourmusic.com/release/album/paradox_f1/drifting_feather/ Rzeczywiście, fajna i dosyć oryginalna płytka. Niekoniecznie do 30-tki, ale na pewno warta przesłuchania (i to nie jednokrotnego).
Takie coś mi wpadło w głośniki, a nie widziałem na liście. Płyta z jajem:
https://pl.rateyourmusic.com/release/album/paradox_f1/drifting_feather/ Rzeczywiście, fajna i dosyć oryginalna płytka. Niekoniecznie do 30-tki, ale na pewno warta przesłuchania (i to nie jednokrotnego).
Hmmm, nic szczególnego jak dla mnie. Jakby to Bartosz powiedział, "wieje..." wiadomo czym. Pojedyncze przesłuchanie mi wystarczy.
Za to The Temptations - Sky's the Limit jest ciekawe, ale pewnie znów płytka wyląduje u mnie w kategorii "prosta, przyjemna... zbyt prosta, zbyt przyjemna", choć muszę przesłuchać jeszcze raz.
Gil Mellé - The Andromeda Strain Soular System - Birth Of Paradise
Fajne elektroniki. Raczej nie na listę, ale to i tak solidne pozycje i myślę, że warto się z nimi zapoznać.
Coś, co zmieniło moją 30-stkę. Rocznik 71' nadal otwarty. Za big bandami, swingami nigdy szczególnie nie szalałam, ale to jest dobre. Jazz, funk, swing, fusion w jednym. Jedzcie i pijcie z tego wszyscy to jest bowiem muza i radość moja nowego i wiecznego przymierza.... itd.
Buddy Rich "A Different Drummer"
Na listę w sam raz. Dopiszcie, bo chcę na ten album zagłosować.
Jedzcie i pijcie z tego wszyscy to jest bowiem muza i radość moja nowego i wiecznego przymierza.... itd.
Tylko bez bluźnierstw proszę, szanowna panno!
Oj tam, oj tam. Co nie wolno przy mamie zażartować to się w necie napisze. Stuleja jestem... Cały kurna wachlarz emocji wystąpił
No już, spokojnie, cichaj dzieciątko :*
No, już mi przeszło.
Dorzucę jeszcze jedną rekomendację. Płyta na którą właściwie natknąłem się przypadkiem, po prostu chciałem poznać trochę soulowych nagrań rodem z wytwórni Motown i na początku nawet nie zauważyłem, że kwalifikuje się do trwającego plebiscytu rocznikowego.
The Temptations - Sky's the Limit
Nie jest to silnie psychodeliczna jazda w stylu wczesnego Funkadelic, natomiast wyraźny zwrot w kierunku soul-funku, znanego pewnie wielu z twórczości Stevie Wondera ( mi nieraz przypomina "Innervisions"). Dwa najdłuższe kawałki, "Smiling Faces Sometimes" oraz "Love Can Be Anything (Can't Nothing Be Love But Love)", znakomite. Wprawdzie z całej obszernej dyskografii grupy znam mało albumów, ale dopiero ten mnie wyraźnie przekonał i narobił zamieszania w mojej indywidualnej liście.
Znam ten zespół. Nie pamiętam akurat tej konkretnej płytki, ale ogarniając brzmienie tego zespołu wiem, że na mnie zrobiło pozytywne wrażenie. Dobrze, że polecasz. Spr.
Dorzucę jeszcze jedną rekomendację. Płyta na którą właściwie natknąłem się przypadkiem, po prostu chciałem poznać trochę soulowych nagrań rodem z wytwórni Motown i na początku nawet nie zauważyłem, że kwalifikuje się do trwającego plebiscytu rocznikowego.
The Temptations - Sky's the Limit
Nie jest to silnie psychodeliczna jazda w stylu wczesnego Funkadelic, natomiast wyraźny zwrot w kierunku soul-funku, znanego pewnie wielu z twórczości Stevie Wondera ( mi nieraz przypomina "Innervisions"). Dwa najdłuższe kawałki, "Smiling Faces Sometimes" oraz "Love Can Be Anything (Can't Nothing Be Love But Love)", znakomite. Wprawdzie z całej obszernej dyskografii grupy znam mało albumów, ale dopiero ten mnie wyraźnie przekonał i narobił zamieszania w mojej indywidualnej liście.
Nie mogę się nie uśmiechać, słuchając tej płyty, już za sam ten fakt znajdzie się chyba jednak w 30. Ty ją wyżej cenisz, ale ja się coraz bardziej przekonuję. Fakt, dwa wspomniane utwory są świetne.
The Temptations wrzucam na listę. "Sky's the Limit" to radość, miłość, wolność, nadzieja, wolny rynek, sprawiedliwość i prawactwo. Nie odrzucam a przyjmuję do serca swego. Znowu lista mi się zmieniła, ale nic się nie dzieje. Nadal świeci słoneczko i lekko wieje wietrzyk a w tle słychać słowikowe trele. Samochody jeżdżą po szosie, jakby nic się nie stało. Pani sprzedaje w warzywniaku, fryzjer strzyże. Harmonia pozostaje niezachwiana, a Marian Baczal nadal pisze na Mirko.
Nucleus miło zaskoczył mnie. Pamiętam go jako jazzrockowy zespół o sile ekspresji dorównującej samemu Caravanowi, a w tym roczniku jest dużo ciekawiej. Mam mieszane uczucia co do Bleya. Z jednej strony podziw - no jak ten facet coś takiego uzyskał na sytnezatorze, z drugiej - trochę dużo tu kompozycji zbyt podobnych do tego, co gra się na tradycyjnych instrumentach, które brzmią zwyczajnie nieco gorzej.
Kurde, ten temat idzie jak krew z nosa ostatnio. Może dałem zbyt odległy termin głosowania. Zobaczymy przy finalne...
Mi słuchanie idzie jak krew z nosa, bo czasu mam ostatnio mało.
Ja się w okolicach setki przesłuchanym zatrzymałem i tak sobie co jakiś czas coś dorzucam. Podobnie jak Zły - mało czasu, dużo obowiązków -> finalizuję magisterkę
Ja to samo w tym i poprzednim miesiącu straszny zastój w przesłuchiwaniu rocznika.
Mnie idzie tak sobie. Powoli, ale za to samo dobro. Zapowiada się jeszcze lepszy rocznik od 1970. Mam dylemat, który murzyn powinien zająć pierwsze miejsce, bo królów tym razem jest dwóch, mym skromnym zdaniem.
U mnie album, który przewidywałem na pewne 1. miejsce nie jest już wcale takim pewniakiem. Na 100% będzie na podium, ale na którym miejscu - sam nie wiem! A Murzynów wspaniałych to w roczniku pod dostatkiem, więc nie dziwię się Twojemu dylematowi wcale a wcale. Powiem więcej - jestem ciekaw, które to albumy, ale z tym zaczekajmy do wyników.
|
|