ďťż

Halo? Tu telefon zaufania

Ludzie dzwonią o różnych porach, ale rozmowa prawie zawsze jest taka sama: "Mój mąż od dawna mnie bije, co drugi dzień wyrzuca z domu. Co mam zrobić? Gdzie szukać pomocy?".
"Ja już dłużej nie wytrzymam!" - szlochają w słuchawkę zrozpaczone kobiety. - "Pomóżcie mi zobaczyć synka!" - błagają mężczyźni. - Mamie Michała dzieje się krzywda - mówi pani pedagog z podstawówki. - Wiem, bo przyszedł z tym do mnie, ale ona musi trafić do was.

"Do was" - czyli pod numer 0-61-847-59-37. To numer ośrodka interwencji kryzysowej w Poznaniu, tak zwanego telefonu zaufania. - Dyżurujemy pod tym numerem przez całą dobę - mówi Agnieszka Kyć, kierowniczka ośrodka. - Odbieramy telefony z prośbą o pomoc, ale nie udzielamy jej zdalnie. Osoba, która chce tej pomocy, musi się z nami umówić i przyjść osobiście do nas lub tam, gdzie ją skierujemy.


Agnieszka Kyć, kierowniczka poznańskiego telefonu zaufania/ Fot. Tomasz Zieliński

Inaczej pomóc się nie da. Co z tego, że przez telefon ofiara przemocy domowej wysłucha, co powinna zrobić, skoro jest już tak uwikłana w tę obezwładniającą sieć zależności od tyrana, że za chwilę zmieni zdanie i z mężem się pogodzi.

Gehenna będzie trwała nadal. Jak w przypadku Alicji, która zdecydowała się prosić o pomoc po dziewięciu latach znoszenia psychicznego znęcania się nad nią i dziećmi. Robiła wszystko, czego żądał mąż, sadysta. Firanki musiały być prane raz w tygodniu. Jogurt miał stać w lodówce na konkretnej półce. Ona sama miała kupować szminkę tylko w malinowym kolorze. Kiedyś na kolację poprosił o dwa jajka - jedno na twardo, drugie na miękko. Podała mu oba, na specjalnych podstawkach, tak, jak lubił. - Ty idiotko, nawet jajek ugotować nie umiesz! - usłyszała. - To miało być na twardo, a tamto na miękko, nie odwrotnie! - krzyczał, zrzucając posiłek na podłogę. Wtedy zrozumiała, że musi odejść.

- Jest tak, że te kobiety wiedzą, że dotyka je przemoc, ale kiedy do nas przychodzą, to załamujemy ręce - tłumaczy Ania Jabkowska, pracownik socjalny w ośrodku. - One są tak współuzależnione, że nie można im niczego przetłumaczyć. "Ale jak ja sobie bez niego dam radę, skoro jestem nic nie warta?" - szepczą. Albo: "To była moja wina, on mnie uderzył, ale ja go sprowokowałam. Rzeczywiście zapomniałam, że dziś na obiad miał być kotlet". I my musimy powolutku przy pomocy psychologa odkręcać to współuzależnienie od przemocy - dodaje.

Czasem wystarczy drobiazg - jak w przypadku Eli. Ela przyjechała do ośrodka z sześcioletnim synkiem Adasiem, tulącym wielkiego misia. Tego dnia w jej domu nie było żadnej wielkiej awantury z mężem - ot, zwykłe, codzienne przepychanki o wszystko. Synek przyszedł wieczorem do jej pokoju i poważnym głosem oznajmił: "Jeśli czegoś z tatą nie zrobisz, to ja wyskoczę przez okno".

Ela pojechała do ośrodka. Pani psycholog wyjęła kartkę. Podzieliła na dwie części: - Napisz, ile zarabiasz ty, a ile on. Co robisz w domu Ty, a co on. Przy dziecku - co robisz Ty, a co on. I podliczymy, czy rzeczywiście nic nie umiesz, jesteś głupia i bez niego umrzesz z głodu. - Okazało się, że nie umrze. I nie umarła. Dziś Ela i jej mąż są po terapii; on przestał pić, ona – kłaniać mu się w pas, a mały Adaś nie chce już skakać z okna.

307 problemów

- Ela spędziła u nas dwa tygodnie, zanim podjęła decyzję o tym, że zawalczy o rodzinę i postawi się mężowi - wspomina Agnieszka. Gdzie mieszkała? - U nas, bo my mamy sześć pokoi na takie właśnie podbramkowe sytuacje. Dla kobiet z ulicy, z meliny, z ławki w parku. Ale i dla takich dobrze sytuowanych, jak Ela.

W ubiegłym roku przez te sześć pokoi przewinęło się 307 kobiet. Każda z workiem problemów. Z dziećmi. Zwykle bez pracy, bez wykształcenia. Bez dokumentów. Niektóre nie wiedzą, co to jest urząd skarbowy, albo ZUS. Że trzeba mieć ubezpieczenie zdrowotne, być zarejestrowanym w urzędzie pracy. Znają tylko Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, bo stamtąd dostają zasiłek. Z tego żyją.

- Przywozi je do nas policja, czasem same z ulicy trafiają pod nasze skrzydła, a czasem z tymi, które zadzwoniły na telefon zaufania. Przez długie tygodnie planujemy ucieczkę od męża-kata - opowiadają pracownicy telefonu zaufania. - Niektóre kobiety trzeba namawiać, by zerwały z domową przemocą. Nigdy nie wiadomo, która kropla przeleje czarę. Mówimy więc: trzymaj w pogotowiu torbę spakowaną, jak na porodówkę, same najpotrzebniejsze rzeczy. I dokumenty. Jak on zrobi coś, czego już nie będziesz mogła znieść, przyjeżdżaj do nas. Pomożemy.

I pomagają: uzyskać rozwód, mediować, godzić się, kierować na leczenie z choroby alkoholowej, stanąć samodzielnie na nogi. Skutek? Zwykle opłakany. Zwłaszcza, jeśli chodzi o samodzielność.

- Te panie mogą być u nas przez trzy miesiące. Potem muszą iść na swoje, albo do ośrodków długoterminowych. Niektóre szybko znajdują pracę, wynajmują mieszkanie. Inne czekają, co przyniesie los i listonosz od MOPR-u. Same nie chcą zmienić nic - martwi się Agnieszka Kyć.

Dzwonią także faceci. Bo żona go bije i on nie daje już rady. Bo nie ma widzeń z dzieckiem, choć sąd mu zasądził w każdy weekend. Bo teściowa wtrąca się w jego sprawy i jeszcze chwila, a on się przez to rozwiedzie. - Jesteśmy też mediatorami w takich rodzinnych kłopotach - mówi Ania Jabkowska. - Zapraszamy obie strony, pomagamy rozmawiać. Okazuje się, że dopiero u nas jest dialog. Przedtem były tylko obelgi. Czasem jest kilka telefonów dziennie, a czasem aparat nie daje znaku przez dwa dni.

Dziś na przykład dzwonił szpital, porodówka, że mają dziecko, wcześniaka z padaczką, mama dziecka była w ośrodku interwencji przez trzy miesiące, ma raka i jest po chemioterapii. Z ośrodka poszła do jakiegoś faceta na działki gdzieś pod Poznaniem, mieszka tam bez wody i toalety, i co z tym dzieckiem zrobić?

- Nie jesteśmy za tym, żeby odbierać dzieci mamie, ale czasem trzeba to zrobić. Jak mam puścić wcześniaka z padaczką na działki bez wody - zastanawia się Agnieszka. - Trzeba będzie zawiadomić sąd rodzinny i zabezpieczyć dzieciaka. Niech na razie zostanie w szpitalu.

Rano zadzwoniła też dziewczyna - 24 lata, ciąża, za chwilę rodzi. Jej facet jest w areszcie śledczym, ona została tylko ze swoim dochodem: na L-4 dostaje 840 złotych miesięcznie. Płaci za czynsz 600 złotych, za prąd 170 i na życie zostają jej grosze. Chciała od MOPR-u zasiłek na wyprawkę, ale okazało się, że za dużo zarabia. Więc skąd ma wziąć na pieluchy? Na odżywki? Na jedzenie?

- Tu możemy pomóc tylko doraźnie, to znaczy - dać paczkę z żywnością, jaką nasze koleżanki wyżebrzą od hipermarketów. Najwięcej daje "Lidl". I to, co one tam wyproszą, przywożą do nas, a my rozdajemy naszym podopiecznym - wyjaśnia Ania Jabkowska. - W ogóle spotykamy się z dużym, otwartym sercem wielu ludzi i firm. Naprawdę. Kryzys nie dotyka dobroci. O, teraz na przykład łazienkę nam remontuje pewna prywatna firma. Za darmo. Niczego od nas za to nie chcą.

Był dziś także telefon od starszej pani - nie wiadomo, jak się nazywa, bo nie chciała się przedstawić. - Dziecko płacze rozpaczliwie za ścianą już czwarty dzień - szeptała w słuchawkę. - Nie wiem, czy je biją, czy nie, ale jestem zaniepokojona. - Na takie sygnały Ania reaguje natychmiast. Dzwoni do MOPR-u, a stamtąd wysyłany jest pracownik socjalny pod adres płaczącego dziecka. Ma obowiązek sprawdzić sytuację. Można też napisać list do sądu rodzinnego z prośbą o wysłanie kuratora, bo "wydaje się, że w tym domu dzieje się coś złego".

- Nie zawsze zresztą się dzieje - śmieje się Agnieszka. - Kiedyś mieliśmy taki telefon i po sprawdzeniu okazało się, że matka rehabilituje niepełnosprawne dziecko, a ono przy tym rzeczywiście krzyczy, jak gdyby dostawało baty.

Poproszę o tarczę i miecz

Teraz telefon milczy, ale dziewczyny przypominają sobie wiele innych spraw. Na przykład ślicznej, filigranowej Małgosi, z wykształcenia pani pedagog. Małgosia zadzwoniła w nocy, zapłakana, mówiąc, że jest w drugiej ciąży i na samodzielne życie nie ma szans, bo mąż utrzymuje rodzinę. Tyle, że codziennie opowiada Małgosi o tym z kim i jak ją zdradza. I co ona ma zrobić?

- Zaprosiłyśmy Małgosię do nas i okazało się, że jej mąż też jest pedagogiem, ale jeździ TIR-em, bo pracując w zawodzie nie zarobiłby na nią i dziecko. A teraz drugie w drodze. Z tej złości za drugą ciążę wyżywał się na niej i opowiadał o zdradach. Trzeba było długich mediacji między nimi, żeby on przestał obwiniać ją o dziecko, a ona przestała czuć się jak szmata - opowiada Ania Jabkowska.

Czasem nie jest tak inteligentnie i sielankowo, że tylko on mówi do niej przy gościach: "Kochanie, to w końcu ja tę medycynę skończyłem, a nie Ty. Więc nie znasz się na lekach". Czasem są siniaki, potłuczenia, wybite zęby dzieciaków i oczy, wpatrzone karnie w podłogę.

- Wielu ofiarom przemocy domowej nie umiemy pomóc - żali się Agnieszka. - Były u nas kobiety tak nauczone doznawania bólu, że musiały same sobie go zadawać. Cięły sobie na przykład pięty żyletką, bo to bardzo boli i długo się goi. Nie rozumiały, że jest też życie bez bólu. Bez bicia. Bez łez.

Wtedy trzeba myśleć o tym, jak zabezpieczyć dzieci. Bo dziś dziewczyna tnie sobie żebra, a jutro potnie dzieciaka. I choć serce krwawi, trzeba czasem dzieci oddzielać od matki. A czasem je dla niej znajdować. Jak w przypadku Marty, która zadzwoniła na telefon zaufania zapłakana, że mąż uprowadził ich synka. - Pojechałyśmy do Szamotuł, bo tam go namierzyliśmy i doszło do szarpaniny. On dziecka nie chciał oddać, krzyczał, popychał małego - opowiada Ania Jabkowska. - Zadzwoniłam po policję, przyjechali panowie w mundurach i na mnie z buzią, że czemu ja się wtrącam w rodzinne sprawy - oburza się Agnieszka. - Że ja tylko generuję problemy. Ja! Bo pomagam matce odzyskać uprowadzonego synka!

- Serce pęka, kiedy widzisz chłopczyka: malutkiego, takiego, co ma cztery latka, rude włoski i poważne, duże oczy - odpowiada Agnieszka Kyć. - I ten mały, zapytany o to, co chciałby dostać od Mikołaja, nie waha się ani chwili. Nie marzy o furgonetce ani o klockach Lego, tylko pewnym głosem odpowiada: Chciałbym dostać miecz i tarczę. Żebym wreszcie mógł obronić mamusię przed tatą.
.


Patologia to zjawisko powszechne w rodzinach w których używa się alkoholu.
Niejeden powie że on nie nadużywa alkoholu..........
Jednak wystarczy w ogóle używać.

W mojej rodzinie na alkohol nie ma miejsca. Wyjątkiem jest butelka szampana na Sylwestra.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Halo? Tu telefon zaufania
singulair.serwis