ďťż

No to czas na nieco powazniejszy i bardziej szanowany zespol na tym forum, bo chyba nie ma osoby tutaj, ktora nie lubi KC.



Dyskografia:

In the Court of the Crimson King (1969)
In the Wake of Poseidon (1970)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)
Red (1974)
Discipline (1981)
Beat (1982)
Three of a Perfect Pair (1984)
THRAK (1995)
The ConstruKction of Light (2000)
The Power to Believe (2003)

Pierwsze podsumowanie proponuje na 21.08 w godzinach wieczornych


Ok, pierwsze koty za płoty. Mój głos na Beat
Miał być BIT, ale muszę to przemyśleć.
Swojo drogo B'Boom zacny koncert, szkoda, że do nich nie postrzelamy :< dnia Pon 14:36, 19 Sierpień 2013, w całości zmieniany 2 razy
The ConstruKction of Light. Mam nadzieję, że "Beat" jeszcze trochę z nami zostanie.


Moj glos rowniez idzie na The ConstruKction of Light

Swojo drogo B'Boom zacny koncert, szkoda, że do nich nie postrzelamy :<

A ktoś tu ogarnia koncertówki KC poza tobą, Bartoszem i mahawisznu? ;s

Oddaję głos na Construction of Light, bo ledwo co pamiętam tę płytę (ale po Beacie płakać nie będę).
Beat
Ja też ich tak mocno nie kojarzę, ale parę znam
The ConstruKction of Light, Beat to bardzo fajna płyta
The ConstruKction of Light Bo sobie nawet ostatnio przypominałem te wszystkie albumy po "klasycznym" okresie i ona mi za bardzo zalatywała jakąś neo-pretensjonalnością.
The ConstruKction of Light choć z tej płyty Prozakc Blues lubię bo fajnie go wykonywali na koncertach
Mam ciężki dylemat, ale chyba jednak Beat. TCoL nie jest wysokich lotów, ale po prostu pierwszy niebieski mnie denerwuje. dnia Pon 17:20, 19 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz
Nie lubię Beat, ale nie mam pojęcia dlaczego teraz miałby odpaść. Już szybciej Three of a Perfect Pair wyrzucę. A strzelam do The Power to Believe, żeby podpowiedzieć co w następnej rundzie odpadnie.
Mnie Beat trochę znudził, ale tak poza tym, to ujdzie. a Three of the Perfect Pair jest dobre w uj.
TPTB jest o tyle lepsze od TCoL że hoho, teraz do mnie to dotarło bezpośrednio. Beat ma ten problem, że w sumie nie trafia w me gusta - to nie jest zła płyta per se, ale wkurwia brzmieniem.

Mnie Beat trochę znudził, ale tak poza tym, to ujdzie. a Three of the Perfect Pair jest dobre w uj.

Three jest zajeiste, musi się jak najdłużej utrzymać

A strzelam do The Power to Believe, żeby podpowiedzieć co w następnej rundzie odpadnie.

Jedna z moich ulubionych karmazynowych płyt ;s

A strzelam do The Power to Believe, żeby podpowiedzieć co w następnej rundzie odpadnie.

Jedna z moich ulubionych karmazynowych płyt ;s

Też na pewno szybko do niej nie strzelę
The ConstruKction of Light . To mogła być zajebista płyta, co słychać w tych różnych dziwnych albumach, które Fripp wydał dookoła niej. Mogła być, ale nie jest.
Three of a Perfect Pair bo to coś takiego ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra. A konstrukcję światła akurat lubię i żałuję, że odpadnie w pierwszej rundzie.
Beat, to w sumie jedyna płyta KC która mi się nie podoba. Inne są lepsze lub gorsze ale wszystkie słucham z przyjemnością, a Beat jakoś mnie wkurza.
Na Beacie są dobre "Requiem" i "Sartori in Tangier". Na razie nie głosuję, bo nie znam płyt po Bicie i nie zdążę już poznać.
Parę rzeczy się broni, ale TCoL zostawiam bo muszę mieć co dalej odrzucić XD
Mamy w ogóle fajną ściągę w postaci tych okładek z pierwszego posta. Właściwie wszystko, co się znajduje w ostatnim rzędzie należy odstrzelić w pierwszej kolejności, bo wszystko co się znajduje w poprzednich rzędach bije ostatni rząd o głowę.
The ConstruKction of Light

Mamy w ogóle fajną ściągę w postaci tych okładek z pierwszego posta. Właściwie wszystko, co się znajduje w ostatnim rzędzie należy odstrzelić w pierwszej kolejności, bo wszystko co się znajduje w poprzednich rzędach bije ostatni rząd o głowę.

b'Boom jest zacny, przepraszam bardzo
No i THRAK to bardzo dobra płyta.
A wiec tak, glosowalo 14 osob

Jako pierwszy odpada album The ConstruKction of Light, ktory otrzymal 8 glosow



Pozostale glosy:
Beat - 4 glosy
The Power to Believe - 1 glos
Three of a Perfect Pair -1 glos

Pozostale albumy:

In the Court of the Crimson King (1969)
In the Wake of Poseidon (1970)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)
Red (1974)
Discipline (1981)
Beat (1982)
Three of a Perfect Pair (1984)
THRAK (1995)
The Power to Believe (2003)

Kolejne podsumowanie jutro okolo 22
Beat
The Power to Believe
Beat
Beat
The Power to Believe
Teraz to już pora na Beat, zdecydowanie.
Beat dajcie przetrwać jeszcze chwilkę Powerowi
Beat
Moj glos idzie na Three of a Perfect Pair
The Power to Believe
Hmm, Three of a perfect pair
Beat

No i THRAK to bardzo dobra płyta.
Żarty się Pana trzymają mocium Panie. A Vroom słyszał? Tak mógłby brzmieć cały Thrak, gdyby był dobrą płytą. A tak jest tylko niezłą.

Pozostaję przy swoim wyborze: Three of a Perfect Pair.

No i THRAK to bardzo dobra płyta.
Żarty się Pana trzymają mocium Panie. A Vroom słyszał? Tak mógłby brzmieć cały Thrak, gdyby był dobrą płytą. A tak jest tylko niezłą.

Może zbyt entuzjastycznie podszedłem do tej płyty, niemniej jednak ciekawsza ona od Beat i wszystkiego, co w 3 rzędzie się znajduje.

No i THRAK to bardzo dobra płyta.
Żarty się Pana trzymają mocium Panie. A Vroom słyszał? Tak mógłby brzmieć cały Thrak, gdyby był dobrą płytą. A tak jest tylko niezłą.

Może zbyt entuzjastycznie podszedłem do tej płyty, niemniej jednak ciekawsza ona od Beat i wszystkiego, co w 3 rzędzie się znajduje.
Dla mnie Beat jest ostatnią płytą, na której Crimsoni próbowali pokazać coś nowego w stosunku do poprzedniej twórczości. Potem zaczynają się popłuczyny, a Thrak to w dodatku poniekąd też pop-łuczyna (inaczej materiał spopowiały). Oczywiście nie o taką pop-łuczynę chodzi, jaką jest np. neoprog w stosunku do proga, ale jednak jak na standardy Crimsonów jest to bardzo popularna muzyka.

Co ciekawe, jedyna płyta, na której Crimsoni po Beat coś tam próbowali dodać (nie zawsze co prawda udolnie), właśnie odpadła przeważającą liczbą głosów.
Beat starał się generalnie połączyć Dyscyplinę z popularną muzyką, THRAK jest i tak dużo twardy pod tym względem, chociażby przez fakt, że po prostu prezentuje inną stylistykę. TCoL - na pewno bym nie powiedział, że próbowali coś dodać - chyba, że po prostu humor, którego w KC nigdy nie było, a na TCoL (może i niskich lotów), ale chociażby w tekstach i generalnie brzmi to tak, jakby se robili jaja.


Co ciekawe, jedyna płyta, na której Crimsoni po Beat coś tam próbowali dodać (nie zawsze co prawda udolnie), właśnie odpadła przeważającą liczbą głosów.


Bo, podobnie jak przy THRAKu, materiały poboczne prezentują się sto razy lepiej niż sama płyta. Fripp ewidentnie pobłądził w tamtych czasach w kwestiach miksów. Odzyskał fason dopiero na The Power to Believe, które może i kompozycyjnie ustępuje kilku poprzednim płytom, ale wreszcie brzmi tak, jak powinno. I dlatego chętnie potrzymałbym ten album jeszcze kilka rund.

Bo, podobnie jak przy THRAKu, materiały poboczne prezentują się sto razy lepiej niż sama płyta. Fripp ewidentnie pobłądził w tamtych czasach w kwestiach miksów. Odzyskał fason dopiero na The Power to Believe, które może i kompozycyjnie ustępuje kilku poprzednim płytom, ale wreszcie brzmi tak, jak powinno. I dlatego chętnie potrzymałbym ten album jeszcze kilka rund.
Beat starał się generalnie połączyć Dyscyplinę z popularną muzyką
THRAK jest i tak dużo twardy pod tym względem, chociażby przez fakt, że po prostu prezentuje inną stylistykę
TCoL - na pewno bym nie powiedział, że próbowali coś dodać - chyba, że po prostu humor, którego w KC nigdy nie było, a na TCoL (może i niskich lotów), ale chociażby w tekstach i generalnie brzmi to tak, jakby se robili jaja.
Właśnie o to chodzi. Brak typowego Crimsonowego nadęcia, a zamiast tego swobodna, żartobliwa nieco wycieczka po różnych popularnych stylach i przetworzenie tego na inną, nową jakość. Przy TCoL sąsiednie albumy wydają się mocno zachowawcze.
Chyba raczej zespojenia frippertronics z graniem Crimsonowskim, bo na pewno nie nazwałbym Dyscypliny płytą opierającą się o takowe - nie jest ich wszak aż tak dużo, znacznie więcej jest masturbaczingu w stylu "to ja zagram 17/8, a ty potem, Belew, przepleciesz to jakim 15/8, Bruford podrzuci 22/8, a Levin zrobi zasmażkę do pierogów". Masturbaczingu b.wysokiej jakości, ale jednak. Beat mogę za to dosyć sensownie rozpatrzyć jako taką nie-do-końca-wprawkę do Trzech z Perfekcyjnej Pani Domu.

A na RYMie ktoś na poważnie czytał teksty TCoL i stwierdził, że Belew to idiota. Pewnie, Epitaph lepszy niż teksty o penisach.
Frekwencja zmalala nam o 1 osobe, glosowalo zatem 13 osob

W drugiej rundzie odpada album Beat, ktory otrzymal 7 glosow



Forumowicze glosowali na te same albumy co w poprzedniej rundzie.

The Power to Believe - 3 glosy
Three of a Perfect Pair - 3 glosy

Pozostale albumy do odstrzalu:

In the Court of the Crimson King (1969)
In the Wake of Poseidon (1970)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)
Red (1974)
Discipline (1981)
Three of a Perfect Pair (1984)
THRAK (1995)
The Power to Believe (2003)

Nastepne podsumowanie w nocy z piatku na sobote
Three of a Perfect Pair
Three of a Perfect Pair
The Power to Believe.
Głos na The Power to Believe
Jeśli można też dołączę:Three of a Perfect Pair
In the wake of poseidon, nigdy mnie ten album nie brał, Cat Food jest spoko, ale reszta jest zbyt wtórna wobec debiutu.
Three of a Perfect Pair
Szalony rakkenroll

In the wake of poseidon, nigdy mnie ten album nie brał, Cat Food jest spoko, ale reszta jest zbyt wtórna wobec debiutu.

W czym przejawia się wtórność wobec debiutu w takim "The devil's triangle"?
The Power to Believe, ogólnie jest całkiem spoko ale trochę monotonny
thepiratebay.sx chyba

TPTB dnia Pią 01:40, 23 Sierpień 2013, w całości zmieniany 2 razy
The Power to Believe bo trzeba bronić Three of a Perfect Pair, które mi się spodobało jak ostatnio słuchałem.

thepiratebay.sx chyba

A nie z rozszerzeniem .se ?
teraz już .sx
The Power to Believe ale nie dlatego że nie lubię tej płyty tylko nie można pozwolić odpaść tak wcześnie Three of A Perfect Pair
Three of A Perfect Pair

Zabawna sytuacja. Póki co mamy remis. W wypadku remisu liczy się głosy z poprzedniej rundy. Tylko, że tam też był remis No to z jeszcze wcześniejszej... gdzie też był remis

EDIT: a, tak, zdaje się, że w takim wypadku rakędrol może zmienić głos na jedną z tych dwóch płyt. Ale dopiero wtedy, gdyby nie było rozstrzygnięcia, nie w tej chwili. dnia Pią 08:42, 23 Sierpień 2013, w całości zmieniany 2 razy
The Power to Believe

Śmieszna sprawa, nie można napisać tego samego postu kilka razy pod rząd?
Zdaje się, że w wypadku potrójnego w rundach remisu, jest dogrywka, w której znowu wszyscy mogą głosować jak im się podoba, ale tylko na dwa albumy.

In the wake of poseidon, nigdy mnie ten album nie brał, Cat Food jest spoko, ale reszta jest zbyt wtórna wobec debiutu.

W czym przejawia się wtórność wobec debiutu w takim "The devil's triangle"?

W tym kawałku może i nie, ale nie powiesz, że Pictures of City nie przypomina ci 21st Century Schizoida, a Cadence And Cascade I Talk To the Wind?
Nie no, nie powiem, że nie lubię tej płyty, ale zdecydowanie odstaje dla mnie od reszty płyt KC z okresu 69-74.

PS W przypadku remisu zmieniam głos na 3 of a perfect pair


W tym kawałku może i nie, ale nie powiesz, że Pictures of City nie przypomina ci 21st Century Schizoida, a Cadence And Cascade I Talk To the Wind?


Jeśli chodzi o te trzy wymienione to sprawa oczywista, tyle że Ty napisałeś, że poza "Cat food" reszta jest wtórna a "The devil's triangle" do tego mi nijak nie pasuje. Nie chodzi zresztą tylko o jego relacje względem debiutu ale generalnie całej dyskografii. Poza tym są jeszcze te trzy miniaturki, które spinają klamrą poszczególne części płyty.
Niech ktos teraz zaglosuje na Three of a Perfect Pair
W III rundzie blisko bylo dogrywki, ale po glosach lomiryna i Pawiliqa odpada album The Power To Believe, ktory otrzymal 7 glosow



W tej rundzie glosowalo rowniez 13 osob

Pozostale glosy:
Three Of A Perfect Pair - 5 glosow
In The Wake Of Poseidon - 1 glos

Co nam zostalo:

In the Court of the Crimson King (1969)
In the Wake of Poseidon (1970)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)
Red (1974)
Discipline (1981)
Three of a Perfect Pair (1984)
THRAK (1995)

Kolejne podsumowanie jutro okolo 11
Three of a Perfect Pair
Three Of A Perfect Pair
Three of a Perfect Pair.
Three of A Perfect Pair
Red



Prowok dnia Sob 11:27, 24 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz



Prowok

Chyba nie taki znowu duży. Myślę, że na tym forum Red będzie poza pierwszą piątką, tak samo jak debiut. Ale zobaczymy, zwłaszcza, że ja raczej nie zdążę już zagłosować, bo wypierdalam na tydzień. A bez mojego głosu możecie zbłądzić Dlatego pamiętajcie: 1. SaBB, 2. Lizard (może być odwrotnie), 3. Dyscyplina, albo Wyspy, albo, ewentualnie Larks Tongues
Jako, że odpadła moc do uwierzenia bojkotuję tę rundę!



Prowok

Chyba nie taki znowu duży. Myślę, że na tym forum Red będzie poza pierwszą piątką, tak samo jak debiut.
No ale znowu odstrzelenie Red gdy jeszcze Thrak się trzyma to herezja.
Nie herezja. Red to bardzo fajny album, na pewno lepszy niż THRAK, który odpadnie wcześniej i bez mojego głosu. Więc oddaję głos z wyprzedzeniem. Taka taktyka. Docelowo chciałbym żeby wygrały Wyspy.
A ja znowu głosuję na Posejdona i opłakuję gorzkimi łzami Power to Belew
Czas wreszcie wyrzucic Three of a Perfect Pair
Debiut

Nie no, ale sam w sumie mam zamiar debiut kopać tak szybko jak się da - a póki co Three of a Perfect Pair dnia Sob 14:27, 24 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz
Three of a Perfect Pair
THRAK

Bo widzę, że już nic nie uratuje Three of a Perfect Pair, więc głosuję zgodnie z sumieniem. A później pora kopać po ryju Red, bo ciągle jakoś nie lubię tej płyty, nudzi mnie tak jak Beat.
Potem pora na debiut
Watpie
W tej rundzie glosowalo zaledwie 11 osob

Odpada album Three Of A Perfect Pair, ktory otrzymal 8 glosow



Po jednym glosie zebraly trzy albumy:

Red
In The Wake Of Poseidon
THRAK

Pozostale albumy:

In the Court of the Crimson King (1969)
In the Wake of Poseidon (1970)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)
Red (1974)
Discipline (1981)
THRAK (1995)

Kolejne podsumowanie jutro o tej samej porze
Ostatni prosty wybór: THRAK
THRAK

Przegapiłem rundę chyba, ale bym głosował na to co teraz.
THRAK
THRAK
THRAK
To juz chyba przesadzone THRAK
7 głosów, teoretycznie, przy dużej frekwencji (15), mogłoby jeszcze odpaść co innego.
rakkenroll założy 8 multikont i zagłosuje na coś z dupy
Kurwencka no, THRAK
In the Wake of Poseidon

Gdyby z dyskografii KC wyciac Posejdona, to wlasciwie nie stracilibysmy na tym prawie nic. Za to THRAK stanowi pewien przyklad oryginalnosci, niezaleznie od jej wartosci.
Kto wrócił.
still posejdon
Tym razem Posejdon
I tym razem Red
Red
Zdecydowanie Thrak.
THRAK
Kolejna runda bez wiekszych emocji. Po otrzymaniu 9 glosow odpada album THRAK



W tej rundzie glosowalo 15 osob i mam nadzieje, ze taka frekwencja sie utrzyma.

Pozostale glosy:

In The Wake Of Poseidon - 3 glosy
Red - 2 glosy

Do nastepnej rundy przechodza:

In the Court of the Crimson King (1969)
In the Wake of Poseidon (1970)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)
Red (1974)
Discipline (1981)

Kolejne podsumowanie jutro po 11.
Kontynuacja: Red
Teraz powinno być już ciekawie. Discipline
In the Wake of Poseidon
Myślę że w tej rundzie odpadnie Posejdon, ale może się zdarzyć na dobrą sprawę wszystko.
Nie byłbym pewny odpadnięcia Posejdona. Dla mnie do odstrzału Red

może się zdarzyć na dobrą sprawę wszystko.

Nie ma to jak demokratyczne wybory super muzy, KonstruKcja swiatua odpada na poczatku a Posejdon bije na glowe Reda.

Dla przykładu: ktoś, kto uwielbia album A może tu głosować nieustannie na album B, bo boi się, że w finale jego ulubiony krążek mógłby przegrać rywalizację z tą właśnie płytą. Swoich wyborów nie trzeba uzasadniać. Należy jednak nadmienić, iż z głosowaniem „taktycznym” wiąże się pewne ryzyko

W moim przypadku doraźna gradacja jakościowa nie ma nic do rzeczy. Zagłosuję na wszystko, przez co mogą odpaść wyspy. Na pierwszy ogień idzie Red. To tylko biznes.
Posejdon
Oczywiście, że In the Wake of Poseidon
Posejdą
Ło Jezu, już wiem jak głosować. To Red raczej. Wyobraźcie sobie, że myślałem, że SaBB było po Red wydane.
In the Wake of Poseidon
In the Wake of Poseidon
In the Wake of Poseidon
Posejdon
Red
Discipline
In the Wake of Poseidon
In The Wake Of Poseidon
Co za heretycy strzelają do Discipline?

Pozbyliśmy się Crimsonów drugiego sortu, czas strzelać do In the Wake of Poseidon, czyli ewidentnie najgorszej płyty z pierwszego okresu.
Strzelanie do Discipline jeszcze przed Posejdonem faktycznie jest dość dziwne, ale można to wytłumaczyć sentymentem do tej drugiej lub "taktyką". Zreszta i tak Discipline pociągnie jeszcze góra dwie rundy, może trzy.

Strzelanie do Discipline jeszcze przed Posejdonem faktycznie jest dość dziwne, ale można to wytłumaczyć sentymentem do tej drugiej lub "taktyką". Zreszta i tak Discipline pociągnie jeszcze góra dwie rundy, może trzy.
Trzy rundy, to nie byłoby wcale tak źle.
W tej rundzie glosowalo 17 osob

Odpada album In The Wake Of Poseidon po otrzymaniu 11 glosow



3 glosy otrzymal album Red
2 glosy powedrowaly na Discipline

W grze pozostaja:
In the Court of the Crimson King (1969)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)
Red (1974)
Discipline (1981)

Kolejne podsumowanie jutro o stalej porze
Teraz dopiero będzie ciekawie
In the Court of the Crimson King
hehe
In the Court of the Crimson King
Głos na Red
Discipline
Discipline
Red
Red
nope dnia Wto 20:42, 27 Sierpień 2013, w całości zmieniany 2 razy
Taka mala dygresja

http://www.youtube.com/watch?v=yetcP52vOFE
http://www.youtube.com/watch?v=FQFG7CK5zgc

Co o tym sadzicie?
Red na pewno jeszcze nie czas na debiut
Discipline
debiut ma ogromną wartość dodaną 'bo to debiut'.

Taka mala dygresja

http://www.youtube.com/watch?v=yetcP52vOFE
http://www.youtube.com/watch?v=FQFG7CK5zgc

Co o tym sadzicie?

Rozumiem że chodzi Ci o sample a nie o gadanie typexów, a więc: do podkładu w kawałku Jaszczompa mam ten sam zarzut co do debiutu KC czyli patos, tutaj dodatkowo spotęgowany wzruszającą historią o biednym dentyście co ogólnie jest kiczowate (te rymy wciskane na siłę też nie pomagają). W tym drugi podkład wporzo, ale kto by chciał tego słuchać?
Red pogrubione
Red
Red
Red
Rakenroll pogrub, bo ci głosu nie policzą.

Red
I znów: Red
Discipline

debiut ma ogromną wartość dodaną 'bo to debiut'. To dlaczemu ją ignorujesz? Przecież było nic=0 a pojawił się jazzgotiliwy i ciężki schizoid i moonchild. To drugie może nie zapiera tchu, ale, Karwasz Barabasz, jest to jakaś swobodna impresjonistyczna improwizacja i wogle świadectwo wyższy aspiracji aniżeli tylko patetyczne ballady. A teraz weź sobie Red i odejmij od niego SaBB i powiedz dlaczego niby SaBB-Red>debiut.
bo starless
Starless to pic na wodę. Tako rzecze tłusta usta.
Kuźwa , napisałem Red, zmieniłem na Discpiline ale znowuż mnie naszło, że nie wiem...

Niech będzie jednak Red. dnia Wto 19:04, 27 Sierpień 2013, w całości zmieniany 3 razy
Pozerzy biją w debiut.

Red



dokładnie
Red chciałem zaraz po tym wywalić. Niech będzie w takim razie Red, debiut odleci zaraz.

A Starless połowicznie został skopiowany z Fracture - co niestety powoduje, iż cieszę się, że skład nie przetrwał poza 1974, bo skoro już zaczynali czerpać sami od siebie... dnia Wto 23:29, 27 Sierpień 2013, w całości zmieniany 2 razy
Red
Glosowalo 17 osob

Odpada album Red, ktory otrzymal 11 glosow



Pozostale glosy:

Discipline - 4 glosy
In the Court of the Crimson King - 2 glosy

Co nam zostalo:

In the Court of the Crimson King (1969)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)
Discipline (1981)

Kolejne podsumownie jutro okolo 11
Larks' Tongues in Aspic
In the Court of the Crimson King pozerzy
In the Court of the Crimson King
Discipline.
Zabijecie mnie chyba, ale odpada u mnie SaBB :C
Discipline

dsdvbkjlm

Zabijecie mnie chyba, ale odpada u mnie SaBB :C



A ja znowu jestem rozłamany między Discpiline a debiutem. I chyba tylko 12th Century Schizoid Man sprawi, że PUFF Discipline
Debiut i brać te wacki z dala od Dyscypliny. Teraz już na pewno wyjebiemy czerwonego krula. dnia Śro 13:16, 28 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz

Zabijecie mnie chyba, ale odpada u mnie SaBB :C A, ja też SaBB.

EDIT Zmieniam zdanie. No to z dwojga złego, wolę już Discipline.
Discipline
Discipline
Debiut w nastepnej wyleci
Nie wyjebiecie chyba Discipline przed debiutem, bo to by był dowcip.
In the Court of the Crimson King

Gdyby Kapitan tu był, broniłby Discipline
Ja to już od poprzedniej tury głosuję z bólem. Znacznie cięższy orzech niż z Led Zeppelin.
Discipline
to je forum rokmetal tego nie ogarniesz.
Discipline szkoda mi tej płyty odstrzelać ale przynajmniej się debiucik dłużej utrzyma
Discipline najgorsza plyta w marcu
Discipline ale to już się robi trudne w uj to głosowanie.
straciłem wiarę.

straciłem wiarę.

To idz do Arasa.
nawet Aras mi nie pomoże
in the court of the crimson king

straciłem wiarę.

Nikt tu nie pisze, że Discipline jest chujowe czy coś. Nie wiem nad czym sobie ręce załamywać.

OJJ BO W GŁOSOWANIU NA FORUM PŁYTA KTÓRA LUBIE ZAJĘŁA NIZSZA POZYCJE NIZ SPRAWIEDLIWOSC NAKAZUJI!
Discipline.
no bo debiut dostaje punkty za nic.
Przepraszam za opoznienia. Glosowalo 17 osob.
Odpada album Discipline, ktory otrzymal 10 glosow



Forumowicze strzelali jeszcze do 3 albumow:

-In The Court Of The Crimson King - 5 glosow
-Larks' Tongues in Aspic oraz Starless And Bible Black po jednym glosie

Robi sie ciekawie, bo zostalo nam tylko 5 albumow do odstrzalu:

In the Court of the Crimson King (1969)
Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)

Kolejne podsumowanie jutro po 11
Ponownie Larks' Tongues in Aspic
Debiut już bez bólu serca.
In the Court of the Crimson King
Debiut, kurwa, nareszcie.
Starless and Bible Black
Debiut
Islands
Islands
In the Court of the Crimson King
In the Court of the Crimson King
Islands
Jesli zmierzacie do zwyciestwa Lizarda to oglaszam was kurwami nad kurwami.

Jesli zmierzacie do zwyciestwa Lizarda to oglaszam was kurwami nad kurwami.

akurat ja się nie zaliczam mój faworyt odleci w tej rundzie, tak czy siak Lizard to świetna płyta
Starless and Bible Black

Jesli zmierzacie do zwyciestwa Lizarda to oglaszam was kurwami nad kurwami.

Ja jeszcze nie wiem czy Lizard czy Islands, chyba wstrzymam się od głosu wobec takiego wyboru

Jesli zmierzacie do zwyciestwa Lizarda to oglaszam was kurwami nad kurwami.

Ja zmierzam

Pozdrawiam serdecznie
Kurwa nad kurwy
In the Court of the Crimson King
In the Court of the Crimson King
Na dworze Korwina Krula
UUUAAAAAAAAAA !!! TYLKO NIE WYWALAJCIE WYSP !!!!!!
ok
In the Court of the Crimson King

No i też jestem kurwą nad kurwami.
Aście narobili, całe Palermo się z Was śmieje.

In the Court of the Crimson King
Nie szpanuj, szpanerze.
Nie wiem, czy mogę się dołączyć na tym etapie, bo nie czytałem regulaminu zabawy... ale jeśli tak to In the Court of the Crimson King.
Jeden kawałek to jednak za mało...
Nie ma problemu, tylko pogrub czcionke przy albumie na ktory glosujesz

Nie wiem, czy mogę się dołączyć na tym etapie, bo nie czytałem regulaminu zabawy... ale jeśli tak to In the Court of the Crimson King.
Jeden kawałek to jednak za mało...

który?

Nie wiem, czy mogę się dołączyć na tym etapie, bo nie czytałem regulaminu zabawy... ale jeśli tak to In the Court of the Crimson King.
Jeden kawałek to jednak za mało...


czemu miałbyś nie móc

Nie wiem, czy mogę się dołączyć na tym etapie, bo nie czytałem regulaminu zabawy... ale jeśli tak to In the Court of the Crimson King.
Jeden kawałek to jednak za mało...

który?

Pierwszy.
Che, nie doczytałeś, że za dołączenie musisz mi przelać 100PLN wpisowego.

Nie wiem, czy mogę się dołączyć na tym etapie, bo nie czytałem regulaminu zabawy... ale jeśli tak to In the Court of the Crimson King.
Jeden kawałek to jednak za mało...

który?

Pierwszy.

ale dobry jest w Uj nie? też tak uważam

Che, nie doczytałeś, że za dołączenie musisz mi przelać 100PLN wpisowego.
Wyślę Ci listek pocztą i będziemy kwita.
Jak to TEN listek, to mogę na to iść.
In the Court of the Crimson King zdecydowanie.
Czerwony wyjebaliście to teraz macie u Kapitana przerąbane
Ciekawe, kto naprawdę dziś jeszcze z prawdziwą przyjemnością słucha tych patetycznych pojękiwań z debiutu, a kto strzela po prostu, by ocalić debiut, bo to ważna płyta i w ogóle.
W tej rundzie glosowalo 19 osob. Nie sadzilem, ze do takiej liczby tu dojdziemy.

Odpada album In The Court Of The Crimson King, po otrzymaniu 13 glosow



Pozostale glosy:
-Starless And Bible Black - 3 glosy
-Islands - 3 glosy
-Larks' Tongues in Aspic - 1 glos

Pozostaly cztery albumy:

Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)
Starless and Bible Black (1974)

Ku zmartwieniu Jean'a jedynym albumem, na ktory nikt jeszcze nie glosowal jest Lizard.

Kolejne podsumowanie jutro o stalej porze.
Starless And Bible Black Proszę, niech tym razem to przejdzie
Strzelam do Starless and Bible Black, ale im bliżej końca tym bardziej podatny jestem na agitację.
Wyspy, z tej czwórki jednak najgorsze. Nie żeby Larksy były debest, bo Larksowe utwory dopiero potem nabrały barw, ale po prostu Fripp był zażenowany ekipą z Wysp, album to b. dobry,ale imho tu mu powiemy papa.

A co do patetycznych jęków z debiutu - nowi nadal lubią Epitafa (bo znajomemu dałem KC to od razu ofkorz polubił), zaś Schizoid i Dziedziniec Rudzielca dalej jakoś się trzymają. O reszcie szkoda wspominać. A Dziedziniec musi być podniosły, no nie. przeta to król, nie zrobio utworu o korwinie krulu który chadza gdzieś akurat piechoto.

Wara mi od SaBBa, to nie SłaBB. W sumie mimo całej natury fajniejszy od Larksów. dnia Pią 12:17, 30 Sierpień 2013, w całości zmieniany 2 razy
Kurde, nie ma już na co głosować.
Wybór jest prosty Larks' Tongues in Aspic
No kurde, chyba faktycznie Larks. Ale tylko i wyłącznie drogą eliminacji trzech pozostałych jako zbyt zajebistych, żeby w ogóle na nie głosować.
Larks wprowadził KC jak i mnie na nowe rejony muzyczne. Ma swoje słabostki, ale jednak. Tam... Miał.
Starless and Bible Black
Tez nie mam pojecia na co teraz zaglosowac
Wywal wyspy! Kurwa!
Wyspy
Bezgwiazd i biblia czerń
Islands. Utwór tytułowy i "Sailor's tale" są wspaniałe, ale reszta już tak mnie nie porywa. Poza tym to najmniej kompetentny wykonawczo skład Karmazynowego Króla w ich złotym okresie (1969-1974).
Widzę, że wszystkich łapie niemoc w tym momencie.

Po kilkudniowych namysłach odnośnie tej czwórki strzelam w Islands
Ja tam nie mam wątpliwości, ale niemoc jest, bo nie chcą wyjebać Australii i Oceanii...

EDIT: w sumie nie, to by było "Continent & Islands" dnia Pią 14:13, 30 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz

Poza tym to najmniej kompetentny wykonawczo skład Karmazynowego Króla w ich złotym okresie (1969-1974). Dlaczego?

Poza tym to najmniej kompetentny wykonawczo skład Karmazynowego Króla w ich złotym okresie (1969-1974). Dlaczego?

Podejrzewam że musimy zapoznać się z Earthbound, czego nawet ja jeszcze nie zrobiłem. dnia Pią 14:14, 30 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz
Lizard

Bo artystycznie ma najmniej do zaoferowania jakosci.

Poza tym to najmniej kompetentny wykonawczo skład Karmazynowego Króla w ich złotym okresie (1969-1974). Dlaczego?

Bozz Burrell - dlaczego Fripp zaangażował go do zespołu jest tylko jego słodką tajemnicą. Jeśli chodzi o grę na basie to praktycznie analfabeta, który lekcje pobierał u Frippa, jako wokalista także żadna rewelia. Poza tym stylistycznie także nie czuł tego typu muzyki.
Ian Wallace ustępował nie tylko Brufordowi i Giles'owi. Gra McCullocha przekonywała mnie bardziej, była bardziej finezyjna i urozmaicona.
Niech bedzie Starless and Bible Black
Największą beką jaką zrobił Fripp to zatrudnienie Haskella.
Wybór już coraz trudniejszy, ale jednak Larks Tounges in Aspic.

A co do patetycznych jęków z debiutu - nowi nadal lubią Epitafa (bo znajomemu dałem KC to od razu ofkorz polubił), zaś Schizoid i Dziedziniec Rudzielca dalej jakoś się trzymają.
Na tej płycie mam wrażenie jedynie I talk to the Wind nie jest mega-patetyczny, więc to raczej nie wina samego Epitafium. W ogóle to nie tyle wina poszczególnych utworów, tylko raczej tego, że zgromadzono je na jednej płycie. Mimo patosu są to jednak całkiem fajne utwory. Tyle, że ja uważam iż debiut i Red idą łeb w łeb i długo zastanawiałem się, którego mam odstrzelić na początek. Wybrałem Red, ale w momencie gdy debiut nie odpadł zaraz za nim, stwierdzam, że postąpiłem niewłaściwie.

Największą beką jaką zrobił Fripp to zatrudnienie Haskella.
I nagranie z nim najlepszej płyty KC.

A w ogóle ten dostojny dziadek lepiej dla mnie wypada od tych wszystkich Lake'ów czy Wettonów, którzy, jak sądzić z wypowiedzi, są najpewniej utalentowanymi prymitywami, których głównym motorem działania było zostanie gwiazdą rocka i zaliczanie gruppies po koncertach.
Larks Tounges in Aspic
A Haskella priorytetem było zostanie Rysiem Rynkowskim.
Larks Tounges in Aspic Ale tylko dlatego, że najmniej z niej pamiętam, mimo, że słuchałem mniej więcej tak samo jak pozostałe.

A Haskella priorytetem było zostanie Rysiem Rynkowskim.
Ale Rysiu to spoko gość. On potrafiłby wiele, gdyby zechciał, tyle że repertuar pisze mu Cygan, w związku z tym efekty są takie, jak każdy słyszy. Natomiast nie zdziwiłbym się, gdyby jakiś artysta o nieco wyższych aspiracjach chciałby nawiązać z nim współpracę nad trochę bardziej ambitnym projektem niż śpiewanie "Dziewczyny lubią brąz". I wbrew pozorom myślę, że nie wyszedłby z tego taki mezalians, jak ten Bregovica z Krawczykiem.

Swoją drogą naprawdę uważasz, że granie czegoś takiego:
http://www.youtube.com/watch?v=yd_-8Iv_Bk8
jest większym powodem do wstydu, niż czegoś takiego:
http://www.youtube.com/watch?v=5KQ5-rXOZZk ?
Jeśli tak, to w tej materii mamy gusta odmienne.
Tego drugiego nie chwali i nie jest fanką Kasia Dowbor. Poza tym Haskell miał chyba żadny wpływ na Lizarda, a Wetton dobrze robił na basie.
LOL... Asia brzmi jakby Pink Floyd wymieszać z Modern Talking i dołożyć Ewy Farny, ja pintolę, to już chyba lepszy Rynkowski śpiewający "dziewczyny lubią w dupę".
Obaj się skurwili, tylko tak jak mówię, Wetton wyczyniał czasem cuda na basie (zwłaszcza na koncertach), nagrał kilka dobrych płyt, potem jeszcze przecież był UK. A Haskell tylko śpiewał na 1 płycie i co z tego, że najlepszej, jak on był jej najsłabszym punktem i nic od siebie do niej nie wniósł.
Islandia

A Haskell tylko śpiewał na 1 płycie i co z tego, że najlepszej, jak on był jej najsłabszym punktem i nic od siebie do niej nie wniósł.

W sumie to na dwóch, gdyż był w składzie zespołu już w czasie nagrywania Posejdona. Zaśpiewał na tej płycie w "Cadence and cascade". No cóż, Haskell był dobrym kumplem Frippa, panowie grywali razem jeszcze w latach 6o-tych. Przyszli nawet na świat w tym samym szpitalu. Fripp zapomniał tylko, że Haskell do jego projektu w sensie muzycznym zupełnie nie pasował. Niektórych partii wokalnych nie był zresztą nawet w stanie zaśpiewać, stąd zaproszenie Jona Andersona i jego udział w ''Prince Rupert awakes". Haskell rzeczywiście nie miał nigdy jakichś większych aspiracji artystycznych. To taki typowy szansonista, który wręcz brzydził się awangardą, czego zresztą nigdy nie ukrywał. W swojej autobiografii Haskell trochę obsmarował Frippa, a swoje występy w King Crimson wspomina jako traumę.
Też bym przeżywał traumę grając muzykę której nie czuję, nie potrafię za bardzo zagrać i ogólnie siarę sobie robię.
Ale czy Fripp to gościu, którego interesuje, co jego muzycy sądzą o jego projektach? Jeżeli basista, który nie był wirtuozem, mógł zaśpiewać i zagrać tak, by brzmiało to ok na albumie i nikt nie miał większych pretensji, to w czym problem? Czyż to nie właśnie temu, że następni wokaliści KC byli gorsi technicznie od Lake'a nie zawdzięczamy zluzowania patosu i większego postawienia na partie instrumentalne?
KC odbieram jako zespół, w którym wspólna praca nad efektem pod okiem dyktatora Frippa, była zawsze dużo ważniejsza niż jakieś cyrkowe popisy poszczególnych muzyków. I jeżeli ten efekt jest osiągnięty, to naprawdę nie jest aż tak ważne, czy w danym projekcie uczestniczył mało utalentowany szansonista, czy talent, któremu sława rockamana we łbie przewróciła.
Gdybym miał oceniać pasowanie poszczególnych muzyków do projektu, to przecież jasne jest, że Belew czy Levin pasują tu o niebo lepiej nie tylko niż Haskell, ale także Lake i Wetton razem wzięci. Z drugiej strony przyznać muszę, że KC najlepsze swoje rzeczy nagrywało właśnie z tymi drugimi.
Wetton był akurat człowiekiem który na basie wyczyniał fajne rzeczy, więc mnie tu Mokrzaka nie obrażać. Ale za to jak fałszował miejscami na tych materiałach z LTiA boxa, diabli by to, brzmiało to przeuroczo, taki świeżak na wokalu wręcz. Kto nie lubi fałszu ten niech nie przegląda tych koncertów z Zoom Club i któregoś tam następnego. dnia Pią 18:20, 30 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz

Wetton był akurat człowiekiem który na basie wyczyniał fajne rzeczy, więc mnie tu Mokrzaka nie obrażać. Ale za to jak fałszował miejscami na tych materiałach z LTiA boxa, diabli by to, brzmiało to przeuroczo, taki świeżak na wokalu wręcz.
To trzeba niby aż bootlegów słuchać, żeby zauważyć, że Wetton nie śpiewał czysto? Ja sądzę po prostu, że te drobne fałsze Wettona Fripp wziął za dobrą monetę, jako pasujące do awangardowego oblicza zespołu.
Wracam do gry, filas miał oddać za mnie głosy, ale chuj wie czemu tego nie zrobił.
I kurwa szok, takie guwna jak Islands są nadal w grze (i szykują się na podium, nosz ja pierdolę), a debiut, czy dyscyplina, albo nawet red już są out. Pojebało was do reszty z tym kurwa king krimzon.
Islands właśnie wieje zajebiozą. Nie rozumiem czemu tak wysoko te Starlessy są. Nie podoba mi się klimat tej płyty, jakieś pitolenie we Fracture przeplatane muzyką klasyczną ;_:

Islands właśnie wieje zajebiozą. Nie rozumiem czemu tak wysoko te Starlessy są. Nie podoba mi się klimat tej płyty, jakieś pitolenie we Fracture przeplatane muzyką klasyczną ;_:
Chyba żartujesz?!
Jebać Islands! Forza Starless!

Islands właśnie wieje zajebiozą. Nie rozumiem czemu tak wysoko te Starlessy są. Nie podoba mi się klimat tej płyty, jakieś pitolenie we Fracture przeplatane muzyką klasyczną ;_:
Wracam do gry, filas miał oddać za mnie głosy, ale chuj wie czemu tego nie zrobił.
I kurwa szok, takie guwna jak Islands są nadal w grze (i szykują się na podium, nosz ja pierdolę), a debiut, czy dyscyplina, albo nawet red już są out. Pojebało was do reszty z tym kurwa king krimzon.

Nie wiem jak długo który z Was obcuje z muzyką KC, ale ciekawi mnie jak często Wam zdarza się powracać do debiutu. Bo mi prawie w ogóle. A akurat Islands jest płytą, do której powracam najczęściej. Częściej przychodzi mi również ochota na posłuchanie czegoś z Red.

Dla mnie są to dwa najciekawsze po Lizardzie wydawnictwa i trochę nie rozumiem, dlaczego zdaniem większości jedno z nich musi odpaść na tym etapie.

Mnie SaBB niczym nie ujęło. Dla mnie zbyt dużo techniki w tym, a zbyt mało uczuć. Już wolę patetyczny "Epitaph" niż takie "Starless And Bible Black". Dodam jeszcze, że stanowczo się nie zgadzam się z opinią większości i In The Court of The Crimson King to zajebisty album i kij wszystkim w oko!

Dla mnie są to dwa najciekawsze po Lizardzie wydawnictwa i trochę nie rozumiem, dlaczego zdaniem większości jedno z nich musi odpaść na tym etapie.

Mnie SaBB niczym nie ujęło. Dla mnie zbyt dużo techniki w tym, a zbyt mało uczuć. Już wolę patetyczny "Epitaph" niż takie "Starless And Bible Black". Dodam jeszcze, że stanowczo się nie zgadzam się z opinią większości i In The Court of The Crimson King to zajebisty album i kij wszystkim w oko!

SBB zaczyna się dla mnie jednym z najlepszych energicznych kawałków rockowych jakie znam. W sumie nie obraziłbym się, gdyby cały rak brzmiał tak. A potem jest tylko lepiej.


Nie wiem jak długo który z Was obcuje z muzyką KC, ale ciekawi mnie jak często Wam zdarza się powracać do debiutu. Bo mi prawie w ogóle. A akurat Islands jest płytą, do której powracam najczęściej. Częściej przychodzi mi również ochota na posłuchanie czegoś z Red.

Debiutu nasłuchałem się już w swoim czasie, teraz rzadko do niego wracam, a do islands jak wiele razy próbowałem się przekonać, tak ani razu mi nie weszło, to wszystko takie za rozwlekłe, za lekkie, nudne.


SBB zaczyna się dla mnie jednym z najlepszych energicznych kawałków rockowych jakie znam. W sumie nie obraziłbym się, gdyby cały rak brzmiał tak. A potem jest tylko lepiej.


Nie no, chyba trochę przesadziłem. Podoba mi się właśnie utwór tytułowy i "The Night Watch". Ale pod względem całości to dla mnie takie progresywne onanizowanie. Coś, co robił Dream Theater tylko 20 lat później.

Wetton był akurat człowiekiem który na basie wyczyniał fajne rzeczy, więc mnie tu Mokrzaka nie obrażać. Ale za to jak fałszował miejscami na tych materiałach z LTiA boxa, diabli by to, brzmiało to przeuroczo, taki świeżak na wokalu wręcz.
To trzeba niby aż bootlegów słuchać, żeby zauważyć, że Wetton nie śpiewał czysto? Ja sądzę po prostu, że te drobne fałsze Wettona Fripp wziął za dobrą monetę, jako pasujące do awangardowego oblicza zespołu.

Nie mam uszu wyrobionych do fałszy, ale te z LTiA nawet ja słyszę.

SaBB to zdecydowanie nei jest progowe onanizowanie. Bruford na "Trio" był zdania, że pierdolnie se odpoczynka i nic nie zagra, dlatego wyszedł bardzo fajny utwór. Dodatkowo to przecież materiał koncertowy, a nie płyta studyjna.
A co do debiutu... Moim zdaniem po prostu po którymś kolejnym razie albo jest to zmęczenie materiału, albo pewne rzeczy się zauważa.


Debiutu nasłuchałem się już w swoim czasie, teraz rzadko do niego wracam, a do islands jak wiele razy próbowałem się przekonać, tak ani razu mi nie weszło, to wszystko takie za rozwlekłe, za lekkie, nudne.


Ja też jakoś nie mogłem, ale raz sobie puściłem to w nocy na słuchawkach na spokojnie i weszło dobrze. A debiutu raz na rok posłucham, niekoniecznie w całości, najrzadziej z "klasycznego" okresu wracam do Red.
IRLANDZ NAJLEPRZE JEBANI POZERZY!!!!oneneoeneno
Wiadomo że najlepsze

IRLANDZ NAJLEPRZE JEBANI POZERZY!!!!oneneoeneno

AJLAND się mówi, pozerze, nawet nie wiesz jak się ta płyta nazywa.
Wyspy są kozackie, ale ja potrzebowałem dwóch lat, by się doń przekonać w pełni
Starless and Bible Black
Z Island macie problemy? Dla mnie to bardzo chwytliwe granie. Zresztą jakoś większość albumów mi łatwo podchodziła. Może "Discipline" z początku mi się wydawało jakieś dziwne czy skomplikowane, ale niestety to wrażenie minęło.

Tia, SaBB. Porozmawiajmy o tej płycie. Rzucę jakieś prowokacyjne stwierdzenie może na początek. Czy to całe awangardowe "straszenie" i jeżdżenie po tej skali zbudowanej z dźwięków odległych o ton nie wydaje się wam nudne po jakimś czasie?

Do debiutu wracam raz na jakiś czas. I być może najczęściej z płyt Krim Krimzą. Ja zawsze sobie ceniłem spójność, a na patos potrafię przymknąć oko. Poza tym album jest stworzony prostymi środkami. Takie Island czy Lizard, owszem kreatywne to, ale nieraz poszukiwania były ważniejsze niż cokolwiek innego i różne ee rzeczy z tego wynikły. Kurde, nie mam czasu teraz pisać. Jeszcze pomyślę potem i coś dodam. Ale chciałem wspomnieć, że np. w takim "Happy Family" przedobrzyli, suita Lizard po całości też wg mnie udana nie jest. Im dalej końca tym mniej ciekawe pomysły, wynikające głównie z tego, że historię trzeba było dokończyć. Zresztą czy to swingujące bolero nie wydaje się wam zbyt z tyłka względem spójności utworu? Dla mnie najbardziej udany na Lizardzie jest "Cirkus". Krótko, zwięźle i na temat, a przy tym nie przedobrzono ze środkami.
Normalnie głosowałbym na Larks' Tongues in Aspic, ale wygląda na to, że nie ma szans aby teraz odpadły, bo Kapitan chyba nie weźmie udziału w tej rundzie (a przypuszczam, że tak by głosował). Muszę więc wybierać między Wyspami a SaBB.
IDONC ZA GŁOSEM SERCA WYBIERAM ISLANDS.
Odpada więc Starless and Bible Black


Ale chciałem wspomnieć, że np. w takim "Happy Family" przedobrzyli, suita Lizard po całości też wg mnie udana nie jest. Im dalej końca tym mniej ciekawe pomysły, wynikające głównie z tego, że historię trzeba było dokończyć. Zresztą czy to swingujące bolero nie wydaje się wam zbyt z tyłka względem spójności utworu? Dla mnie najbardziej udany na Lizardzie jest "Cirkus". Krótko, zwięźle i na temat, a przy tym nie przedobrzono ze środkami.
Bolero pasuje znakomicie, bo jest przy okazji takim zmutowanym motywem zwrotki z pierwszej części. Z resztą właśnie to jest fajne w tej suicie, że przejście od pop-ballady do awangardowanego jazgotu jest tak płynne, że nawet trudno zauważyć, w którym momencie następuje.
Przyznam, że na tle różnych awangardowych dziwadeł, jakie miałem okazję słyszeć muzyka Lizarda wydaje mi się bardzo ułożona i niemalże oczywista. Przede wszystkim zauważmy, że część harmoniczna jest oparta na bardzo prostej, powtarzanej w muzyce rockowej subdominantowo-dominantowej progresji. Czyż nie znamy tego choćby z Pink Floyd, jak i dziesiątek innych kapel tego nurtu?
I gdybym miał wymienić jakąś wadę Lizarda, zacząłbym właśnie od tego. Nie, że jest niespójny, tylko że jak na awangardowe dzieło jest w sumie dość prosto pomyślany. Na początku podróży mamy prostą piosenkę, jakich napisano tysiące, na końcu jazgot, a pomiędzy takie stopniowe "podgryzanie" prostego motywu. Uważam, że "komplikowanie" nie byłoby tu właściwym słowem, tylko właśnie "podgryzanie", czyli serwowanie od czasu do czasu dysonansu z narastającą częstotliwością.
I w sumie, gdy porównuję taką twórczość z bardziej zaawansowanymi zespołami awangardowymi, jak Magma, czy Henry Cow, koncepcja Lizarda wydaje mi się trochę naiwna.
Glosowalo 19 osob
Po zacietej rywalizacji odpada album Starless And Bible Black, ktory otrzymal 7 glosow



Pozostale glosy:

-Islands - 6 glosow
-Larks' Tongues in Aspic - 5 glosow
-Lizard - 1 glos

Finalowa trojka:

Lizard (1970)
Islands (1971)
Larks' Tongues in Aspic (1973)

Kolejne podsumowanie jutro po 13
Islands oczywiście.
Pewnie odpadnie Islands, więc mój głos na Lizard

Niemalże wymarzona trójca. To zdecydowanie 3 moje ulubione albumy, nie licząc In The Court, który odpadł o jedną rundę za wcześnie :/
Larks' Tongues in Aspic

Mam nadzieję że wyspy dotrwają przynajmniej do ostatniego starcia.
Nieźle was pogrzało, żeby wyrzucić tak wcześnie SaBB, ale przynajmniej Islands nie odpadło. A głos oczywiście na zdecydowanie najsłabszą z tej trójki Larks' Tongues in Aspic
Do wyboru mamy same znakomite płyty, ale jednak bez wahania wybieram "Islands".
Larks' Tongues in Aspic
Wyspy. Ja pierdolę. Larksy powinny były przed SaB wylecieć jak już, teraz to mogą kurwa nawet wygrać. dnia Sob 13:09, 31 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz
Tą trójkę akurat wczoraj sobie przesłuchałem. Mój głos zdecydowanie na Islands. Larks' Tongues podobał mi się jeszcze bardziej niż ostatnio.
Larks' Tongues in Aspic

Ja pierdolę. Larksy powinny były przed SaB wylecieć jak już, teraz to mogą kurwa nawet wygrać.
Jakbyś na nie głosował to by wyleciały, lol
Islands bo z tej trójki musi wygrać Lizard
Wolałem Wyspy najpierw ujebać toście zaczęlo szaleć.
Lizard, kurde ciemny ludzie, ne widzicie ze to najbardziej przeceniana plyta King Crimson? Wielkie mecyje Anderson na wokalu w niedojebanej suicie, 'BO ONA SIE ROSPADA!!!!!!!!!! PS. TO PRAWDA'.

Lizard, kurde ciemny ludzie, ne widzicie ze to najbardziej przeceniana plyta King Crimson? Wielkie mecyje Anderson na wokalu w niedojebanej suicie, 'BO ONA SIE ROSPADA!!!!!!!!!! PS. TO PRAWDA'.
W sumie coś w tym jest, wszyscy narzekają na patos który słychać na debiucie, a na Lizard jakoś im to przestało przeszkadzać.
I baśniowy kicz. Ale nie będę się wygłupiał i zagłosuję na Larks' Tongues in Aspic.
Larks' Tongues in Aspic

Larks' Toungues in Aspic.
Lizard
Larks' Tongues in Aspic

Świetna ekipa, na koncertach wymiatała, ale w studiu rura im zmiękła. Wywalam za niewykorzystany potencjał.
Wyspy i tak są gorsze. Poza tym te koncerty na początku tez im tak raczej nie wychodziły za szczególnie... dnia Sob 22:18, 31 Sierpień 2013, w całości zmieniany 1 raz
Larks' Tongues in Aspic to lepsza plyta niz Lizard.
W sumie to nawet bardzo możliwe

Larks' Tongues in Aspic to lepsza plyta niz Lizard.

Nie pierdol, tylko skocz po flaszkę.
Larks' Tongues in Aspic pogrubione

Larks' Tongues in Aspic pogrubione
Nie zaliczo Ci głosu
Jestem ciekaw, czy jakbym zagłosował drugi raz to ktoś by się kapnął.

Larks' Tongues in Aspic pogrubione
Nie zaliczo Ci głosu

przecież pogrubiłem ;s
Ale tak nie możesz, nie zaliczo Ci no, tak się nie liczy.
Jesli zamierzacie wyjebac Larks' Tongues in Aspic dla Lizarda i Islands, to proponuje nie poprzestawac na tym, tylko zmienic logo grajdolka na takie jakie bylo wczesniej oraz przestac sie nadymac jakie to mega forum znawcow, bo wlasnie wracacie w rozwoju do poziomu nosali. O ile kiedykolwiek z niego wyroslicie gdzie indziej niz w mokrych snach.

Pomijam SaBB, bo do tej plyty mozna miec faktycznie uczucia calkiem mieszane, ale Jezyczki to jest plyta dla KC sztandarowa artystycznie i chyba najbardziej kunsztowna technicznie przed rozwiazaniem kapeli.

Jezyczki to plyta bogata i interesujaca brzmieniowo. To album zawierajacy kompozycje nietuzinkowe, powstale w wyniku eksperymentow i improwizacji najlepszego skladu, jaki Fripp kiedykolwiek zebral, ale jednoczesnie utwory sa przemyslane i dopracowane. Nikt nie uswiadczy tam przydlugiej i przynudzajacej suity, w ktorej podobno o cos chodzi w trakcie prawie bezsensownego nakurwiania, zeby tylko zapelnic jedna strone plyty, majac do dyspozycji grajkow z dupy, jak to bylo na Lizardzie.
Ale aby docenic Larks' Tongues in Aspic, trzeba przede wszystkim miec jaja, a nie wydmuszki. Doceniam Islands, tytulowy utwor jest przepiekny, ale komus, kto przedklada Wyspy nad Jezorki, w duszy gra chyba jakis Emerson, Lake i Palmer, wiec nie powinien miec w ogole prawa glosu, kiedy mowa o muzyce powazniejszej.

Larks' to apogeum chwaly King Crimson, reszta plyt moglaby dla mnie wcale nie istniec.
W obecnej sytuacji, jak już pisałem, jak dla mnie LTiA mogłoby wygrać. Jak macie zamiar wpuścić Wyspy na pierwszy stopień podium, to będzie porażka. Skoro już takie trio zostało, to Jaszczura jeszcze zniosę, ale w życiu Islandsów bym tak wysoko też nie dał.
A teraz zabawna anegdota:

Co byl w stanie powiedziec Jaszczur, gdy uslyszal Jezorki w Studzieninie?

Nic.

To istotnie niewiele.

HAHAHHAHAAH!!

A poza tym to Islands bym jednak wolal niz Lizard. Jakby Wyspy wygraly, to ktos z zewnatrz, patrzac na wynik, pomyslalby pewnie 'ach, to nawet ciekawe sady sie tutaj odprawia!'. Natomiast juz widze, jak dziewczyna jakiegos rockmena pyta go w lozku 'Kochanie, a co to bylo za forum smieszne, na ktorym wygral Lizard? To byli uzytkownicy z Panonii?' a on jej odpowiada pewnie 'Moja droga, Panonia to kraj, ktory dzisiaj zupelnie inaczej sie nazywa, ty mowisz chyba o forum Cyganow albo Kucowolochow'.
Pierdolisz, a flaszki jak nie było tak nie ma. I nie napierdalaj tutaj z takimi niskimi manipulacjami, bo chuj. Wiadomo, że jak ktoś piszę "jak głosujecie na coś to nie macie jaj" to się mu jeszcze będzie robić na złość.
I tak wyjdzie na jedno.

Jesli zamierzacie wyjebac Larks' Tongues in Aspic dla Lizarda i Islands, to proponuje nie poprzestawac na tym, tylko zmienic logo grajdolka na takie jakie bylo wczesniej oraz przestac sie nadymac jakie to mega forum znawcow, bo wlasnie wracacie w rozwoju do poziomu nosali. O ile kiedykolwiek z niego wyroslicie gdzie indziej niz w mokrych snach.

Pomijam SaBB, bo do tej plyty mozna miec faktycznie uczucia calkiem mieszane, ale Jezyczki to jest plyta dla KC sztandarowa artystycznie i chyba najbardziej kunsztowna technicznie przed rozwiazaniem kapeli.

Jezyczki to plyta bogata i interesujaca brzmieniowo. To album zawierajacy kompozycje nietuzinkowe, powstale w wyniku eksperymentow i improwizacji najlepszego skladu, jaki Fripp kiedykolwiek zebral, ale jednoczesnie utwory sa przemyslane i dopracowane. Nikt nie uswiadczy tam przydlugiej i przynudzajacej suity, w ktorej podobno o cos chodzi w trakcie prawie bezsensownego nakurwiania, zeby tylko zapelnic jedna strone plyty, majac do dyspozycji grajkow z dupy, jak to bylo na Lizardzie.
Ale aby docenic Larks' Tongues in Aspic, trzeba przede wszystkim miec jaja, a nie wydmuszki. Doceniam Islands, tytulowy utwor jest przepiekny, ale komus, kto przedklada Wyspy nad Jezorki, w duszy gra chyba jakis Emerson, Lake i Palmer, wiec nie powinien miec w ogole prawa glosu, kiedy mowa o muzyce powazniejszej.

Larks' to apogeum chwaly King Crimson, reszta plyt moglaby dla mnie wcale nie istniec.

no kurwa, wreszcie jakiś głos rozsądku, +1

Jesli zamierzacie wyjebac Larks' Tongues in Aspic dla Lizarda i Islands, to proponuje nie poprzestawac na tym, tylko zmienic logo grajdolka na takie jakie bylo wczesniej oraz przestac sie nadymac jakie to mega forum znawcow, bo wlasnie wracacie w rozwoju do poziomu nosali. O ile kiedykolwiek z niego wyroslicie gdzie indziej niz w mokrych snach.

Pomijam SaBB, bo do tej plyty mozna miec faktycznie uczucia calkiem mieszane, ale Jezyczki to jest plyta dla KC sztandarowa artystycznie i chyba najbardziej kunsztowna technicznie przed rozwiazaniem kapeli.

Jezyczki to plyta bogata i interesujaca brzmieniowo. To album zawierajacy kompozycje nietuzinkowe, powstale w wyniku eksperymentow i improwizacji najlepszego skladu, jaki Fripp kiedykolwiek zebral, ale jednoczesnie utwory sa przemyslane i dopracowane. Nikt nie uswiadczy tam przydlugiej i przynudzajacej suity, w ktorej podobno o cos chodzi w trakcie prawie bezsensownego nakurwiania, zeby tylko zapelnic jedna strone plyty, majac do dyspozycji grajkow z dupy, jak to bylo na Lizardzie.
Ale aby docenic Larks' Tongues in Aspic, trzeba przede wszystkim miec jaja, a nie wydmuszki. Doceniam Islands, tytulowy utwor jest przepiekny, ale komus, kto przedklada Wyspy nad Jezorki, w duszy gra chyba jakis Emerson, Lake i Palmer, wiec nie powinien miec w ogole prawa glosu, kiedy mowa o muzyce powazniejszej.

Larks' to apogeum chwaly King Crimson, reszta plyt moglaby dla mnie wcale nie istniec.




Larks' Tongues in Aspic to lepsza plyta niz Lizard.

Nie. To lepsi muzycy i lepszy materiał - kto wie, może faktycznie najlepsi i najlepszy w dziejach Crimson, ale dlaczego tak strasznie grzeczny? Przecież ta muzyka, gdyby w studio zagrali ją jak trzeba mogłyby być lepsza, mocniejsza i bardziej niesamowita od Tony Williams Lifetime. Mogłaby, ale nie jest, bo z jakiegoś powodu brzmi jakby cała kapela przed wejściem do studia nażarła się psychotropów.

Jesli zamierzacie wyjebac Larks' Tongues in Aspic dla Lizarda i Islands, to proponuje nie poprzestawac na tym, tylko zmienic logo grajdolka na takie jakie bylo wczesniej oraz przestac sie nadymac jakie to mega forum znawcow, bo wlasnie wracacie w rozwoju do poziomu nosali. O ile kiedykolwiek z niego wyroslicie gdzie indziej niz w mokrych snach.

Pomijam SaBB, bo do tej plyty mozna miec faktycznie uczucia calkiem mieszane, ale Jezyczki to jest plyta dla KC sztandarowa artystycznie i chyba najbardziej kunsztowna technicznie przed rozwiazaniem kapeli.

Jezyczki to plyta bogata i interesujaca brzmieniowo. To album zawierajacy kompozycje nietuzinkowe, powstale w wyniku eksperymentow i improwizacji najlepszego skladu, jaki Fripp kiedykolwiek zebral, ale jednoczesnie utwory sa przemyslane i dopracowane. Nikt nie uswiadczy tam przydlugiej i przynudzajacej suity, w ktorej podobno o cos chodzi w trakcie prawie bezsensownego nakurwiania, zeby tylko zapelnic jedna strone plyty, majac do dyspozycji grajkow z dupy, jak to bylo na Lizardzie.
Ale aby docenic Larks' Tongues in Aspic, trzeba przede wszystkim miec jaja, a nie wydmuszki. Doceniam Islands, tytulowy utwor jest przepiekny, ale komus, kto przedklada Wyspy nad Jezorki, w duszy gra chyba jakis Emerson, Lake i Palmer, wiec nie powinien miec w ogole prawa glosu, kiedy mowa o muzyce powazniejszej.

Larks' to apogeum chwaly King Crimson, reszta plyt moglaby dla mnie wcale nie istniec.


W takim razie chyba będzie +3. Lark's też mi się wydaje najlepszą płytą King Crimson. Przyciąga mnie jak magnes, ciekawi jak żadna inna płyta. Lizarda zaś bym jeszcze rok temu wyśmiał. Takie "Indoor Games" brzmi momentami jak kapela wiejska. Teraz już się przyzwyczaiłem, bo to w końcu King Crimsą, ale Języczki naprawdę brzmią "poważnie" i za każdym razem czuję jakiś respekt do tej płyty.

I nie napierdalaj tutaj z takimi niskimi manipulacjami, bo chuj. Wiadomo, że jak ktoś piszę "jak głosujecie na coś to nie macie jaj" to się mu jeszcze będzie robić na złość.

Nie o to chodzi, mi to naprawde z wora czy plebiscyt forumowy wygra jedna plyta czy druga, probuje tylko naklonic co niektorych do zastanowienia sie nad tym co slysza z plyt, o ktorych mowimy.

Zaloze sie, ze poglad mowiacy, iz Saucerful of Secrets to lepsza plyta niz Wish You Were Here, zostalby wysmiany, tymczasem analogiczny nonsens w przypadku King Crimson jest z jakiegos powodu traktowany jako prawda.
Glosowalo 16. forumowiczow

Czas pozegnac album Larks' Tongues in Aspic, ktory otrzymal 8 glosow



Pozostale glody:
-Islands - 5
-Lizard - 3

Do finalu przechodza:

Lizard (1970)
Islands (1971)

Podsumowanie jutro po 12
Uff. Wiadomo kto wygra, więc zagłosuję zgodnie z sympatią na Lizard.
Islands:p
lizard
Lizard
Islands
Lizard
Islands
Szkoda, że do finału nie weszło Larks' Tongues in Aspic. Islands
Lizard
Islands.
Islands
Lizard

sg
To co, potem robimy Pink Floyd?
Lizard
Islands
Z braku laku niech wygra Lizard.

To co, potem robimy Pink Floyd?

Wynik marzen:

1. wish you were here
2. dark side of the moon
3. meddle

A moja nowa sygnaturka pokazuje prawde o swiecie.


Wynik marzen:

1. wish you were here
2. dark side of the moon
3. meddle


Wynik marzeń:

1. ummagumma
2. saucerful of secrets
3. dark side of the moon
no i masz go, wariata...
Islands
U mnie wyglądałoby to tak:
1. Wish you were here
2. Animals
3. Saucerful/Dark Side
Lista Żana > Lista Bartosza
1. Saucerful Of Secrets
2. Ummagumma
3. Wish You Were Here
Na takim SaBB samo Damy Wam Znac bije Lizarda na glowe. Przy takich utworach myslimy: O tak, to jest wlasnie King Crimson.

Za to przy Lizardzie i Islands myslimy raczej: Slodka muzia grajkow z Panonii.
co wy macie z tą Ummagummą przecież to popelina
Panonia jest przepiękna To teren obfitujący w wiele rzadkich gatunków ptaków. W XIX w. na dużą skalę hodowano tam owce, a więc i grajków pewnie było sporo. No i bobków też - bo jak wiemy owca jako każde zwierzę Pana Boga wykupciać się musi. Ach ci panońscy grajkowie hasający po wzgórzach... Tylu Orfeuszy...

co wy macie z tą Ummagummą przecież to popelina

No wlasnie. Te cudaki chyba mowia o Ummagummie koncertowej, bo nie wierze, ze obydwaj padli jednoczesnie na musk i twierdza ze studyjna jest taka mega. No chyba ze Kapitan skoczyl se na dyske a Dywan wzial przyklad, jak zwykle.
Dobra, każdy se typuje, to teraz moja trójka:

-Dark Side of the Moon
-Atom Heart Mother
-Wish You Were Here

co wy macie z tą Ummagummą przecież to popelina

No wlasnie. Te cudaki chyba mowia o Ummagummie koncertowej

Tak. Studyjna jest interesująca i przyjemna, ale też dosyć naiwna i nieudolna. Ma bardzo fajne momenty, ale trudno uznać to za brawurowe wykonanie wielkiej koncepcji. Gdybyśmy mieli liczyć tylko część studyjną pewnie umieściłbym ją w dolnej części zestawienia.

Gdybyśmy mieli liczyć tylko część studyjną pewnie umieściłbym ją w dolnej części zestawienia.
A może tak będzie lepiej? W końcu zawsze bierzemy pod uwagę tylko albumy z materiałem premierowym.

Gdybyśmy mieli liczyć tylko część studyjną pewnie umieściłbym ją w dolnej części zestawienia.
A może tak będzie lepiej? W końcu zawsze bierzemy pod uwagę tylko albumy z materiałem premierowym.

Tylko, że Ummagumma nie wyszła jako dwa albumy, ale jako jeden. Jaki sens ma rozdzielanie jej? Starless and Bible Black w większości jest koncertowy, a jakoś normalnie na niego głosowaliśmy.

Poza tym Pink Floyd, chociaż przed Ciemną Stroną był dobrym zespołem koncertowym nie pozostawił po sobie ani jednego dobrego, normalnego żywca. Pompeje to film, koncertowa Ummagumma to pół albumu, bootlegi to bootlegi, a poza tym są tylko pomyjowate koncertówki Gilmoura czyli Delicate Sound of Thunder i Pulse. A, no i jeszcze jest "koncertowy The Wall" gorzej znany jako Is There Anybody Out There?.

Mówiąc krótko wystawiając całą Ummagummę do plebiscytu nie powstanie nam paradoks walki płyt koncertowych ze studyjnymi, bo płyty koncertowe są na tyle przeciętne, że i tak musielibyśmy wywalić je w pierwszej kolejności.

Tylko, że Ummagumma nie wyszła jako dwa albumy, ale jako jeden. Jaki sens ma rozdzielanie jej?

W takim razie jaki sens ma stawianie Ummagummy na podium, skoro 3/4 tego albumu jest tak slaba, jak pisales w poprzednim poscie?

Tylko, że Ummagumma nie wyszła jako dwa albumy, ale jako jeden. Jaki sens ma rozdzielanie jej? Starless and Bible Black w większości jest koncertowy, a jakoś normalnie na niego głosowaliśmy.
Poza tym Pink Floyd, chociaż przed Ciemną Stroną był dobrym zespołem koncertowym nie pozostawił po sobie ani jednego dobrego, normalnego żywca. Pompeje to film, koncertowa Ummagumma to pół albumu, bootlegi to bootlegi, a poza tym są tylko pomyjowate koncertówki Gilmoura czyli Delicate Sound of Thunder i Pulse. A, no i jeszcze jest "koncertowy The Wall" gorzej znany jako Is There Anybody Out There?.
Heh, ja mam Pompeje w mp3 i jak mam ochotę na Pink Floyd to najczęściej wracam właśnie do tego.

Tylko, że Ummagumma nie wyszła jako dwa albumy, ale jako jeden. Jaki sens ma rozdzielanie jej?

W takim razie jaki sens ma stawianie Ummagummy na podium, skoro 3/4 tego albumu jest tak slaba, jak pisales w poprzednim poscie?
na koncertowj Ummagumie 3/4 utworów było już na poprzednich albumach studyjnych.
Heh, ja mam Pompeje w mp3 i jak mam ochotę na Pink Floyd to najczęściej wracam właśnie do tego.

I co, chcesz w związku z tym na nie głosować?
Studyjna Umma rzeczywiście to niezbyt udane autorskie piosenki poszczególnych członków, najbardziej do gustu mi tam przypadła chyba część Watersa, reszta to takie pitolenie, chociaż lubię też przez wielu uważane za koszmaret Grand Vizier Party. Gdyby Ummagumma była tylko płyta studyjną to u mnie odpadała by w pierwszej 5. Ale koncert zawarty na CD 1 to przecież jest coś niesamowitego! Nigdy Floydzi nie grali tak awangardowo, nie stworzyli takiego klimatu przy jednoczesnym braku silenia się na bycie drugim Henry Cow. Ta muzyka jest idealnie uszyta na miarę PF i dlatego tak dobrze się jej słucha. W porównaniu z nagraniami studyjnymi piosenek wykonanych podczas tego koncertu, Umma jawi mi się jako naprawdę najbardziej wysunięte pod hasło co się zwie "ambitna, awangardowa muzyka" ich dokonanie, a już za daleko zaszedłem w chaos kontrolowany free jazzu i rokersów, by bić pokłony nad WYWH bo jest spox melodia no i w ogóle balladka jest spox i uważać tę płytę za ich największe dokonanie. A może mówię tak dlatego, że bardzo mi się przejadła "spokojna" era Floydów.
Live jest jak najbardziej rzeczą znakomitą, jednak twierdzenie, że połowa materiału z płyty studyjnej jest znakomita to dla mnie jakaś paranoja. Dla mnie to zwykłe pitolenie i nawet te dobre partie pozostają tylko dobre.
ale Wish You Were Here to ty szanuj

ale Wish You Were Here to ty szanuj

Szanuję ten album i myślę, że większość woli 20 minut Shine on You Crazy Diamond od Sysyphusów jakiś XD
Ja wolę
to było do Pełzacza Dywanowego
Ale ja szanuję WYWH. Po prostu nie uważam go za największe dokonanie różowych. Jak wcześniej napisałem, plasuje się u mnie na 3 miejscu. (A może jednak wolę Meddle?)

to było do Pełzacza Dywanowego

I tak wolę

to było do Pełzacza Dywanowego

Och, przepraszam. Chciałem sobie poszczekać, ale nie wyczułem adresata XD
Islands

Gdybyśmy mieli liczyć tylko część studyjną pewnie umieściłbym ją w dolnej części zestawienia.
A może tak będzie lepiej? W końcu zawsze bierzemy pod uwagę tylko albumy z materiałem premierowym.

Tylko, że Ummagumma nie wyszła jako dwa albumy, ale jako jeden. Jaki sens ma rozdzielanie jej? Starless and Bible Black w większości jest koncertowy, a jakoś normalnie na niego głosowaliśmy.

Poza tym Pink Floyd, chociaż przed Ciemną Stroną był dobrym zespołem koncertowym nie pozostawił po sobie ani jednego dobrego, normalnego żywca. Pompeje to film, koncertowa Ummagumma to pół albumu, bootlegi to bootlegi, a poza tym są tylko pomyjowate koncertówki Gilmoura czyli Delicate Sound of Thunder i Pulse. A, no i jeszcze jest "koncertowy The Wall" gorzej znany jako Is There Anybody Out There?.

Mówiąc krótko wystawiając całą Ummagummę do plebiscytu nie powstanie nam paradoks walki płyt koncertowych ze studyjnymi, bo płyty koncertowe są na tyle przeciętne, że i tak musielibyśmy wywalić je w pierwszej kolejności.

Tak czy siak jakkolwiek broniłbyś Ummagummy nie ma bata dać jej nawet do pierwszej 3 a co dopiero na 1 miejsce

ale Wish You Were Here to ty szanuj

Szanuję ten album i myślę, że większość woli 20 minut Shine on You Crazy Diamond od Sysyphusów jakiś XD

ja wolę zdecydowanie, co nie zmienia faktu że mi się przejadło sto lat temu całe Wish you
Bida z nyndzą. Islands


Tak czy siak jakkolwiek broniłbyś Ummagummy nie ma bata dać jej nawet do pierwszej 3 a co dopiero na 1 miejsce


Czemu?
Jak już ujebaliście Larksy to odpadają Wyspy. Żal.
weź już tak nie przeżywaj
Ale żal i tyle.


Tak czy siak jakkolwiek broniłbyś Ummagummy nie ma bata dać jej nawet do pierwszej 3 a co dopiero na 1 miejsce


Czemu?

co masz na studyjnej Ummie? jak to ujął dywan dużo pitolenia. Może i część live spoko ale nie nadrobi na tyle by zająć miejsce na podium. Do tego wiem że to nie argument ale sami członkowie zespołu krytykowali ten album jako nie udany eksperyment

[
co masz na studyjnej Ummie? jak to ujął dywan dużo pitolenia. Może i część live spoko ale nie nadrobi na tyle by zająć miejsce na podium. Do tego wiem że to nie argument ale sami członkowie zespołu krytykowali ten album jako nie udany eksperyment


Przed chwilą w innym wątku pisałem Ci o różnym odbiorze płyt Zappy. Tutaj mamy podobnie. U mnie "Ummagumma" będzie na pierwszym miejscu i to bynajmniej nie tylko ze względu na część koncertową. Gilmour wygadywał różne nieprzyjemne rzeczy o tej płycie. To fakt. Ba, mieszał z błotem nawet "The narrow way', który sam napisał. Tylko widzisz, problem polega na tym, że Floydzi generalnie mają dość niechętny stosunek do swoich płyt z lat 1967-1970. Gilmour najchętniej zaorałby wszystkie krążki z tego okresu. On mówi wprost, że dla niego prawdziwa muzyka Pink Floyd zaczyna się od "Meddle". Zauważ tylko jedną rzecz. Oni to wszystko mówili w czasie, gdy nagrywali takie płyty jak "A momentary lapse of reason" czy też "Division bell". To byli już wtedy zupełnie inni ludzie, ich spojrzenie na muzykę różniło się wtedy radykalnie od tego z okresu psychodelicznego.
Gilmour prawdopodobnie zaorałby wszystkie płyty do Momentary Laps of Reason bo to pierwsza pod jego osobistym przywództwem Nie ważna jest generalnie opinia samych twórców, moim zdaniem Umma dupy nie urywa bo niby dlaczego miałaby? bo jest podwójnym wydawnictwem? koncertowa lepsza część nie równoważy według mnie studyjnej chujni


co masz na studyjnej Ummie?


Powyżej napisałem co. Tak naprawdę każdej płycie Floydów byłbym w stanie coś zarzucić, więc kilka nudnych kawałków na dwupłytowym albumie nie robi na mnie wrażenia.

Jak chcesz mogę się wykazać:

The Piper at the Gates of Dawn - płyta niby celowo infantylna, ale w normalnym stanie świadomości bywa męcząca. Szczególnie Bike i Take Up Thy Stethoscope and Walk nie ma sensu słuchać bez marychy.

A Saucerful of Secrets - Początki Floydowskiego męczenia buły - Remember A Day, See-Saw: niby ładnie, ale niepotrzebnie anemiczne. I jeszcze te durne wygłupy z piszczałkami i beczeniem kóz.

More - znowu to samo: anemiczne jęki. Poza tym czasami bardzo słychać, że płyta powstała na kolanie. Ale i tak to jedna z moich ulubionych

Ummagumma - było mówione.

Atom Heart Mother - niepotrzebny patos w numerze tytułowym, do tego Psychodeliczne śniadanie Alana, nudne jak 150. Jak miałem to na kasecie zawsze czekałem aż się ten utwór skończy.

Meddle - mieli pomysł na dwa utwory: pierwszy i ostatni. Reszta brzmi, jak napisana na poczekaniu. Czasami dośc, fajnie, ale czasami chujowo, jak San Tropez.

Obscured by Clouds - jak dla mnie są tutaj może ze 3 dobre kawałki. Jeden z najsłabszych ich albumów.

The Dark Side of the Moon - Us and Them zawsze uważałem za numer długi i nudny.

Wish You Were Here - Welcome to the Machine jest nudny, a w Shine on You Crazy Diamond nie brak dłużyzn, zwłaszcza w pierwszej połowie.

Animals - śmierć kompozycji kolektywnej. Waters napisał kilka utworów, które u Dylana, czy Van Morrisona trwałyby pewnie po 4 minuty, tylko, że Roger chciał zrobić z nich suity. Gdyby nie Gilmour nie dało by się tego słuchać.

The Wall - Przerost formy nad treścią. Do tego dochodzi potwornie nudne Mother.

O reszcie nie ma co rozprawiać. dnia Nie 21:11, 01 Wrzesień 2013, w całości zmieniany 1 raz


Welcome to the Machine jest nudny

Z całym szacunkiem, ale chyba naprawdę na głowę upadłeś. Welcome to wręcz bezbłędne połączenie elektroniki i rocka, nawet 4 lata przed podobnie stylowym Force majeure od Tangerine Dream.
1. The Piper At The Gates Of Dawn
2. The Dark Side Of The Moon
3. Wish You Were Here
w ogóle dziwię się jak Floydzi nagrali swoje najlepsze płyty w latach 70 jak za bębnami siedziała ta pizda nick Maosn - kurwa najbardziej tragiczny bębniarz lat 70 a potem było tylko gorzej, po the final cut prezd trasa po momentary laps uczył się na nowo grać - żen
Islands. Ręka zadrżała, ale jednak sentyment do Jaszczura wygrał.

Natomiast co do Floydów: Ummagumma - koncertowa to niewątpliwie zbiór najlepszych utworów tego zespołu. Ummagumma studyjna - takie se psychodeliczno-awangardowe pitolenie. W sumie gdybym miał typować najlepszą płytę studyjną, to jednak A Saurceful of Secrets, by musiało wygrać zestawienie, dalej byłby Piper, a na trzecim - Meddle.
1. Piper at The Gates of Dawn
2. Atom Heart Mother
3. Animals
i choj

A Pompeje można by dołączyć do głosowania. Ciekawi mnie ile by wywalczyły.

A tak w ogóle to na podium w KC widziałbym debiut i dyscyplinę. I w ogóle następnym razem walę strategię i politykę, tylko głosuję w każdej rundzie jak mi serce podpowie.
He, dobre sobie.

Co wy w ogole widzicie w Saucerful of Secrets? Tak poza tym ze nie jest to plyta ciekawa, a w dodatku brzmi jak nagrane chalupniczymi metodami dzielo wykolejencow?

Czy glosujac na najchujowsze dziela i tak slabiutenkich rockmenow, czujecie sie jakos dystyngowani, czy zarazil was jakis bakcyl nosalowej zarazy? Twierdzenie, ze studyjna Ummagumma czy Piper sa lepsze nniz WYWH godne jest pierwszego z brzegu petaka, gotowego wygadywac bzdury Moze sie wam wydawac, ze glosicie w ten sposob opinie nietuzinkowe, ale czyz byle nosal nie potrafilby upierac sie, ze Barrett to lepszy muzyk od Gilmoura?

Wciaz, jak widze, pokutuje u was nieuzasadnione mniemanie, ze jestescie jakimis znawcami mocy, co chwile ktos odmienia przez wszystkie przypadki slowo awangarda, ale ile awangardwych plyt srednio posluchaliscie? 3? Z ledwie kilkunastu jakie mogl polecic najedzony szalejem Kapitan? Radze kupic rocznicowe wydanie Skowronich Jezorkow w Studzieninie, to sporych rozmiarow paczka, jesli nie wchodzi wam uszami, to przypierdolcie sobie nim mocno w czola.

He, dobre sobie.

Co wy w ogole widzicie w Saucerful of Secrets? Tak poza tym ze nie jest to plyta ciekawa, a w dodatku brzmi jak nagrane chalupniczymi metodami dzielo wykolejencow?

Czy glosujac na najchujowsze dziela i tak slabiutenkich rockmenow, czujecie sie jakos dystyngowani, czy zarazil was jakis bakcyl nosalowej zarazy? Twierdzenie, ze studyjna Ummagumma czy Piper sa lepsze nniz WYWH godne jest pierwszego z brzegu petaka, gotowego wygadywac bzdury Moze sie wam wydawac, ze glosicie w ten sposob opinie nietuzinkowe, ale czyz byle nosal nie potrafilby upierac sie, ze Barrett to lepszy muzyk od Gilmoura?

Wciaz, jak widze, pokutuje u was nieuzasadnione mniemanie, ze jestescie jakimis znawcami mocy, co chwile ktos odmienia przez wszystkie przypadki slowo awangarda, ale ile awangardwych plyt srednio posluchaliscie? 3? Z ledwie kilkunastu jakie mogl polecic najedzony szalejem Kapitan? Radze kupic rocznicowe wydanie Skowronich Jezorkow w Studzieninie, to sporych rozmiarow paczka, jesli nie wchodzi wam uszami, to przypierdolcie sobie nim mocno w czola.

Hah, aż trudno się pod tym nie podpisać, +1.
Wszystko racja, nie wiem, weźcie powiedźcie może, czemu ummaguma ma wygrać z takim WYWH na przykład, to obłęd przecież
wiadomo że nie ma prawa nawet się zbliżyć

Hah, aż trudno się pod tym nie podpisać, +1.
Wszystko racja, nie wiem, weźcie powiedźcie może, czemu ummaguma ma wygrać z takim WYWH na przykład, to obłęd przecież

Bo suita WYWH to nic innego jak tasiemiec oparty na prostej, zajeżdzonej przez Floydów zresztą akordowej progresji (innej pewnie nie znali ). Taki brazylijski serial, który można ciągnąć w nieskończoność. Nie zaprzeczę, że to ma momenty i ogólnie przyjemnie się tego słucha. Ale żeby takie miłe proste granie miało być ciekawsze od różnorodności, eksperymentu, od psychodelicznego jajcarstwa?

Poza tym ciekawi mnie, dlaczego te same osoby chwalą tę suitę, a psioczą na Lizarda, który w sumie jest zbudowany na podobnej zasadzie, tylko że dodatkowo temu towarzyszy stopniowy rozkład elementów harmonicznych i zamienia się to wszystko w awangardowy jazgot? Przynajmniej tutaj, dzięki temu, że utwór dokądś zmierza, nie ma poczucia "brazylijskiego serialu", w którym niby coś się zmienia, ale właściwie wszystko cały czas jest takie same.

Moze sie wam wydawac, ze glosicie w ten sposob opinie nietuzinkowe, ale czyz byle nosal nie potrafilby upierac sie, ze Barrett to lepszy muzyk od Gilmoura?


Nie spotkałem jeszcze nosala, który by się z twórczością Barretta w ogóle zapoznał, więc wątpię.
Ja spotkalem kilku zasrancow tego rodzaju.

Gdyby Lizard za oponentow mial niedorobione dzieła bezsensowne, tez bym stawal w jego obronie.
Mówisz o Piperze?
Piszac myslalem raczej o studyjnej Ummagummie.
Myślałem, że rozmawiamy o Barrecie.
Nie, to co pisalem o Lizardzie to bylo raczej do kombajana.
Coraz bardziej podoba mi się ta zabawa. Ta różnorodność opinii co do najlepszych albumów, fajnie pokazuje jak błądzimy. Błądzimy w sensie odchyleń opinii od "prawdy". Każdy ma te swoje sądy pretendujące do obiektywnych, ale wygląda to jakby każdy dostrzegł tylko część prawdy, ale jak jest w całości?


Chętnie bym się posprzeczał, ale teraz nie mam czasu. Może na wieczór. Dodam tylko, że też nie uważam WYWH za album wybitny. Suita jest właśnie stworzona bez jakiegoś pomysłu, głównie eksploatują oklepane patenty czyli blues i funky-funky. Natomiast dlaczego Piper? Bo jest to album stworzony z wizją i przemawia do mnie jego niesamowita spójność. Gdy Barrett przestał dowodzić i czuwać nad spójnością, muzycy stali się zdezorientowani i stworzyli utwory nieudolne i amatorskie (trochę może przesadzona ocena), ale drażni mnie np. banał motywu głównego "Set the Controls for the Heart of the Sun" (bawiąc się amatorsko gitarą, sam w padałem na podobne a to już nie oznacza nic dobrego) albo silenie się na awangardę w "A Saucerful of Secrets", niestety widać, że to przekraczało ich umiejętności.

PS Ja siebie nie uważam za jakiegoś awangardzistę. Jam jest waflem. Słucham sobie muzyczki dla przyjemności i jakoś mi się ten gust rozwija przy okazji i raz na jakiś czas posłucham sobie czegoś mądrzejszego. Nadal nie jestem przekonany czy awangarda to też "normalna" muzyka do słuchania na co dzień i czy samo bycie w awangardzie jest dla mnie wartością (tzn. to na pewno nie). Ja lubię utwory przede wszystkim w jakikolwiek sposób "udane". Do mojej codziennej diety zalicza się prosta muzyka, nierzadko melodyjna, bo... tak

lubię melodię! Jestem GEJEM*!!!!!!!!!!!!

* To tylko figura retoryczna. Nie jestem homoseksualistą i nie składajcie mi ofert przez PM.

Nie, to co pisalem o Lizardzie to bylo raczej do kombajana.

W swoim poście porównywałeś też Ummagummę i Pipera do WYWH oraz skrytykowałeś osoby uważające Barretta za lepszego artystę od Gilmoura. Ja chciałem się właśnie do tego odnieść.

W swoim poście porównywałeś też Ummagummę i Pipera do WYWH oraz skrytykowałeś osoby uważające Barretta za lepszego artystę od Gilmoura. Ja chciałem się właśnie do tego odnieść.

Dla mnie Barrett to wariat, ktory umarl wiec byl genialny. Tak, jak on gral na gitarze to potrafi nawet Kurt Cobain, jedyne co czynilo go na swoj sposob ciekawym, to jego wyobraznia psychola. Dudziarz (a nie kobziarz) to plyta ktora jeszcze jakos toleruje, jako 'ciekawostke'. Z Ummagumma i SoS jest tak jak Menelkir napisal.

Zanim Fluidzi wydostali sie z mrokow, nagrali bardzo wiele minut strasznie slabej muzyki.

Co do ludzi, uwazajacych Barretta za epszego muzyka od Gilmoura to oczywiscie troche przesadzilem, znalem takie osoby bodaj 2, ktore myslaly tak chyba tylko na poczatku swej przygody. W sumie tamte slowa o tym, ze byle nosal potrafilby sie przy tym upierac, to bardziej obrazowy przyklad bladzenia w grzechach niebu obrzydlych, niz historia z zycia wzieta.
Barrett umarł stosunkowo niedawno, więc to raczej nie jest powodem uważania go przez wielu za geniusza. Nie wiem jaki związek z czymkolwiek mają jego umiejętności techniczne, skoro i tak pisał ciekawszą muzykę od Gilmoura. Na SoS udzielał się niewiele, na Ummagummie nie było go wcale, więc tych zarzutów też nie rozumiem.
Nadszedl koniec zabawy. Nie obylo sie bez malych spiec. W finalowej rundzie glosowalo 18 osob:

Islands - 11
Lizard - 7

Stosunkiem 7:11 wygrywa album Lizard



Drugie miejsce dla Islands



Na SoS udzielał się niewiele, na Ummagummie nie było go wcale, więc tych zarzutów też nie rozumiem.

Ale czy ja lacze Barretta z tymi plytami? Na poczatku tylko o nim wspomnialem piszac luzno o wszystkich plytach przed Meddle.

Muzyka Barretta ciekawsza niz Gilmoura? No jasne, rzepolenie zawsze na propsie.

Nie obylo sie bez malych spiec.

Szkoda że takich małych.
Spieto jedna z najslabszych plyt pierwszego okresu z tytulem najlepszej plyty, wielkie spiecie, w chuja ciecie.

Hah, aż trudno się pod tym nie podpisać, +1.
Wszystko racja, nie wiem, weźcie powiedźcie może, czemu ummaguma ma wygrać z takim WYWH na przykład, to obłęd przecież

Bo suita WYWH to nic innego jak tasiemiec oparty na prostej, zajeżdzonej przez Floydów zresztą akordowej progresji (innej pewnie nie znali ). Taki brazylijski serial, który można ciągnąć w nieskończoność. Nie zaprzeczę, że to ma momenty i ogólnie przyjemnie się tego słucha. Ale żeby takie miłe proste granie miało być ciekawsze od różnorodności, eksperymentu, od psychodelicznego jajcarstwa?

Poza tym ciekawi mnie, dlaczego te same osoby chwalą tę suitę, a psioczą na Lizarda, który w sumie jest zbudowany na podobnej zasadzie, tylko że dodatkowo temu towarzyszy stopniowy rozkład elementów harmonicznych i zamienia się to wszystko w awangardowy jazgot? Przynajmniej tutaj, dzięki temu, że utwór dokądś zmierza, nie ma poczucia "brazylijskiego serialu", w którym niby coś się zmienia, ale właściwie wszystko cały czas jest takie same.
Tak, dla mnie większą sztuką jest stworzyć przez zwykłych grajków coś dobrego, niż przez wirtuozów, wyszkolonych muzyków itp. Ja nie psioczę na Lizard, aczkolwiek jest kilka uwag, całościowo w pewnych momentach nudzi, W sumie mówicie o jakiejś super-awangardzie, a pojawia się tam naprawdę dość dużo dosyć ładnych melodii, zagranych w najprostszej skali doryckiej (tu już tylko i wyłącznie moje przypuszczenia). No i ta cała nadętość, ten patos (ciekawe, czy Wy narzekacie na debiut, tutaj to wszystko jest dopiero nadęte), to słodziusie bajkowe brzmienie jak z canterburym nie przepadam za czymś takim. Shine on (bo rozumiem, że o niego chodzi) - tutaj moim zdaniem sukces właśnie tkwi w prostocie, początek utworu to świetny ambientowy odlot (Ale ambient trochę inny niż u Eno - space ambient? całkiem możliwe), rzecz która jest w tym utworze najlepsza i najpiękniejsza, dość oryginalna i relaksująca (chociaż całe szczęście nie w stylu new age). Jak Lizard dąży ku temu awangardowemu zgiełkowi, tak w diamencie ciężar ciąży raczej ku temu motywowi śpiewanemu w dalszej części utworu, przejścia pomiędzy tymi dwoma motywami są proste, ale dobrze zrobione i bardzo płynne. Dla mnie cały Diament to ten sam poziom co Echoes.

Na SoS udzielał się niewiele, na Ummagummie nie było go wcale, więc tych zarzutów też nie rozumiem.

Ale czy ja lacze Barretta z tymi plytami? Na poczatku tylko o nim wspomnialem piszac luzno o wszystkich plytach przed Meddle.

Muzyka Barretta ciekawsza niz Gilmoura? No jasne, rzepolenie zawsze na propsie.

Tak to zrozumiałem, ale dobra.

Tak, uważam, że pisał ciekawszą muzykę od Gilmoura, zarówno z Floydami jak i na albumach solowych. Rzępolenie czy nie, jego pomysły były po prostu ciekawsze, a szczerość i spontaniczność jego muzyki jest po prostu urzekająca. Kiedyś uważałem Gilmoura za geniusza, a WYWH był moim ulubionym albumem, ale teraz za każdym razem jak do tego wracam, wydaje mi się to coraz mniej porywające. Owszem, ładne to, przyjemne i poprawnie wykonane, ale co poza tym? Muzyka jest prawie tak samo prosta jak na Piperze, tylko bez tej świeżości, kreatywności i najzwyklejszej w świecie radości z grania, jaką słychać w kompozycjach Barretta.
Siłą fleciarza jest na pewno ogromna szczerość, to, że nikt tam nie robi nic na siłę, nie próbuje niczego ponad swoje umiejętności, ponad swój talent, płyta jest zabawna, ma fantastyczny naćpany klimat i jest w swojej kategorii jedną z lepszych. Ummagumma to wręcz odwrotność tej płyty, czyli nie bardzo umiemy i wiemy jak, ale robimy. Mniej to zabawne, mniej naćpane, mniej szczere, przez co te pomysły i eksperymenty są takie sobie, to wszytko tapla się w sosie nieudolności i grania na zasadzie "chcę, ale nie mogie", do tego w próbie uderzania w awangardę to raczej byli na szarym końcu tego nurtu. Dalej słucha się tego dość miło, ale studyjna Ummagumma jest moim zdaniem gorszym albumem od debiutu i od kilku innych rzeczy, właśnie z tych powodów. Płyta koncertowa mocno ratuje to wydawnictwo, więc i tak można je postawić gdzieś w czołówce płyt Floydów, jeżeli bierzemy pod uwagę całość.

Łisz Ju Łer Hir, na pewno jest w dużym stopniu szczere, ale też nieco przegadana, ja akurat bardzo lubię "Welcome to the Machine", ale na reszcie są momenty które są nudnawe, to jest właśnie "przegadanie", ogólnie płyta jest dość mocna w swojej prostocie i to ciągle moja czołówka płyt Floydów, szczególnie dodając do tego sentyment jaki mam do tego albumu (na pewno pierwsze progresywne granie jakie w życiu słyszałem, ojciec miał tą płytę i słuchałem jej od 6 roku życia), ale biorąc pod uwagę znów kategorię do jakiej ją należy przypisać, czyli do rocka progresywnego, to znowu znajdziemy co najmniej kilkanaście płyt lepszych. Chociaż nigdy ta płyta nie wydawała mi się jakoś mega-progresywna, to chyba bardziej jest po prostu art-rock, a jak tak to rozpatrywać, to już jest to album z czołówki.

Więc moja czołówka PF jest taka:
1. Piper at the Gates of Dawn
2. Wish You Were Here
3. Animals albo DSOTM
A Ummagumma w całości gdzieś 5 albo 6 miejsce.

Nie wiem, czy to cos wniesie do dyskusji, ale on bardzo lubi Pipera.
Prawdziwi hipsterzy nie słuchają PF.
Przecież to nie jest hipster, tylko koleś który słuchał Jacykoffa w kwestii "jak się ubrać".
Gery, dzięki za sprawne przeprowadzenie tego plebiscytu. Było ciekawie. Trochę iskrzyło, ale coś czuję, że w czasie rankingu Floydów może być ostrzej.

Dużo mówiło się o właściwej gradacji artystycznej albumów Karmazynowego Króla. Sześć lata temu identyczny ranking, według tych samych zasad, miał miejsce na Muzycznych Dinozaurach. Tam wyniki były następujące:

1. In The Court Of The Crimson King (1969)
2. Lizard (1970)
3. Islands (1971)

4. Red (1974)
5. Larks’ Tongues In Aspic (1973)
6. Starless And Bible Black (1974)
7. In The Wake Of Poseidon (1970)
8. Three Of A Perfect Pair (1984)
9. THRAK (1995)
10. VROOOM (1994)
11. Discipline (1981)
12. Beat (1982)
13. The ConstruKction Of Light (2000)
14. The Power To Believe (2003)
15. THRaKaTTaK (1996)

Dla mnie największą niespodzianką jest tu dopiero 11 miejsce Discipline, który przegrał nawet z Three of a perfect pair. Na tym polega urok takich rankingów.
Podsumowanie:

1. Lizard



2. Islands



3. Larks' Tongues in Aspic



4. Starless and Bible Black



5. In the Court of the Crimson King



6. Discipline



7. Red



8. In the Wake of Poseidon



9. THRAK



10. Three of a Perfect Pair



11. The Power to Believe



12. Beat



13. The ConstruKction of Light


Dyscyplina płacze ;_:
Filas, ale o co tobie kaman? Jak wg powinien wygladac ranking? Tak top powiedzmy.
Nie no, tak se tylko pierdolę bez sensu. Jest spoko.
Ja tam też nie narzekam, jeno przestawiłbym może Dyscyplinę o 2 miejsca w górę.
I w sumie to by wystarczyło.
To zle. Powinniscie narzekac. Jak slucham I czesci Ozorkow w Studzieninie to przy wejsciu Frippa wyobrazam se jak riff rozzyna was na strzepy wy nosale jebane.
Siła by uwierzyć mocno płacze też.
Tak pierdolisz, jakbyśmy tą płytę wyjebali na samym początku. (To do Jeana)
turururu diriria dam adm dam dam
IZIIII MANEEEJ
Skowrony i tak powinny być wyżej, no ale chociaż żeby ta biedna Dyscyplina tak nie odleciała.
Czy tylko ja mam wrazenie, ze Cirkus to jakieś takie typowe dla wczesnego KC meczenie buly w postaci kladzenia sie w nieskonczonosc na melotronie? Bylo tak na debiucie, gdzie podobno jest siara bo patos.

Tak, dla mnie większą sztuką jest stworzyć przez zwykłych grajków coś dobrego, niż przez wirtuozów, wyszkolonych muzyków itp.
początek utworu to świetny ambientowy odlot (Ale ambient trochę inny niż u Eno - space ambient? całkiem możliwe),
Dla mnie cały Diament to ten sam poziom co Echoes.
W Echoes są te różne eksperymenty brzmieniowe i to ratuje ten kawałek przed staniem się nudnym gniotem. Diament jest ciekawszy pod względem pojawiających się motywów, ale nic nadzwyczajnego to nie jest. Ot, kawałek w miarę prostej, przyjemnej muzyki.


Tjaaa.... Zwrócę tylko nieśmiało uwagę, że porównujemy tu wczesną twórczość Floydów z późniejszymi dokonaniami, a nie twórczość Emersonów z Bobem Dylanem. Więc nie bardzo rozumiem na jaki temat jest ta uwaga. Wcześniej grali prostą muzykę, ale eksperymentującą, wnoszącą coś tam do świata dźwięków. A potem nagrali suitę, która pokazuje, że na dobrą sprawę znają uproszczoną bluesowo-rockową progresję i potrafią tworzyć dookoła niej proste motywy. I z tej jednej progresji i okalających ją motywów tworzy tasiemca. Coś, do czego jak sądzę każdy odrobinę osłuchany i posiadający minimum słuchu muzycznego powinien być zdolny.

Jak kilka taktów może być ambientowe? Przecież, aby coś nazwać ambientem, trzeba wziąć pod uwagę cały utwór, a nie, że coś tam na początku się leniwie rozkręca.
W Echoes są te różne eksperymenty brzmieniowe i to ratuje ten kawałek przed staniem się nudnym gniotem. Diament jest ciekawszy pod względem pojawiających się motywów, ale nic nadzwyczajnego to nie jest. Ot, kawałek w miarę prostej, przyjemnej muzyki.
No tu się zgodzę, Echoes jest lepsze, ale Diament jakoś bardzo nie odstaje, zresztą, mam jakiś wyjątkowy sentyment, więc deczko przesadziłem z tym stwierdzeniem.
NIe chce mi się wszystkiego cytować, ale w całej rozciągłości zgadzam się z Ivoirem w sprawie Ummagummy i Larks'a.

Moja topka by wyglądała mniej więcej tak:

1.Lark's Tongues in Aspic
2.Islands
3.In The Court of the Crimson King
4.Lizard
5.Discipline

Reszta o wiele dalej, a SaBB to już w ogóle.

Wiem, że to jest prosty motyw, no ale przecież flojdzi nie byli wybitnymi muzykami
Nie wiem, ale odnoszę wrażenie (pewnie mylne, w takim razie popraw mnie), że ciągle wytykasz im to, że to jest złe tylko dlatego, że nie ma jakiejś bardzo skomplikowanej struktury
Nie chodziło mi o cały utwór tylko o ten początkowy kilku-minutowy motyw, którego słuchając oddzielnie, można nazwać czymś co oscyluje wokół ambientu.
Ambient to nie jest brzmienie. To muzyka, która musi spełniać określone warunki. Jednym z nich, jest brak wywoływania oczekiwań i najczęściej żaden wstęp tego nie spełnia. A ten, to już w ogóle. W porządnym ambiencie dźwięki muszą być dużo luźniej ze sobą powiązane. Nie można grać wyraźnej melodii, czy wyczuwalnej progresji akordów.
Jak to się stało, że Islands wygrało z Starless and Bible Black? Przypadek, czy paraliż uszu(ów)?
Też nie rozumiem.
Mamy dobry towar, chcesz?

jednak wcześniejsza twórczość zdecydowanie więcej wnosi.

To chyba akurat oczywiste, wczesniejsza tworczosc powstawala w czasach, kiedy rock wciaz moze nie tyle raczkowal, co w mekach dojrzewal i kazdy rok byl epoka (mowie tu np. o Piperze, SoS czy Ummagummie), za to WYWH zostal stworzon w momencie, kiedy progres byl juz tworem okrzeplym. Okrzeplym w trumnie, mozna rzec.

Wiec jest niejako zrozumialym, ze wczesniejsza tworczosc 'wnosila wiecej'.

jednak wcześniejsza twórczość zdecydowanie więcej wnosi.

To chyba akurat oczywiste, wczesniejsza tworczosc powstawala w czasach, kiedy rock wciaz moze nie tyle raczkowal, co w mekach dojrzewal i kazdy rok byl epoka (mowie tu np. o Piperze, SoS czy Ummagummie), za to WYWH zostal stworzon w momencie, kiedy progres byl juz tworem okrzeplym. Okrzeplym w trumnie, mozna rzec.

Wiec jest niejako zrozumialym, ze wczesniejsza tworczosc 'wnosila wiecej'.
Ale ona wnosi coś również z perspektywy dzisiejszego słuchacza. Pink Floyd był zespołem pół-amatorskim, założonym przez grupkę studenciaków. I te studenciaki wymyśliły sobie formułę grania, która sprawiała, że te ich rzępolenia brzmiały interesująco, w miarę oryginalnie, a co najważniejsze - całkiem sensownie (zwłaszcza gdy porównać to z późniejszym rzępoleniem różnych punków).
Nie ulega mojej wątpliwości, że utwory takie jak Astronomy Domine czy A Saucerful of Secrets to najlepsza rzecz, jaką wtedy stworzyli i że znalazły się one wszystkie na płycie Ummagumma - pech chciał, że dołączono do tego drugi krążek, ze średnio udanymi eksperymentami. Natomiast prawda pozostaje taka, że pierwszy okres twórczości, to muzyka najbardziej oryginalna i w sumie ten, jak już wcześniej wspomniałem amatorski zespół, się w tym najlepiej sprawdził. Ponieważ psychodeliczno-kosmiczne odloty to nie jest kierunek, w którym poszła muzyka rockowa, ta część twórczości Flodyów wydaje mi się szczególnie cenna.

Natomiast suit - tasiemców tworzonych na bazie powtarzanej przez cały utwór blues-rockowej progresji trochę powstało. Oprócz trzech suit Floydów, można wspomnieć choćby jeszcze Telegraph Road Dire Straits. Czasem są to fajne utwory, jak te wspomniane. Czasem ich prostota lepiej się broni od prób władowania do takiej suity nie wiadomo czego - patrz dyskusja na temat April Deep Purple. To wszystko prawda, ale ta ładna muzyka nie jest tym, za co akurat Floydów najbardziej lubię i cenię. Cenię ich za oryginalność pierwszych pomysłów, za stworzenie podwaliny pod kosmicznego rocka, za to, że mogę słyszeć te pomysły rozwijane przez lepszych muzyków choćby z takiego Gongu. I za to niesamowite wrażenie podróży kosmicznej z Astronomy Domine.
Wyglada zatem na to, ze gdyby nie Corporal Clegg, to nigdy nie powstalby Jozin z Bazin.
1.Skowrony/SaBB
2. dyscyplina
3. Lizard
4. Trzy z dwóch

Więcej nie wiem, ale na dziś dzień chyba tak to widzę



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Przetrwaja najsilniejsi - King Crimson
singulair.serwis