|
Album roku 1968
singulair.serwis |
W 68 działo się na świecie tak dużo, że aż mi się nie chce pisać tego wstępu. Nawet dziś, gdy się mówi "rok 68" wszyscy kiwają głowami i każdy wie o co chodzi. Przez świat cały przetoczył się walec lewackiej rewolucji. Ci wszyscy zoopedofile walczący o prawo dewiantów o machania gołymi pytągami do ludzi w 68 roku maszerowali ulicami Paryża protestując... no właśnie - sami nie wiedzieli przeciw czemu. Przeciw normalności?
Jedni degeneraci w 1968 zaczynali swoją działalność, inni zaś kończyli. W marcu swój finał znalazł proces Władcy Much - seryjnego mordercy prostytutek Bogdana Arnolda.
Życiorys tego człowieka jest tak celną metaforą roku 68, że wstęp możemy sobie odfajkować.
Nie wiem kiedy zrobimy finał. Niby wypadałoby w sierpniu, ale jeszcze się zobaczy.
Odnośnie listy wstępnej stara prośba do Was: polecajcie wyłącznie płyty naprawdę według Was dobre, ewentualnie wyjątkowo istotne, nie wszystko jak leci. Szkoda czasu na słuchanie rzeczy takich sobie.
The Band - Music From Big Pink The Beatles - The Beatles [The White Album] Jeff Beck - Truth Big Brother & The Holding Company - Cheap Thrills Mike Bloomfield, Al Kooper & Steve Stills - Super Session Blue Cheer - Vincebus Eruptum Anthony Braxton - 3 Compositions of New Jazz The Peter Brötzmann Octet - Machine Gun Eric Burdon & The Animals - The Twain Shall Meet Eric Burdon and the Animals - Love Is The Byrds - The Notorious Byrd Brothers Captain Beefheart & His Magic Band - Strictly Personal Caravan - Caravan Johnny Cash - At Folsom Prison The Chocolate Watchband - The Inner Mystique John Coltrane - Om Chick Corea - Now He Sings, Now He Sobs The Crazy World of Arthur Brown - The Crazy World of Arthur Brown Cream - Wheels of Fire The Sonny Criss Orchestra - Sonny's Dream (Birth of the New Cool) Miles Davis - Miles in the Sky Miles Davis - Nefertiti The Doors - Waiting for the Sun Dr. John, The Night Tripper - Gris-Gris Don Ellis - Autumn Fleetwood Mac - Fleetwood Mac Grateful Dead - Anthem of the Sun Gun - Gun Tim Hardin - Tim Hardin 3: Live in Concert The Jimi Hendrix Experience - Electric Ladyland H.P. Lovecraft - H.P. Lovecraft II Bobby Hutcherson - Stick-Up! International Harvester - Sov gott Rose-Marie Iron Butterfly - In-A-Gadda-Da-Vida The Jazz Composer's Orchestra - The Jazz Composer's Orchestra Jefferson Airplane - Crown of Creation Jethro Tull - This Was The Kinks - The Kinks Are the Village Green Preservation Society Krzysztof Komeda - Rosemary's Baby Taj Mahal - Taj Mahal Harvey Mandel - Cristo Redentor Pat Martino - Baiyina (The Clear Evidence) John Mayall - Blues From Laurel Canyon Ennio Morricone - C'era una volta il West Van Morrison - Astral Weeks Nico - The Marble Index Pearls Before Swine - Balaklava Jean Jacques Perrey - The Amazing New Electronic Pop Sound of Jean Jacques Perrey Pink Floyd - A Saucerful of Secrets Bill Plummer and the Cosmic Brotherhood - Bill Plummer and the Cosmic Brotherhood The Pretty Things - S.F. Sorrow Quicksilver Messenger Service - Quicksilver Messenger Service The Rolling Stones - Beggars Banquet Terje Rypdal - Bleak House Archie Shepp - The Way Ahead Silver Apples - Silver Apples The Soft Machine - The Soft Machine Spirit - Spirit Spirit - The Family That Plays Together Ten Years After - Undead Traffic - Traffic Ultimate Spinach - Ultimate Spinach The United States of America - The United States of America The Velvet Underground - White Light / White Heat The Zombies - Odessey and Oracle
dnia Pon 19:29, 06 Październik 2014, w całości zmieniany 10 razy
Dodaję, bo wiem, że te płyty z pewnością będą w mojej "30" (na chwilę obecną są nawet w górnej połowie):
Don Ellis - Autumn The Sonny Criss Orchestra - Sonny's Dream (Birth of the New Cool) Krzysztof Komeda - Rosemary's Baby Ennio Morricone - C'era una volta il West
Polecenia czas zacząć:
The Band - Music From Big Pink - jedna z moich ulubionych płyt rockowych lat 60'. Wspaniałe, luźne, zespołowe granie, ale granie piosenek (świetnych swoją drogą), nie hippisowskich jamów. Tego typu korzenna muza nie każdemu wchodzi od razu, więc warto jej słuchać wielokrotnie. Dopóki komuś się wydaje, że nie jest to płyta wybitna, dopóty powinien ją sobie puszczać seriami
Big Brother & The Holding Company - Cheap Thrills - mój kumpel kiedyś mi wyznał, że jak ma ochotę na Led Zeppelin (a nie jest w stanie już słuchać Led Zeppelin, mdli go) puszcza sobie ten album.
Eric Burdon & The Animals - The Twain Shall Meet - najlepsza płyta psychodelicznych Animalsów. Coś jak Wind of Change, ale lepsze i mniej anachroniczne.
Captain Beefheart & His Magic Band - Strictly Personal - Beefheart nie znosił tej płyty bo mu ją wytwórnia przerobiła na psychodelę, ale ja uważam, że jest świetna. Lepsza niż poprzednia, tylko trochę słabsza niż kolejna.
Caravan - Caravan - autentycznie urocza muzyka. Naiwna, bajkowa, ale przy tym całkowicie wolna od smędzenia, które później stało się wyznacznikiem stylu Caravan. Według mnie najlepszy ich album.
Cream - Wheels of Fire - cześć studyjna wspaniała, mniej trąci myszką niż Disraeli Gears, część koncertowa niestety trochę nudna (długaśne solo perkusyjne ), ale jako całość to i tak świetny album.
Dr. John, The Night Tripper - Gris-Gris - arcydzieło nieomal! Niesamowicie psychodeliczny nastrój na płycie, której wcale z rockiem psychodelicznym nie było jakoś bardzo po drodze. Coś jakby naćpany Tom Waits (zupełnie inny wokal, ale mniej więcej te klimaty) odprawiał jakiś muzyczny rytuał voodoo.
Grateful Dead - Anthem of the Sun - to już jest ten Grateful Dead, zdecydowanie!
Gun - Gun - coś dla bardziej konwencjonalnie nastawionego słuchacza - bo przecież są wśród nas i tacy. Bardzo fajny proto heavy prog. Miejscami, jak dla mnie lekko pretensjonalny, ale są tu też inne, naprawdę mocarne miejsca.
Tim Hardin - Tim Hardin 3: Live in Concert - chłop z gitarą klasyczną śpiewa piosenki. Nie jest to aż Dylan, ani aż Young, ale tego konceru zdecydowanie warto wysłuchać. Świetna, nastrojowa muzyka.
dnia Pon 18:46, 12 Maj 2014, w całości zmieniany 1 raz
To Nefretiti uwzgledniamy w 68?
Gun to jak dla mnie straszne nudziarstwo. Za pierwszym podejściem nie mogłem nawet dojść do końca.
To Nefretiti uwzgledniamy w 68? Gun to jak dla mnie straszne nudziarstwo. Za pierwszym podejściem nie mogłem nawet dojść do końca.
A za drugim?
Gun to jak dla mnie straszne nudziarstwo. Za pierwszym podejściem nie mogłem nawet dojść do końca.
Hmmm... a weźmiesz udział tym razem?
Podpinam się pod polecajkę Gris-Grisa. Nie znam póki co dużo płyt z rocznika, ale ta zdecydowanie jest jedną z tych najlepszych.
The Jimi Hendrix Experience - Electric Ladyland - ten Heniek już musi być w dziesiątce - piękna płyta: dojrzała, dopracowana, właściwie eksperymentalna, ale w sposób umiarkowany, pełna znakomitych kompozycji, świetnych jamów, doskonałej gry instrumentalnej, rewelacyjnego brzmienia.
H.P. Lovecraft - H.P. Lovecraft II - jedna z fajniejszych płyt psychodelicznych. Jak ktoś lubi ten gatunek (a ja go uwielbiam) musi ten album znać. Po prostu M U S I !
International Harvester - Sov gott Rose-Marie - lekko awangardowy folk rock ze Szwecji. Bardzo ciekawy, bardzo przyjemny i zdumiewająco współczesny.
Jethro Tull - This Was - debiut Dżedrotala to jedna z lepszych rzeczy w ich karierze. Prosto, ale z fantazją, bezpretensjonalnie, a przy tym ambitnie.
Nico - The Marble Index - drugi po Trout Mask Replica niejazzowy album lat 60'. Czyli lepiej już nie można. Absolutne arcydzieło i perła rocznika. W 68' nikt nie nagrał nic lepszego, nawet The USA.
Pearls Before Swine - Balaklava - jak komuś podobała się One Nation Underground (inaczej - jak ktoś ją w ogóle słuchał, bo nie sądzę, żeby komukolwiek na tym forum mógł się tamten album nie podobać) to to jest takie samo, tylko, że lepsze. W swojej, psychodeliczno folkowej klasie chyba najlepsze co powstało.
The Pretty Things - S.F. Sorrow - rock psychodeliczny jaki chcieli grać Beatlesi, ale nie umieli. Świetne, melodyjne, ekspresyjne i mimo prostoty dość odważne piosenki. Sporo kapel brytyjskiej inwazji nagrywało tego typu płyty i mam wrażenie, że S.F. Sorrow jest z tego wszystkiego najlepsze.
Quicksilver Messenger Service - Quicksilver Messenger Service - EDIT: co ja pierniczę Pomyliło mi się z następną... To też jest bardzo dobra płyta, ma rewelacyjne momenty, ale nie jest to aż takie cudo, jak Happy Trails. Niemniej zdecydowanie warto.
The Rolling Stones - Beggars Banquet - opus magnum Rolling Stones. Właśnie dzięki tej płycie (i kolejnej) Stonesi uchodzą za pół-bogów. Co ciekawe nie jest to raczej album rockowy.
Silver Apples - Silver Apples - tego nie znać to jak na własne życzenie nie mieć jaj. Wczesna, akademicka psycho electronika. Dość agresywna, dość intelektualna, bardzo, bardzo ciekawa.
Ultimate Spinach - Ultimate Spinach - dokładnie to samo, co przy H.P. Lovecraft: jedna z fajniejszych płyt psychodelicznych. Jak ktoś lubi ten gatunek (a ja go uwielbiam) musi ten album znać. Po prostu M U S I !
The United States of America - The United States of America - numer 3 niejazzu lat 60. Za Beefheartem i Nico. Jedna z największych, najbardziej wizjonerskich płyt w całej historii rocka.
The Velvet Underground - White Light / White Heat - najlepszy Velvet Underground. Po prostu.
dnia Wto 14:35, 13 Maj 2014, w całości zmieniany 4 razy
Nie wiem. Możliwe że tak, ale możliwe też że nie. Nie mniej większość pozycji z listy znam.
Ja sie musze z Nico pomeczyc, bo jak na razie nie moge pojac fenomenu tego albumu
Mam na dysku coś takiego: Sun Ra - Outer Spaceways Incorporated. Nie wiem, co z tym zrobić, bo jedne źródła podają rok 1968 jako rok nagrania i wydania, inne że to coś zostało wygrzebane po latach.
Ja sie musze z Nico pomeczyc, bo jak na razie nie moge pojac fenomenu tego albumu
Też nie mogę, i dlatego pewnie męczyć się nie planuję. Może przesłucham z raz czy dwa jeszcze, ale jeśli mnie nie przekona, to nic na siłę.
Ogólnie Bartosz opisał skrótowo oraz polecił niemało płyt, ale z tych, które znam, tylko niewielką część lubię i cenię. Silver Apples, Caravan, no i Beefheart oraz PF, ale to oczywiste. Na mojej liście nie wróżę szczególnych sukcesów rockowym (po)tworom z 1968, dlatego już teraz zachęcam do wypisywania ciekawych rekomendacji jazzowych, najlepiej tych mniej popularnych, na które sam bym nie wpadł. Chętnie takowe poznam
Też nie rozumiem fenomenu Nico. Niby spoko, ale nic więcej.
Nico to Hildegarda lat 60' Świetna mieszanka średniowiecza i awangardy. Na razie - przyznam że nie znam za bardzo jazzów z 1968 - No 1.
Muddy Waters- Electric Mud-murzyny grające białackiego bluesa w stylu Śmietany (Cream), ale robią to bardzo dobrze, "stare" utwory zyskują sporo na tej płycie. Ponadto, z tego co wiem, była to dość ważna płyta w USA.
Nico to Hildegarda lat 60' przyznam że nie znam za bardzo jazzów z 1968
Przyznam, że znam ich mało.
Anthony Braxton - 3 Compositions of New Jazz - fantastyczne, uniwersyteckie free. U mnie będzie w okolicach dziesiątki.
The Peter Brötzmann Octet - Machine Gun - absolutny radykalizm. Nazwa oddaje wszystko
John Coltrane - Om - chyba najbardziej ekstremalny Coltrane. Free jazzowy sonoryzm.
Chick Corea - Now He Sings, Now He Sobs - kurde, jednak 68 to dość radykalny rok
Miles Davis - Nefertiti - jedna z najlepszych nieelektrycznych płyt Davisa.
Bobby Hutcherson - Stick-Up! - bardzo fajny, delikatnie awangardowy jazz. Hutchersona w ogóle warto znać bo to świetny murzyn, nagrał jeszcze nie jedną fajną rzecz.
The Jazz Composer's Orchestra - The Jazz Composer's Orchestra - a nie mówiłem, że w 68 królował w jazzie ekstremizm?!
Pat Martino - Baiyina (The Clear Evidence) - jedna z pierwszych płyt w dziejach fusion. Jak się porówna ją z bardzo nieśmiałym Miles in the Sky robi wielkie wrażenie. Tym bardziej, że jest od niego nie tylko odważniejsza, ale też lepsza.
Bill Plummer and the Cosmic Brotherhood - Bill Plummer and the Cosmic Brotherhood - urocze połączenie jazzu i psychodelicznego rocka. Strasznie naiwne, ale w tym wypadku to chyba atut
dnia Wto 08:55, 13 Maj 2014, w całości zmieniany 1 raz
O Nico mogę w takim razie tylko złośliwie dodać: jakie czasy, taka Hildegarda
Z podanych jazzów nie znam Hutchersona, tego Martino i ostatniej rekomendacji, więc na pewno po te płyty wkrótce sięgnę.
Jean Jacques Perrey - The Amazing New Electronic Pop Sound of Jean Jacques Perrey - wszystkie informacje o muzyce są zawarte w tytule albumu
https://www.youtube.com/watch?v=v9vOtUm-0so
The Kinks - The Kinks Are the Village Green Preservation Society (1968) - lepsze niż White Album Jeff Beck - Truth (1968) - prawie Led Zeppelin ------ Iron Butterfly - In-A-Gadda-Da-Vida (1968) - tego sam dobrze nie znam, wokale trochę słabe, tytułowa suita jednak warta poznania
Napolecałem Wam super płyt, teraz polecę tym, co znać każdy meloman powinien, choć niekoniecznie budzi to zachwyt muszącego. Na szczęście nie będą to płyty nieprzyjemne, ani słabe, po prostu ich głównymi atutami są sława i wpływ na innych, nie muzyka jako taka.
Jeff Beck [Band] - Truth - jedna z ważniejszych płyt z rejonów wczesnego hard rocka. Niby to jeszcze blues, ale już inaczej zagrany, gęściej, mocniej, zadziorniej. Zaproponowane porównanie z Led Zeppelin całkiem niezłe.
Blue Cheer - Vincebus Eruptum - podobnie jak Beck jest to wczesny hard&heavy, podążający jednak w innym kierunku. To bardziej proto stoner rock, czy zapowiedź Black Sabbath i heavy metalu niż podrasowany blues.
The Crazy World of Arthur Brown - The Crazy World of Arthur Brown - słynny i wpływowy to album. Bardzo anachroniczny i jak większość dzieł Arthura Browna nie do końca z mojej bajki (zgaduję, że większość z Was będzie miała wrażenia z odsłuchu zbliżone do moich), ale nie bardzo da się tego nie znać.
Iron Butterfly - In-A-Gadda-Da-Vida - przeciętna płyta jak zawsze przeciętnej kapeli, znana właściwie z dwóch spraw. Po pierwsze znajduje się na niej jeden z dwóch w historii zespołu utworów, które nie są nudne i skrajnie archaiczne (suita tytułowa). Po drugie zaś z niepojętej dla mnie przyczyny jest to jeden z najlepiej sprzedajnych się albumów w dziejach rocka (30 milionów egzemplarzy). Gdyby nie ten drugi fakt (bo zapewniam Was, że można spokojnie przeżyć życie nigdy nie słysząc suity In-A-Gadda-Da-Vida) nie zaprzątałbym tą płytą głów Waszych.
Van Morrison - Astral Weeks - nie do końca przekonuje mnie ten album, wolę kilka późniejszych, ale to dobra muza w sumie, a przy tym legendarna.
The Zombies - Odessey and Oracle - dziwna, kurna, jest to płyta. Wyobraźcie sobie, że jest gdzieś w pradawnej Anglii profesjonalny zespół pop. Chłopaki po szkołach, potrafiliby zabawić się w bardziej złożone formy, ale nie mają takich ambicji, wolą pisać za kasę piosenki do radia. I grają sobie w ten sposób parę lat, aż tu nagle podziemna muzyka wybija studzienkami i wlewa się do kabin radiowych. Chłopaki, jako, że chcą być na fali usiłują uczepić się grzywy tego konia, bo inaczej kto by ich chciał słuchać? Piszą więc kolejne piosenki pop, tak trochę pod Beatlesów, trochę po swojemu, ale aranżują je dużo ambitniej.
Odessey and Oracle to naiwne, popowe, archaiczne piosenki, z obezwładniająco głupimi tekstami, pełne maniery boysbandu sprzed pięćdziesięciu lat. I jednocześnie Odessey and Oracle to płyta pod wieloma względami absolutnie wizjonerska. Naprawdę, nikt mi nie powie, że nie słuchali jej praktycznie wszyscy goście od rocka progresywnego - od Frippa, przez Howego i Banksa, po Jeffa Lynne'a, czy Alana Parsonsa. A jak powie, to mu nie uwierzę. Album jest zdecydowanie proto progresywny (jest na nim nawet melotron) i nawet jeżeli jest taki zupełnie przypadkowo trudno tego nie docenić.
Rozpisałem się, ale było o czym. A płytę sami oceńcie, jak dla mnie nie jest zła, chociaż omdlenia z zachwytu, które przytrafiają się na jej temat czasopismom muzycznym to jednak gruba przesada.
dnia Wto 19:34, 13 Maj 2014, w całości zmieniany 7 razy
Van Dyke Parks - Song Cycle Os Mutantes - Os Mutantes
The Kinks - The Kinks Are the Village Green Preservation Society (1968) - lepsze niż White Album Iron Butterfly - In-A-Gadda-Da-Vida (1968) Nie rozumiem fenomenu tej płyty. Tytułowa suita jest może i dobra, ale przecież w tym roku było już pod dostatkiem całkiem sporo rzeczy o wiele lepszych.
Mnie motylek znany jest tylko z tego albumu. Nie mniej opis zawierający określenie "archaiczny" zachęcił mnie do poznania reszty dyskografii.
The Kinks - The Kinks Are the Village Green Preservation Society (1968) - lepsze niż White Album Pytanie czy lepsza niż propozycja zespołu z poprzedniego roku. Mnie motylek znany jest tylko z tego albumu. Nie mniej opis zawierający określenie "archaiczny" zachęcił mnie do poznania reszty dyskografii.
Tylko, że w tym wypadku nie był to komplement. Chodzi o połączenie miernej psychodelii z pokraczną popłuczyną po wesołkowatym pop z początku dekady, czy nawet lat 50'. O ile na In-A-Gadda-Da-Vida jest jeszcze na czym zawiesić ucho, o tyle reszta to w 99% granie kompletnie bez jaj.
dnia Wto 22:49, 13 Maj 2014, w całości zmieniany 3 razy
Dorzucam trochę płytek. Te albumy załapały się u mnie wstępnie do pierwszej setki. Z pozycji 101-150 jest jeszcze trochę niezłego materiału, ale nie chcę mnożyć bytów. Dominują pozycje jazzowe. Albumy jazzowe są mniej znane, dlatego w rekomendacjach będą pisał głównie o nich.
Procol Harum - Shine On Brightly Simon and Garfunkel - The Graduate (Soundtrack) Simon and Garfunkel - Bookends Charles Tolliver - Paper Man The Incredible String Band - The Hangman's Beautiful Daughter John Coltrane/Alice Coltrane - Cosmic Music Rahsaan Roland Kirk - The Inflated Tear Alice Coltrane - A Monastic Trio Don Rendell / Ian Carr Quintet, The - Phase III Brian Auger & Trinity - Definitely What! Family - Music In A Doll's House The Incredible String Band - Wee Tam & The Big Huge Gary Bartz - Another Earth McCoy Tyner - Tender Moments Joe Zawinul - The Rise and Fall of the Third Stream George Russell - Othello Ballet Suite Muhal Richard Abrams - Levels and Degrees of Light Jean-Luc Ponty - More Than Meets The Air Woody Kern - The Awful Disclosures of Maria Monk David Stoughton - Transformer Andrew Hill - Andrew!!! Andrew Hill - Grass Roots John Barry - The Lion In Winter (Soundtrack) Albert Ayler - Love Cry Albert Ayler - New Grass Dave Burrell - High Won-High Two Gary Burton With Orchestra - A Genuine Tong Funeral Gato Barbieri/Dollar Brand - Confluence Gato Barbieri - In Search of Mystery John Handy - Projections Karin Krog - Joy Marion Brown - Le Temps Fou Noah Howard - At Judson Hall Ornette Coleman - New York Is Now Shankar Jaikishan and Rais Khan - Raga - Jazz Style Bill Evans - Bill Evans at the Montreux Jazz Festival Lalo Schifrin – Bullit (Soundtrack) Jerry Goldsmith - The Planet of the Apes (Soundtrack) Ennio Morricone - Il Grande Silenzio (Soundtrack) Horace Silver - Serenade To a Soul Sister Melvin Jackson - Funky Skull Max Roach – Members, Don’t Git Weary Jaki Byard - Sunshine of My Soul Byard Lancaster - It’s Not Up To Us The Roscoe Mitchell Art Ensemble - Congliptious Joni Mitchell - Joni Mitchell (aka Song To a Seagull) Barney Wilen And His Amazing Free Rock Band - Dear Prof. Leary Klaus Doldinger Quartett - Blues Happening Chris McGregor Group - Very Urgent Blood Sweat & Tears - Child Is Father To the Man Pat Martino - East! Herbie Hancock - Speak Like A Child David Axelrod - Song of Innocence Pentangle - Sweet Child The Mothers of Invention - We're Only In It For the Money Frank Zappa - Lumpy Gravy The Moody Blues - In Search of the Lost Chord Eddie Gale - Eddie Gale’s Ghetto Music The Nice - Ars Longa Vita Brevis Steve Marcus – Tomorrow Never Knows Donovan – The Hurdy Gurdy Man
Chick Corea – Now he sings, now he sobs – drugi album solowy Chicka. Skok jakościowy w porównaniu z debiutem jest zauważalny. Słychać, że pianista wypracowuje z wolna swój własny charakterystyczny styl gry. Muzyka grawituje między post-bopem a free. Następne płyty przyniosą radykalny zwrot w stronę bezkompromisowego free (1969-1971). W najciekawszym na płycie „Steps - what was" słychać wyraźnie motywy melodyczne, które parę lat później powrócą przetworzone w magnum opus Chicka „La Fiesta".
Archie Shepp – The way ahead – kolejny bardzo dobry album saksofonisty i, co istotne, nieco inny niż poprzedzający go „The magic of Ju-Ju”. Na tamtym, szczególnie na pierwszej stronie płyty winylowej, Archie nazbyt mocno eksponował własną sztukę wykonawczą. Na tym krążku jest więcej zespołowego grania. Początek tej płyty jest z lekka konsternujący, gdyż „Damn if I know (The Stroller)" oparty jest na prostych, ostinatowych akordach bluesowych. Na szczęście szybko powracamy do jazzowego królestwa i zaczyna się robić bardzo ciekawie. Crème de la crème tego albumu to niewątpliwie – „Frankenstein” ze wspaniałymi zespołowymi improwizacjami muzyków – to prawdziwa esencja wyzwolonego, nowoczesnego free jazzowego muzykowania.
Charles Tolliver - Paper man – debiutancki album wielce zasłużonego trębacza, który w latach 70-tych będzie jednym z założycieli kultowej wytwórni płytowej Strata-East Records, specjalizującej się w różnych odmianach jazzu (post-bop, spiritual jazz, afro-jazz). Tolliver zdołał zgromadzić wielce szacowne towarzystwo. Na płycie udzielają się: Herbie Hancock, Ron Carter, Joe Chambers, Gary Bartz. Muzyczna podstawa tego albumu to nowoczesny post-bop. Płyta równa, na dobrym poziomie.
Pat Martino - Baiyina (The Clear Evidence) Pat Martino – East! „Baiyina” to pierwszy znakomity album w dorobku tego gitarzysty, choć już wcześniejszy “East!” znamionował duży postęp i tak naprawdę niewiele ustępuje omawianemu – warto wziąć go także pod uwagę, gdyż pochodzi z tego samego rocznika. „Baiyina” tak naprawdę rozwija pomysły z „East!” – w tym przypadku także mamy do czynienia z ciekawą wersją nowoczesnego jazzu okraszonego elementami muzyki hinduskiej. Niektóre kompozycje emanują psychodeliczną aurą – szczególnie otwierający album utwór tytułowy. Bardzo interesujący przykład fusion w embrionalnej postaci. Na „East!” pojawili się dwaj muzycy ze znakomitej formacji Catalyst (Eddie Green i Tyrone Brown) , która w latach 70-tych nagra kilka zacnych albumów. Szczególnie partie fortepianowe Greena są cennym dopełnieniem tego wydawnictwa.
The Mothers of Invention - We're Only In It For the Money – jak dla mnie to pierwszy znaczący album Franka i jego orkiestry. Poprzednie dwa miały wprawdzie ogromne znaczenie w sensie historycznym, jednak sama muzyka słuchana po latach rzadko wzbudza jakiś szczególny zachwyt. Ten album jest doskonałym przykładem zappowskich koncepcji muzycznych, zanurzonych w postmodernistycznej manierze. Uwagę zwraca szerokie spektrum różnych gatunków muzycznych (współczesna awangarda, pop, psychodelia). Wszystko jest umiejętnie wymieszane, tworząc pstrokaty i ekscentryczny kalejdoskop, lśniący różnymi barwami. Zappa świadomie sięga po muzykę klasy B, mieszając ją z radykalnymi eksperymentami w duchu powojennej awangardy. Darmstadzkie reminiscencje najbardziej dobitnie słychać w znakomitym „The Chrome plated megaphone of destiny" – pojawia się w nim partia fortepianu jakby żywcem wyjęta z Klavierstücke Stockhausena. U mnie ten album będzie na pewno wysoko.
The Kinks - The Kinks Are the Village Green Preservation Society (1968) - lepsze niż White Album Pytanie czy lepsza niż propozycja zespołu z poprzedniego roku. Bo jak nie, to chyba nie warto zawracać sobie tym głowy. Dodaję, bo wiem, że te płyty z pewnością będą w mojej "30" (na chwilę obecną są nawet w górnej połowie): (...) Ennio Morricone - C'era una volta il West Wow, spoko. Ja właśnie się zastanawiałem jak potraktować muzykę filmową. W ogóle jak ktoś jeszcze nie widział to koniecznie trzeba nadrobić film. Początkowa scena to majstersztyx i w ogóle Bronson
Kolejne rekomendacje. Tym razem albumy jazzowe, które z pewnością zagoszczą w mojej trzydziestce.
Eddie Gale – Eddie Gale’s Ghetto Music – pierwszy album amerykańskiego trębacza. Perełka spiritual jazzu. Brak na tej płycie znanych postaci, jednak muzyka prezentuje bardzo wysoki poziom. Mamy tu do czynienia z ciekawą wersją mainstreamowego jazzu, przesiąkniętego mocno elementami gospel, a czasami nawet free. Ważnym dopełnieniem są partie wokalne, budujące mocno tożsamość tego nieprzeciętnego albumu.
Steve Marcus – Tomorrow Never Knows – tego pana powinni dobrze znać fani Jazz Composer’s Orchestra i szczególnie Larry’ego Coryella. W tym wypadku mamy do czynienia z debiutanckim albumem. Marcus zaproponował na nim ciekawą wersję wczesnego fusion, silnie ciążącego w stronę free. Zapewne miał pewne problemy z autorskim materiałem stąd tyle coverów (dwa The Beatles, poza tym The Byrds, Donovana oraz kompozycja Gary’ego Burtona). Noszą one jednak wyraźne piętno indywidualnego stylu saksofonisty. Świetnym przykładem niech będzie tu choćby „Mellow Yellow” Donovana – początek jest jeszcze w miarę konwencjonalny, jednak stopniowo zamienia się we free jazzowy jazgot, dosłownie tonący w dysonansach. Godny uwagi jest także beatlesowski „Tomorrow never knows”.
Jazz Composers' Orchestra - Jazz Composers' Orchestra – intrygujący projekt Michaela Mantlera, któremu udało się zgromadzić w jednym miejscu kwiat jazzowej awangardy (m.in. Cecil Taylor, Gato Barbieri, Steve Lacy, Carla Bley, Pharoah Sanders, Andrew Cyrille). Ostateczny rezultat jest niezwykle intrygujący, choć muszę przyznać, że pierwszy krążek w tym dwupłytowym zestawie z lekka mnie rozczarował. To jednak, co dzieje się na drugiej płycie nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z pozycją wręcz wybitną. Gdyby pierwsza płyta była na tym samym poziomie byłby to mój zdecydowany faworyt. Nie sposób nie wspomnieć o dwóch ostatnich utworach - "Communications #11" w dwóch częściach. Przybierają one formę czegoś na kształt koncertu fortepianowego – głównym bohaterem staje się więc Cecil Taylor. To co wyczynia w tych utworach zasługuje na szczególną uwagę - niezwykła ekspresja i dynamika wykonania, lawinowe kaskady dźwięków, gęste dysonansowe faktury. Cały czas praktycznie bez chwili wytchnienia. Jeden z czołowych albumów tego rocznika.
E, Pany, a debiut Free nie jest z 1968 r?
Nie jestem pewien. Chyba faktycznie pierwsze wydanie wyszło jeszcze w 68. Ale nie wiem na pewno.
Gdzie jest Deep Purple - Shades of Deep Purple Deep Purple - The Book of Taliesyn
Gdzie jest Deep Purple - Shades of Deep Purple Deep Purple - The Book of Taliesyn
Dwie bardzo przeciętne płyty. Oczywiście dopiszę do listy (jak się w końcu do tego zbiorę), ale polecam dokładnie przesłuchać to wszystko, o czym przy okazji rocznika będziemy pisać, bo żadna płyt Purpli, ani mnie, ani chyba nikomu spośród nas nie załapałaby się nawet do setki, o trzydziestce nie wspominając.
Ennio Morricone - C'era una volta il west – jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych w dorobku tego włoskiego kompozytora. W moim przypadku na pewno ulubiona. Niewątpliwie miał on swój styl. Jego charakterystyczne patenty aranżacyjne i brzmieniowe są od razu rozpoznawalne. Muzyka Morricone subtelnie współtworzy specyficzny klimat opowieści, podkreśla kluczowe sceny, przydając im jeszcze bardziej dramatyzmu, dzięki umiejętności tworzenia suspensu. Bardzo dobry soundtrack.
The Roscoe Mitchell Art. Ensemble – Congliptious – coś dla zwolenników jazzowego radykalizmu. Mamy tu w zasadzie do czynienia z embrionalną formą The Art Ensemble of Chicago. Ciekawy eksperyment muzyczny, będący przede wszystkim świadectwem pasji odkrywania nowych dźwięków. Szczególnie Roscoe Mitchell wykazuje się na tym krążku sporą kreatywnością w sferze sonorystycznej. Osiąga to dzięki bogatemu arsenałowi środków artykulacyjnych, jaki stosuje na tym krążku. Album jest dość nierówny. Czasami bywa nieco nudno – głównie chodzi o długie kontrabasowe intro Malachi Favorsa („Tutankhamen”), w innych miejscach wręcz frapująco – dobrym przykładem jest „Tkhke”, w którym można usłyszeć intrygujące poszukiwania brzmieniowe Mitchella na alcie. W podobną stronę podążał w tamtym czasie Anthony Braxton – świetną egzemplifikacją niech będą choćby jego niestrudzone eksperymenty na takich płytach, jak: „For Alto” (1970) i „Saxophone Improvisations Series F” (1972). „Congliptious” oraz wspomniane albumy Braxtona są istotnymi świadectwami rozwoju sztuki saksofonowej w obrębie idiomu jazzowego.
Max Roach – Members, don’t git weary – legendarny drummer nagrywa jeden ze swoich najlepszych albumów post-bopowych. Perkusista otoczył się młodymi i zdolnymi muzykami, którzy przydali jego muzyce świeżości (Gary Bartz, Charles Tolliver, Stanley Cowell). Najciekawsze na płycie są oczywiście partie lidera – niezwykle urozmaicone, przykuwające uwagę nie tylko maestrią techniczną ale także strukturalną. Jedynym mankamentem tego albumu są dla mnie partie wokalne Andy’ego Beya – na szczęście jest ich bardzo mało. Nie jestem jakimś szczególnym admiratorem post bopu, jednak ten krążek zdecydowanie przypadł mi do gustu.
Gato Barbieri – In search of the mystery – argentyński saksofonista w wydaniu ortodoksyjnie free jazzowym. W latach 60-tych Gato często współpracował z czołowymi muzykami jazzowej awangardy. Echa tych eksploracji bez trudu można usłyszeć także na tym krążku. Nie jest to z pewnością jego największe osiągniecie, jednak słychać wyraźnie, że mamy do czynienia z klasowym muzykiem. Na tym albumie trudno doszukać się inspiracji muzyką latynoską, która już wkrótce stanie się niezwykle istotnym komponentem jego twórczości. Muzyka ma spontaniczny charakter, Gato w ogromnej mierze zdaje się na improwizacje. Słuchając jego solówek słychać, że inspirował się z pewnością ostatnimi płytami Coltrane’a, choć już tutaj zdołał wykształcić swój własny, specyficzny sound. Na następnych płytach uporządkuje formę kompozycji, udoskonali warsztat kompozytorski oraz rozwinie w pełni własny niepowtarzalny styl gry, stając się jednym z czołowych przedstawicieli ambitniejszej odmiany latin jazzu.
Marion Brown - Le Temps Fou – w zasadzie jest to soundtrack do filmu Marcela Camus, jednak płyta de facto niczym nie różni się od normalnych albumów. W żadnym wypadku nie jest to muzyka ilustracyjna. Album jest świadectwem tego, że Marion stopniowo wytwarza własny, oryginalny świat dźwięków. Kolejne dokonania artysty staną się tego pełnym odzwierciedleniem – by wymienić tylko „Afternoon in a Georgia Faun” (1970), na którym przedstawi autorską wersję free jazzowego muzykowania - niezwykle delikatną, wręcz eteryczną z ciekawymi eksploracjami sonorystycznymi. Na „Le Temps Fou” warto wyróżnić utwór tytułowy oraz najdłuższy na płycie „En Arricre” – to właśnie te kompozycje są chyba najlepszą prefiguracją jego oryginalnych dokonań z pierwszej połowy lat 70-tych.
John Coltrane/Alice Coltrane – Cosmic music – kolejny pośmiertne dzieło saksofonisty. Nie ma wprawdzie takiej siły rażenia, jak „Om”, niemniej jest to kolejny dobry album, który na pewno warto obczaić. To w zasadzie taki typowy „późny Coltrane” – dominuje dość ortodoksyjny free jazz, niezwykle dynamiczny i ekspresyjny, choć nie brakuje także fragmentów spokojniejszych.
Słuchałem sobie znakomitego Milesa, znakomitego Beefhearta (dużo lepsza płyta niż ta z poprzedniego rocznika) słucham teraz klimatycznego, psychodelicznego Szpinaku i muszę przyznać, że ciężko będzie w tym roczniku wybrać tę trzydziestkę. Obawiam się, że nie będzie w niej już płyt "tylko dobrych", albo "dobrych, ale z pewną skazą".
No, jeżeli chodzi o rocka, to 68 był wspaniały, nie wiem czy nie tak samo dobry jak 69 (kiedyś stwierdziłem nawet, że lepszy, ale już sam nie wiem).
Najlepszym wyznacznikiem tego na ile dany album mi się podoba jest oczywiście to, czy miałbym ochotę go sobie kupić. Z roku 1968 chętnie kupiłbym (mówimy cały czas o rocku i okolicach):
The Band (to już mam ), Beatles, Janis z Wielkim Bratem, ze dwie płyty Animalsów (Love Is jest kapitalne, choć to dość niepozorny album), Beefhearta (genialna płyta!), Caravan, zastanawiałbym się nad Chocolate Watchband (kiedyś coś napiszę - bardzo dobra muza, ale na trzydziestkę nie ma szans), Cream, Dr. John (niemal arcydzieło), Grateful Dead, Hendrix (straszliwie drogie są te jego płyty. Jeszcze rozumiem, że Zappa kosztuje 6 dych, bo on to sam wydawał, ale Hendrix? Czy jego spadkobierców równo podupcyło?), H.P. Lovecraft, International Harvester (Kobaian, posłuchaj tego koniecznie!), Jethro Tull, Nico (absolut!), Pearls Before Swine, Pink Floyd (mam na kasecie), The Pretty Things, być może Quicksilver Messenger Service, The Rolling Stones (nigdy, w całym moim życiu nie widziałem ich płyt taniej niż 40 złotych. Nigdy...), Silver Apples, Spirit (gdybym miał wszystko inne, o czym teraz piszę) Soft Machine, Ten Years After (też mam ), Traffic, Ultimate Spinach, The United States of America, The Velvet Underground (Natalia ma, więc w pewien sposób mam i ja).
Całą półkę zapełniłbym wyłącznie rokiem z 68
The Rolling Stones (nigdy, w całym moim życiu nie widziałem ich płyt taniej niż 40 złotych. Nigdy...) Ja mam Let it Bleed z SelleS za dychę. Może ktoś powiedzieć, że te na wpół pirackie zgrywane z analogów płyty to nie to, co oficjalne wydawnictwa, ale mnie to brzmienie nawet się podoba. A 30 lat na ochronę praw, jak to miało miejsce wtedy, gdy te płyty wydawano, to dla takich Stonesów powinno wystarczyć.
Słucham sobie psych-pop-rockowego zespołu The Art of Lovin', jedynej płyty wydanej pod tym samym tytułem. Pewnie się do 30-ski nie załapie, ale i tak słucha się tego całkiem miło. Trochę jak te co lżejsze utwory Jeffersonów. Taki pop nadawany non-stop w RMF-FM raczej nikogo by nie irytował.
A ja słuchałem albumu Machine Gun- totalny rozkurw, nawet lubię radykalne formy, więc dość ciekawe, ale nie wiem czy to nie była już przeginka, w porównaniu do np Coltrane'a czy jakiegokolwiek innego free jazzu z tej epoki jakiego do tej pory słuchałem, to było bardzo kakofoniczne, kojarzyło mi się momentami z Naked City (Zorn żydek jeden, znów nic nie wymyślił), ale w dużo dłuższych formach, ciekawostka na pewno, ale mam jakoś mieszane uczucia, pewnie se jeszcze posłucham kiedyś.
Grube tekstury, to na pewno.
Słucham sobie Gary Burton - A Genuine Tong Funeral i pozytywne bardzo wrażenia. Lubię brzmienie wibrafonu. W ramach poznawania a.d. 1968 obadajcie sobie takie oto dziwadło: Bonzo Dog Doo-Dah Band - The Doughnut in Granny's Greenhouse
Słucham polecanego przez Kapitana International Harvester. Gdybym nie wiedział, czego słucham, obstawiałbym albo alternatywę z lat 80', albo, biorąc pod uwagę niektóre momenty, jakiś nawrócony na avant-folka norweski zespół black-metalowy. Świetne, bardzo nowoczesne zapowiadające wiele różnych późniejszych stylów granie. Drugi obok Silver Apples zespół przeniesiony jakby z innej epoki.
Poza tym posłuchałem P.H. Lovecraft II. Kojarzyłem, że to dobra płyta, ale dopiero teraz przypomniałem sobie jak bardzo. Muszę powiedzieć, że skok jakościowy między 67 a 68 rokiem, jeżeli chodzi o rocka jest przeogromny.
Słuchałem też the Band i na razie nie kumam, co w tym takiego dobrego. Psychodeliczne country?
Słuchałem też the Band i na razie nie kumam, co w tym takiego dobrego. Psychodeliczne country?
Coś takiego jak jazz, tylko, tyle że to rock Chodzi o groove, o klimat, mniej o melodie piosenek (chociaż one też są fajne).
dnia Wto 08:42, 20 Maj 2014, w całości zmieniany 1 raz
Słuchałem też the Band i na razie nie kumam, co w tym takiego dobrego. Psychodeliczne country?
Coś takiego jak jazz, tylko, tyle że to rock Chodzi o groove, o klimat, mniej o melodie piosenek (chociaż one też są fajne).
Nigdy tego szczerze mówiąc z jazzem bym nie skojarzył. Może mógłbym docenić to granie, gdyby nie okropny, zawodzący wokal, który jak na razie odbiera mi wszelką przyjemność słuchania tego. Jak na razie dla mnie bezapelacyjny zwycięzca w rankingu na najgorszy mocno polecany kiedykolwiek przez Ciebie album.
Jak posłuchasz więcej to pewnie załapiesz. Tego typu amerykańska muza jest specyficzna i kogoś wychowanego na angolach (jak my wszyscy w Polsce) może szybko zniechęcić, więc trzeba się nie zrażać. A czy wokal taki słaby? Dla mnie zupełnie neutralny, jak u Claptona chociażby.
Jak posłuchasz więcej to pewnie załapiesz. Tego typu amerykańska muza jest specyficzna i kogoś wychowanego na angolach (jak my wszyscy w Polsce) może szybko zniechęcić, więc trzeba się nie zrażać. A czy wokal taki słaby? Dla mnie zupełnie neutralny, jak u Claptona chociażby. Tyle, że tu wokal jest mocno wyeksponowany, zdecydowanie bardziej niż u Claptona. Momentami jest spox, zwłaszcza, gdy śpiewa solo, ale gdy dołączają do niego chórki, to robi się jak na moje ucho skrzyżowanie parzących się kotów z Tercetem Egzotycznym.
Słucham Dona Ellisa - Autumn. Niby muzyka jakaś zła nie jest, ale i tak spadek formy w porównaniu z poprzednim dziełem jest widoczny. W życiu bym nie zgadł, że ten album został wydany po Electric Bath, bo brzmi momentami, jakby był wydany dekadę wcześniej. Jest tu trochę nowoczesnych smaczków, ale całość jest przygnieciona archaicznym big-bandowym klimatem. Zmieści się raczej, ale na podium tym razem nie będzie...
Ponawiam pytanie, co robimy z Sun Ra. Płytka Sun Ra Outer Spaceways Incorporated jest datowana raz na 1968 raz na 1974. Przyznam, że gdyby sprawa wyjaśniła się na korzyść 1968, to chętnie oddałbym głos.
Ponawiam pytanie, co robimy z Sun Ra. Płytka Sun Ra Outer Spaceways Incorporated jest datowana raz na 1968 raz na 1974. Przyznam, że gdyby sprawa wyjaśniła się na korzyść 1968, to chętnie oddałbym głos.
A czy ona nie wyszła aby w latach 90'?
Słucham Rosmary's Baby i mam mieszane uczucia. Z jednej strony muzyka mi się bardzo podoba, z drugiej - nie lubię takich albumów, gdzie jeden dominują utwory oparte na krótkich motywach, które po minucie, dwóch się kończą. Robi to wrażenie "pociętego filmu".
A czy ona nie wyszła aby w latach 90'?
Według Discogs Outer Spaceways Incorporated wyszło w 1971 jako Pictures of Infinity.
Ponawiam pytanie, co robimy z Sun Ra. Płytka Sun Ra Outer Spaceways Incorporated jest datowana raz na 1968 raz na 1974. Przyznam, że gdyby sprawa wyjaśniła się na korzyść 1968, to chętnie oddałbym głos.
Jeśli chodzi o rok wydawania płyt korzystam z poniższego źródła. Do tej pory raczej nie zawodziło. http://www.discogs.com/Sun-Ra-Outer-Spaceways-Incorporated/release/1355877 Zatem wychodzi na to, że nagrana została w 1968, wydana po raz pierwszy w 1971 pod nazwą "Pictures Of Infinity", a jako "Outer Spaceways Incorporated" (z dodatkowym kawałkiem "Intergalactic Motion") w 1993 r.
edit: nie zauważyłem, że nihil już to wyjaśnił...
Co ciekawe, na reedycji z 2014 dodatkowego utworu Intergalactic Motion już nie ma. Co to za pomysł, żeby bonusy wrzucać w środek albumu?
Słucham Morricone. Mam podobną uwagę, jak do Komedy, tylko że muzyka mniej mi się podoba... Choć momenty z harmonijką są czasem niezłe.
Autumn Dona Ellisa jest miłe, ale faktycznie do Electric Bath się nie umywa.
Tender Moments McCoya Tynera jest miłe, ale do Real McCoy się nie umywa.
Speak Like a Child Herbie Hancocka jest bardzo fajne, ale do Maiden Voyage nie umywa się jednak.
A Monastic Trio Alicji Coltrane jest miłe, ale do najważniejszych jej płyt mu daleko. Podobnie Cosmic Music całkiem dobra muzyka, ale Koltrejnowie potrafili dużo więcej.
Mógłbym jeszcze pociągnąć tę litanię dopisując strofy o Jackie McLeanie, Jaki Byardzie, Joe Hendersonie i Milesie Davisie, tylko, że mi się nie chce. Oj, mało jazzowy ten sześćdziesiąty ósmy.
The Chocolate Watchband - The Inner Mystique- hmmm... za pierwszym razem mi przeleciała zupełnie bez niczego, za drugim stwierdzam, że to jest płyta w stylu Strawberry Alarm Clock, czyli bardzo fajny psychodeliczny pop, nie wiem czy się załapie na listę, ale posłuchać warto.
Milesie Davisie, tylko, że mi się nie chce. Ale Nefertiti to całkiem dobra płyta. Jak dla mnie zdecydowanie bardziej zajmująca, niż te z poprzedniego roku. Właściwie powiedziałbym, że obok Kind of Blue - kwintesencja przed-elektrycznego Milesa. U mnie załapie się prawdopodobnie całkiem wysoko.
Milesie Davisie, tylko, że mi się nie chce. Ale Nefertiti to całkiem dobra płyta.
Wydana w 67, tyle, że zapomnieliśmy o niej w tamtym roczniku, więc głosujemy przy okazji tego. Poza tym nie całkiem dobra, a znakomita
Ja nie zapomniałem.
Moja litania wydłużyła się o Hilla. Dobra to jest płyta, ale pięć poprzednich było znacznie lepszych.
Ci z Was, którzy są na fejsbuku zauważali, że lansuję album pt: Tim Hardin - Tim Hardin 3: Live in Concert . Sprawdźcie sobie bo to bardzo dobra płyta. Kolo, który dotychczas grał folk skręca łagodnie w stronę jazzu. Zresztą na którejś z kolejnych jego płyt gra wczesny skład Weather Report, więc to naprawdę nie był żaden typ spod mosta.
dnia Pią 19:59, 23 Maj 2014, w całości zmieniany 1 raz
Kilka tygodni temu zabrałem się do roboty i ułożyłem sobie pierwszą setkę zestawienia z tego rocznika. Ostatnio jakoś to poukładałem, przyporządkowując płyty z pierwszej trzydziestki do pozycji 1-10, 11-20 i 21-30. Pozostał już tylko ostatni ruch – nadać im konkretne miejsca. W pierwszej trzydziestce będzie 16/17 płyt jazzowych. Pewnie jakichś kosmetycznych zmian jeszcze dokonam, bo czasu do finału jest jeszcze sporo. Być może odkryję na nowo niektóre płyty, których dawno już nie słuchałem. Może zmienią jeszcze coś kolejne przesłuchania pozycji nieco mniej znanych. Znacznie większy ból głowy będę miał w kolejnym roczniku ze względu na większą konkurencję.
Od siebie powiem, że będę chciał umieścić na liście trochę więcej albumów jazzowych, bo na razie u mnie z tym bardzo słabo.
Jean Jacques Perrey - The Amazing New Electronic Pop Sound of Jean Jacques Perrey- jak się śmieję z tego albumu, brzmi jak soundtrack do czechosłowackiej kreskówki połączony z odgłosami z Atari, kiśnięcie poziom ekspert.
Jean Jacques Perrey - The Amazing New Electronic Pop Sound of Jean Jacques Perrey
Nie wiem ile bym musiał wypalić, żeby trafiała do mnie ta muzyka.
Międzynarodowy Kombajn to chyba będzie moja ulubiona płyta 1968 - nie najlepsza, ale ulubiona... czemu nie.
Jean Jacques Perrey - The Amazing New Electronic Pop Sound of Jean Jacques Perrey
Nie wiem ile bym musiał wypalić, żeby trafiała do mnie ta muzyka.
Mnie na trzeźwo bardo śmieszyło, ale pod wpływem jakiś psychoaktywnych rzeczy, mogłoby być zajebiście.
Słuchałem Archie Shepp - The Way Ahead i płytka sprawiła mi spory zawód. Odnoszę wrażenie, że awangardziści stracili w 1968 r. na innowacyjności i radykalizmie, a zaczęli grać standardy, w dodatku nieszczególnie ciekawe, z powtykanymi smaczkami nawiązującymi do awangardy. Taki przynajmniej wniosek można wysnuć słuchając utworu otwierającego - kompletnie według mnie zbędnego. Potem jest już lepiej, ale nie sposób i tak nie zauważyć, że ktoś tu mocno spuścił z tonu. W efekcie na razie, w przeciwieństwie do poprzedniego rocznika, tylko jedną przesłuchaną na ten moment płytę jazzową umieściłbym w 10 i w dodatku od początku wiadomo było którą. Odnoszę wrażenie, że pod wþływem inwazji rocka jazz zaczął się upraszczać i tracić na atrakcyjności, a rock przeciwnie - stawał się coraz bardziej różnorodny i interesujący.
Mam nadzieję, że powoli wracam do gry. Przesłuchałem ostatnio płytę Procol Harum. Nie wiem nawet czy jest na liście, ale miałem na dysku. Nawet przyjemna, czasami zaskoczy, czasami trochę ponudzi, jednak gieneralnie, to wydaje mi się, że niewiele wnosi i można ją pominąć.
Kobaian, chcesz radykalizmu, słuchaj Machine Guna. A z takich płyt innych, to dziś słuchałem Alicji Koltrejnowej i to faktycznie jest pierwsza płyta jazzowa której nie znałem wcześniej z tego rocznika, która faktycznie mi się spodobała.
Kobaian, chcesz radykalizmu, słuchaj Machine Guna. A z takich płyt innych, to dziś słuchałem Alicji Koltrejnowej i to faktycznie jest pierwsza płyta jazzowa której nie znałem wcześniej z tego rocznika, która faktycznie mi się spodobała. Obadam. A tak właściwie to nie tyle sam brak radykalizmu jest problemem. "Om" Coltrane'a jest bardzo radykalny, ale z drugiej strony wydaje mi się mimo wszystko mniej ciekawy niż rzecz wydana w poprzednim roku. Natomiast mam wrażenie co poniektórzy, np. Ellis czy Shepp popadają po prostu w "kawiarniane pitolenie". O ile u Ellisa są to tylko momenty i w prawie każdym utworze coś ciekawego można dla siebie znaleźć, niestety u Sheppa są to całe utwory. Właściwie tylko jeden utwór na płycie wydaje mi się naprawdę interesujący.
Dla miłośników jazzowej awangardy. Barre Phillips - Journal Violone Solowa płyta na kontrabasie.
Tak sobie ostatnio słuchałem Athem of the Sun Greatful Dead i naszła mnie taka myśl przy okazji, czy aby na pewno psychodelia wczesnych Floydów, nie licząc bardzo udanej części koncertowej Ummagumma jest aż tak wielka, jak się ją przedstawia. Dochodzę do wniosku, że chyba GD miało generalnie lepszy patent na psychodelę... Muzyka brzmi w ich wydaniu dużo bardziej swobodnie, a w dodatku jeszcze chyba więcej się w niej dzieje.
No, ja w sumie nigdy nie miałem wątpliwości, że Hymn Słońca jest lepszy od psychodelicznych Floydów, to było granie bardziej eksperymentalne, tego nie słychać tak od razu ale oni tam walczyli z taśmami i masą efektów studyjnych, to właśnie powoduje, że "więcej się dzieje". PF mimo wszystko gdzieś wypływa z tej brytyjskiej psychodelii rodem z Beatlesów, nawet jeżeli podobno w okresie "przed-studyjnym" grali podobno bardziej "awangardowo". Natomiast GD to jest nie dość że garaże typu 13th Floor Elevator, nie dość że folk, to jeszcze właśnie grube eksperymenty studyjne, ale brzmi to ciągle bardzo luzacko. BTW chyba więcej też ćpali niż Floydzi.
Athem of the Sun ma fantastyczne bonusy z koncertów. Wiadomo, że w tym plebiscycie bonusów nie bierzemy pod uwagę, ale posłuchać ich trzeba - https://rateyourmusic.com/release/album/grateful_dead/anthem_of_the_sun_f3/
Chciałabym coś powiedzieć o The Band. Znałem ten album wcześniej, więc teraz głównie odświeżam. Mnie to nie zachwyca, ale słucha się całkiem miło. Jest też pewien problem z tym albumem. Niby z założenia to jest prosta hamerykańska muzyka, ale po aranżacjach i wokalu słychać, że to są jacyś intelektualiści raczej niż "chlopi". Z deka to sztucznie brzmi.
Nie wydawało mi się nigdy sztuczne, właśnie to jest dość fajne w The Band, że to jest taki bardziej rozbudowany folk, natomiast na fakt, że to muza nie w 100% amerykańska może wpływać to, że The Band to Kanadyjczycy, więc wiesz.
Nie zauważyłem w propozycjach Eric Burdon & The Animals - Every One of Us. Sporo co prawda gadania na tej płycie, ale także całkiem spoko muzyka, nie gorsza niż ta na pozostałych dwóch płytach.
Tak z ciekawości, słucha ktoś coś?
Ja słucham ciągle, ale jakoś te płyty słabsze niż w poprzednim roczniku, szczególnie jazzowe, bo rockowe są dobre. Ostatnio mi się podobało Gary Burton With Orchestra - A Genuine Tong Funeral, z tym że fajne, ale nie takie geniusze jak płyty z mojej pierwszej 10 rocznika 67'
Ja mam na przemian. Tak gdzieś przez tydzień słucham dużo, a potem prawie wcale. Z jazzem jest problem, bo raz że albumy gorsze, dwa że jakby trudniejszy do nich dostęp w necie.
Słucham właśnie Jefferson Airplane Crown of Creation. I przyznam, że nie wiem czemu album ma opinię gorszego i mniej wartościowego od poprzedników, bo dla mnie poziom jest zbliżony. Z jednej strony nie jest to szczególnie skomplikowane granie, a z drugiej niczego mu właściwie zarzucić nie można. I cieszy ewidentnie lepiej wyeksponowana Grace niż na poprzednim albumie.
Natomiast Velveci jakoś mi na razie nie podchodzą. Pamiętam, że jak pierwszy raz usłyszałem ich album, zrobił na mnie ogromne wrażenie i tak jak Kapitan, uznałem go za najlepsze ich dzieło. A teraz mnie jakoś nie szczególnie kręci.
Skaaaaaaaaaj Paaajlot! Czyli jak okropną piosenką spieprzyć całkiem niezłą płytę... Słucham niepierwszy raz, ale wciąż przyzwyczaić się nie mogę. W przyszłości będę chyba przewijał do części instrumentalnej.
Skaaaaaaaaaj Paaajlot! Czyli jak okropną piosenką spieprzyć całkiem niezłą płytę...
Dokładnie. Chociaż The Twain Shall Meet i tak wymieniam wśród swoich ulubionych płyt psychodelicznych. A Sky Pilot był chyba jakimś przebojem, czy coś w tym rodzaju
Skaaaaaaaaaj Paaajlot! Czyli jak okropną piosenką spieprzyć całkiem niezłą płytę...
Dokładnie. Chociaż The Twain Shall Meet i tak wymieniam wśród swoich ulubionych płyt psychodelicznych. A Sky Pilot był chyba jakimś przebojem, czy coś w tym rodzaju Dla mnie ta muzyka jest trochę za prosta. Większość utworów jest oparta na banalnych bluesach, takich że człowiek zna na pamięć, zanim jeszcze usłyszy. Mam wrażenie, że konkurencja z Greatful Dead, Jefferson Airplane, The USA czy P.H. Lovecraft grała jednak zdecydowanie ambitniej. Co nie znaczy, że Zwierzaków nie słucha się całkiem miło.
Słucham właśnie Spirit - Spirit. Bardzo przyjemne granie. Rock psychodeliczny pełną gębą - czyli miłe dla ucha piosenki, bogate brzmienie charakterystycznych dla nurtu instrumentów, oniryczny klimat a momentami riffy zwiastujące nadejście hard-rocka. Na pierwszy rzut ucha lepiej to brzmi niż ten cały archaiczny nieco Eryk ze Zwierzętami.
Jeżeli skompletuję listę na '68 to raczej wysoko wrzucę "Jazz Composer's Orchestra"
Wprawdzie nie przysiadłem jakoś szczególnie mocno do poznawania rocznika '68 ale za to kilka płyt postanowiłem poznać/odświeżyć dość solidnie, przesłuchując dokładnie po kilka razy. Oto garść wrażeń:
Gato Barbieri - In Search of the Mystery Najlepsza rzecz z tego roku jaką poznałem podczas ostatnich 2 miesięcy. Klasyczny free jazz, który kojarzy się z twórczością Coltrane'a, dość ostry ale nie aż tak radykalny jak, nie przymierzając, "Machine Gun".
Gary Burton - A Genuine Tong Funeral Rzecz jeszcze lepsza niż "Duster". Płyta powstała we współpracy z Carlą Bley i to wyraźnie słychać. Zróżnicowane klimaty, od podniosłości aż po elementy żartobliwe, to zdecydowany atut. Całość bardzo dobra, ale "Some Dirge" muszę wyróżnić ponad resztę.
Pat Martino - Baiyina (The Clear Evidence) Spokojne, lekkie i nastrojowe fusion, któremu towarzyszy hinduskie brzmienie sitar w tle. To jeszcze nie typowe fusion jak te z lat 70-tych, ani nie połączenie jazzu z silnymi wpływami orientu jak u Irène Schweizer, ale całość dobrze ze sobą współgra i słucha się tego z przyjemnością.
Terje Rypdal - Bleak House Jazz-rockowy debiut muzyka kojarzonego przede wszystkim z wytwórnią ECM. Pierwsza płyta w niczym nie przypomina takich dokonań jak "After the Rain". Natomiast są tu i organy Hammonda, i brzmienie bliskie big bandom, i delikatne kompozycje jak "Sonority", jakby wzięte z jakiejś ścieżki dźwiękowej do filmu. Ostatni kawałek brzmi niczym utwory Harmonium. Dla mnie ścisła czołówka rocznika.
Gary Bartz - Another Earth Takie nagranie mogę nazwać właśnie porządnym, eleganckim jazzem. Całkiem niezłe kompozycje, z których na szczególną uwagę zasługuje najdłuższy, tytułowy utwór. Nie ma awangardy, ale zarazem album nie brzmi anachronicznie.
The Band - Music From Big Pink Przy pierwszym przesłuchaniu nie doceniłem tej płyty, ale później przekonałem się do niej bardziej. Z jazzem jakoś specjalnie mi się nie kojarzy, ale faktycznie, groove jest. Elementy bliskie country nie dominują i są całkiem znośne, a utwór "The Weight" to prawdziwa perełka, jeden z najczęściej słuchanych przeze mnie kawałków obecnie.
Big Brother & The Holding Company - Cheap Thrills Średnio interesujące gitarowe granie, ani oryginalnie psychodeliczne, ani to żaden dobry blues rock. Jeden utwór zdecydowanie wyróżnia się ponad resztę, "Piece of My Heart", ale to za mało abym umieścił tę płytę w swojej "30".
Zmieniłem nieco zdanie na temat The Band. Muzyka w istocie jest oryginalna w warstwie rytmicznej i melodie też okazują się niczego sobie. Natomiast to archaiczne brzmienie rodem z amerykańskiej potańcówy wciąż mi niezbyt podchodzi, jak również niektóre chóralne zaśpiewy, o których wcześniej wspominałem.
Zmieniłem nieco zdanie na temat The Band. Muzyka w istocie jest oryginalna w warstwie rytmicznej i melodie też okazują się niczego sobie. Natomiast to archaiczne brzmienie rodem z amerykańskiej potańcówy wciąż mi niezbyt podchodzi, jak również niektóre chóralne zaśpiewy, o których wcześniej wspominałem.
Też z czasem polubisz. W The Band trzeba się wgryzać bardzo długo, bo to kompletnie nie-brytyjska muzyka, a my, Polacy jesteśmy bardzo przyzwyczajenie do wyspiarskiego rocka. Ale kiedy już uda się komuś zapałać Amerykanów to ta ich roots archaiczność zaczyna się podobać.
A ja se słucham folku i o ile bardzo lubię The Band to wolę drugi album i chyba w tej chwili w tym roczniku bardziej mi się podoba koncertówka Tima Hardina i album Donovana, obie mają trochę inny charakter niż The Band, ta pierwsza zaczyna się od ładnych folkowych prostych piosenek, ale później tam grają taką świetną pełną smaczków i subtelności muzykę, to wszystko tak ładnie współgra, nie wiem jak to opisać, nietypowe dość, natomiast Hurdy Gurdy Man to świetny psycho-folk, z wykorzystaniem masy elementów charakterystycznych dla ówczesnej psychodelii, jednocześnie nie tracąc charakteru folkowej płyty, bardzo mi się spodobało. The Band pewnie mi się na liście zmieści, ale te dwie płyty będą raczej przed nimi.
Układajcie już listy. Za miesiąc jadę (daj Bóg!) na wczasy i chciałbym, żebyśmy zrobili zestawienie zanim wyjadę, ewentualnie jak tylko wrócę - a więc z początkiem września.
Przygotowałem już sobie listę - znam 160 płyt z rocznika i nie wierzę, żebym w najbliższym czasie dokopał się jeszcze do czegoś, co rzuci mnie na kolana. Mam na niej 8 płyt jazzowych i 22 nie jazzowe, bądź niekoniecznie jazzowe, ale też i nie zawsze rockowe. Tyle Wam powiem.
Oczywiście nie oczekuję od nikogo, że siądzie przez miesiąc i posłucha stu płyt z rocznika. Jak ktoś będzie znał chociaż 60 to będzie naprawdę okej. Sprężcie się i róbcie listy.
dnia Pią 21:17, 11 Lipiec 2014, w całości zmieniany 1 raz
No, 60 to znam na pewno, tylko jeszcze sobie muszę poprzypominać, wracam koło środy, to zacznę coś robić, bo też 10 sierpnia wyjeżdżam na wykopki, więc muszę to ogarnąć przed.
Nie jedziesz przypadkiem na mazury? To byś wpadł na wykop.
Jadę do Chorwacji, więc nie będę miał po drodze.
Ale Ale Ale
Zdaje się, że w pierwszej połowie sierpnia będę miał wolne łóżko, lub wolną podłogę, więc jak ktoś ma czas to zapraszam do siebie na kilka dni
del.
Gun to jak dla mnie straszne nudziarstwo. Za pierwszym podejściem nie mogłem nawet dojść do końca.
A za drugim?
Ostatnio próbowałem jeszcze dwa razy. Przesłuchałem do końca. Mimo to dalej uważam że nudne i niewarte dłuższej uwagi.
Przygotowałem już sobie listę - znam 160 płyt z rocznika i nie wierzę, żebym w najbliższym czasie dokopał się jeszcze do czegoś, co rzuci mnie na kolana.
Powoli zbliżam się do setki, jednak wciąż nie jestem usatysfakcjonowanym poziomem mojego obecnego top "30" - zwłaszcza trzecia dziesiątka wygląda dość mizernie i liczę, że jeszcze coś przyzwoitego poznam. A ostatnio samych trzeciorzędnych nagrań słuchałem, Lalo Schifrin i Caetano Veloso - nie polecam.
Ktoś wie, dlaczego Czik był w 1968 r. całkiem fajny gość, a w latach 70' mu się odwidziało?
Został Scjentologiem.
czy to nie było tak że odjebały mu syntezatory?
Na razie znam dość mało jazzów i jak na razie poza oczywistą oczywistością - Milesem, to jedynie Braxton załapie się pewnie do pierwszej dziesiątki. Najbardziej żal Ellisa, gdzie jest wiele świetnych momentów, ale też dużo kawiarnianego pitolenia. Tym razem nie załapią się prawdopodobnie żadne ekstremizmy. Karabin Maszynowy jest już poza listą, a Om zaraz pewnie też wyleci. Jak w 1967 pierwszą rockową płyta załapała się na 7 miejscu, teraz nic nie wskazuje na to, żeby spadła poniżej 2. A na pierwszym z resztą też nie-jazz.
Może ktoś trafił na jakiś równie powalający jazz, jak ten z płyt z poprzedniego rocznika?
Może ktoś trafił na jakiś równie powalający jazz, jak ten z płyt z poprzedniego rocznika?
Miles Davis - Nefertiti - głosujemy na to w tym roku! The Jazz Composer's Orchestra - The Jazz Composer's Orchestra - słuchałeś tego? Pat Martino - Baiyina (The Clear Evidence) - najlepszy jego album Miles Davis - Miles in the Sky - wbrew powszechnej opinii (wynikającej głównie z tego, że trochę wcześniej i trochę później Miles nagrywał arcydzieła) to bardzo dobra płyta. U mnie się załapie.
Choć najlepszy jazz z rocznika to według mnie Braxton.
Miles Davis - Nefertiti - głosujemy na to w tym roku! The Jazz Composer's Orchestra - The Jazz Composer's Orchestra - słuchałeś tego? Pat Martino - Baiyina (The Clear Evidence) - najlepszy jego album Choć najlepszy jazz z rocznika to według mnie Braxton. Po pierwszym przesłuchaniu zdobył u mnie od razu wysokie noty, po drugim, może będzie i podium.
Przyjmuję już listy
Składam powoli
Żuj złożył już swoje jaja, a Wy?
W tym "roku" ze mną cienko. Coś na pewno złożę, ale nie wiem czy pełną trzydziestkę. A do kiedy się bawimy?
Ja nie przesyłam.
A do kiedy się bawimy?
Chciałbym za miesiąc robić finał, ale póki co mam dwie listy, w tym własną.
Ja troche zaniedbalem sluchanie albumow z tego roku. Ale postaram sie jakas liste skleic.
Powiem szczerze, że miałem wczoraj skleić listę, ale jak zacząłem do tego siadać to mi przeszło.
Powiem szczerze, że miałem wczoraj skleić listę, ale jak zacząłem do tego siadać to mi przeszło.
I co, wrociles do mietolenia swojego pyrtka pod stolem?
Tak samo jak ty, czyli raczej nie.
Zostawcie pyrtki pod stołami i dajcie listy na stół!
Ja niby listę jakąś listę 30 dobrych albumów mógłbym sklecić, problem w tym, że trochę mi jeszcze zostało pozycji, aby mieć choćby tę wymaganą 70-tkę odsłuchaną.
No to czekam, mamy czas, chodzi mi tylko o to, żebyśmy trochę przyspieszyli, bo jednak ogłaszanie wyników w grudniu byłoby lekką przesadą.
Dosłuchiwanie czasem się opłaca. Z jednej stronypod koniec trafiają się najczęściej płytki, które są spoko, ale nie mają szans na załapanie się do zestawienia. Ale czasem można odnaleźć perełkę w stylu "Hangman's Daughter" The Incredible String Band.
Zupełnie nie rozumiem zachwalania dość przeciętnych Animalsów albo psycho-potańcówki The Band, gdy wśród albumów rocznika kryje się tak intrygująca i oryginalna muzyka. Dla mnie najlepszy psych-folk po Nico. Lepszy nawet od International Harvester.
Podobała mi się ich płyta z poprzedniego roku. Nawet do niej potem wracałem. Poza tym ten album ma wysokie noty na różnych serwisach, to sobie posłucham.
Ile osob wyslalo juz listy?
Ile osob wyslalo juz listy?
3
Ktos, cos jeszcze zamierza wyslac?
Może ja.
Ja też bym chciał, ale jeszcze nie jestem gotów.
Ja odpuściłem ten rocznik, ale w następnym z całą pewnością wezmę udział.
Dopóki nie dostanę przynajmniej 10 list nie zrobię podsumowania. A dopóki nie zrobię podsumowania nie będzie rocznika 69.
Ej... co wy odpierdalata, że się opierdalata?
Może w końcu skleję, ale nie mogę się za to zabrać. Za mało słuchałem.
Może w końcu skleję, ale nie mogę się za to zabrać. Za mało słuchałem. Dajcie mu bana. Jeśli ktoś potrafi...
Dajcie mi bana. Jeżeli dacie radę
Z powodu notorycznego braku czasu nie mam możliwości dosłuchania na spokojnie 10 albumów, by dobić do wymaganej 70-tki. A 20-stki posyłać nie chcę, bo szkoda tych już przesłuchanych nie ocenić.
Spoko, mamy czas
A plebiscyt "Przetrwają najsilniejsi" leży i mchem obrasta. A ktoś mówił, że przecież da się robić dwa jednocześnie
Mniej więcej do końca września powinienem skleić 30 pozycji.
Ustalacie jakiś konkretny deadline czy czekacie aż się te 10 osób nazbiera, nieważne kiedy? Przyznaję, że wcześniej oscylowałem w troszkę innych klimatach muzycznych i dopiero od niedawna chłonę muzykę preferowaną na tym forum. Z mojej strony to jeszcze troszkę czasu bym potrzebował, aby listę 30 płyt wysłać, bo sporo do nadrobienia. Jak to widzicie?
Czekam do dziesięciu. Chociaż w sumie jakbyśmy się sprężyli to jakoś by to poszło.
Dobra, to skupię się teraz na odsłuchiwaniu tych albumów. Już mam kilkanaście typów, ale to ciągle za mało. Jak zdążę, to doślę
Ok, Mili Moi, zaspamowałem Wam wszystkim skrzynki - wysyłajcie listy, siądźcie na tyłkach, posłuchajcie tych kilkudziesięciu płyt i za kilka tygodni zrobimy finał.
W ostatnich tygodniach mam ochotę słuchać chyba niemal wszystkiego oprócz płyt z 1968. Wymęczyłem jakoś "30" i wysłałem przed chwilą, choć równie dobrze mogłem to zrobić w lipcu
Wspomnijmy, że na początku pojawiały się głosy, że kto wie, czy rok 1968 nie lepszy nawet od 1969. Tymczasem tych kilka jaskółek wiosny przecież nie czyni. Kilka naprawdę świetnych albumów, a reszta to albo mieszanka dobrego, ciekawego grania z infantylizmem boysbandów (UK), albo z muzyką rodem z wiejskiej potańcówki (USA). Jazz w tym roczniku rozczarowuje. Najlepsze jazzowe albumy są co najwyżej na poziomie 10 miejsca z rocznika poprzedniego.
Wystarczy tylko chwilę pomyśleć o tym, w czym będziemy wybierać z 1969, by stwierdzić z całą stanowczością, jak niestosowne były te wcześniejsze peany wobec płyt 1968 roku. Davis, Sanders, Sun Ra, Zappa, Beefheart, Led Zeppelin, King Crimson, The Rolling Stones i mnóstwo innych wspaniałości. O ile w istocie Nico, czy the USA nie odstają poziomem najlepszych od płyt rocznika 1968, to jednak sądzę że poniżej miejsca 15-tego różnica będzie miażdżąca na korzyść 1969. Bo nie będzie dylematu czy głosować np. na trącących myszką Animalsów, czy może na jakiegoś momentami ciekawego, ale nie w każdym momencie udanego Spiryta czy może jakiś inny samogon.
Moja lista poszła.
Mam 6 list. Jeszcze cztery i doczołgamy się do finału. Dlatego proszę wszystkich, którzy są w stanie wysłać choćby 20 (choćby 15) o zrobienie tego jak najszybciej!
Po przeliczeniu tego co mam mogę powiedzieć, że jest całkiem ciekawie. Niby nie ma zdecydowanego lidera, bo po sześciu listach byłoby o to trudno, ale jedna z płyt wydaje się delikatnie uciekać pozostałym - pozostałym ośmiu, bo w tej chwili w zasięgu mniej niż trzydziestu punktów od pierwszego miejsca jest osiem tytułów.
Póki co w dziesiątce mamy zdecydowaną przewagę płyt rockowych - a przynajmniej nie jazzowych. Mamy też delikatną przewagę twórców amerykańskich nad brytyjskimi.
Zagłosowaliśmy na 75 płyt, z czego tylko na jedną z nich głosował każdy z nas
EDIT: No i przypominam o tym, co napisałem w poprzednim poście (który znalazł się na poprzedniej stronie). Wysyłajcie mi to, co możecie. Jak ktoś nie da rady 30 niech da 20, nie wymyśli 20, niech da 15. Fajnie byłoby to wreszcie skończyć i przejść do rocznika 1969.
dnia Nie 13:13, 19 Październik 2014, w całości zmieniany 2 razy
Zagłosowaliśmy na 75 płyt, z czego tylko na jedną z nich głosował każdy z nas Przyznam się, że spodziewałem się przynajmniej dwóch. Czyżby ktoś nie lubił jazzu? Czy może ktoś znalazł 30 płyt lepszych od Sekretów?
Dobra, moja poszła.
Wraz z siódmą listą zmienił się lider - i już nie ma ani jednej płyty, na którą głosowaliby wszyscy.
Liczę na skromne listy od jeszcze paru osób.
Mamy 9 list i wreszcie wyniki zaczynają się nam klarować.
4 płyty walczą w tej chwili o zwycięstwo, reszta ma ponad 30 punktów do pierwszej lokaty - jeśli dostanę jeszcze kilka list sporo może się zmienić.
Czekam na kolejne listy. Przynajmniej jeszcze jedną. Zakładając, że niebawem coś jeszcze do mnie przyjdzie (bo 15 pozycji, to naprawdę nie jest tak dużo) ustalam termin finału na najbliższą sobotę (25 X) na godzinę 18.
dnia Wto 22:35, 21 Październik 2014, w całości zmieniany 1 raz
Mamy już 10 list.
Aktualnie o zwycięstwo walczą cztery albumy (11 pkt traci miejsce 4 do 1), czekam na kolejne Wasze głowy, które zapewne wywrócą wszystko grzbietem do dołu.
Listy przyjmuję do południa w sobotę, czyli jeszcze przez 3 dni.
dnia Śro 11:49, 22 Październik 2014, w całości zmieniany 1 raz
Przyjmuje listy jeszcze niecałą dobre.
Często pojawiały się głosy, że rocznik 68 jest słaby, że nie ma na co głosować i tak dalej. Głosy te są o tyle zabawne, że praktycznie każdy rocznik od 1976 włącznie aż do dziś był od 68 gorszy, i to, poza dosłownie kilkoma wyjątkami, gorszy naprawdę znacznie.
Jeżeli nasza zabawa potrwa na tyle długo, żeby wyjść poza rok 75 sami się o tym przekonacie. W 76 wyszło dużo dobrych płyt, ale niczego pokroju tych największych tytułów z 68 tam nie ma. Łatwiej znaleźć 30 i więcej albumów do listy, ale dużo trudniej wybrać z nich kilka rzeczywiście wielkich. Szczerze mówiąc poza Pangaeą Davisa ciężko mi wymienić choćby jeden.
Potem, jakoś od 77 do 80 wychodziło dużo dobrych płyt post punkowych i faktycznie jest w czym wybierać. Wybrać trudniej niż w 68, ale jednak. Potem zaś sam zaczynam mieć problemy z ułożeniem sensownej trzydziestki.
Piszę o tym dlatego, bo wiem, że za kilka lat ci z Was, którzy nie wysłali list bo za mało znali, a za mało znali bo wybrzydzali na płyty, które gdyby ktoś je dzisiaj nagrał obwołano by dziełami epoki, będą żałować. Słuchając materiału z któregokolwiek rocznika po 75 słychać, że zaczyna być coraz gorzej. I że przepaść pomiędzy każdym kolejnym rokiem, a okresem 67-75 wzrasta lawinowo.
dnia Pią 12:49, 24 Październik 2014, w całości zmieniany 2 razy
Często pojawiały się głosy, że rocznik 68 jest słaby, że nie ma na co głosować i tak dalej. Głosy te są o tyle zabawne, że praktycznie każdy rocznik od 1976 włącznie aż do dziś był od 68 gorszy, i to, poza dosłownie kilkoma wyjątkami, gorszy naprawdę znacznie. Dla mnie okazał się gorszy, niż się spodziewałem. Wynika to jednak po części z oczekiwań, jakie miałem, a nie z jakości samych płyt.
Rocznik 67 był dla mnie zdecydowanie bardziej intrygujący, zwłaszcza w jazzie, tyle tych fajnych płyt było, że rocka już nie było gdzie upychać. A tu? Tylko jedna naprawdę bardzo dobra płyta free? Kilka rzeczy niezłych, ale niewiele więcej niż niezłych.
W rocku mamy kilka płyt wybijających się, wręcz jak dla mnie zaliczających się do kanonu wszechczasów a reszta? Spodziewałem się np., że będzie sporo płyt psychodelicznych, może nie tak dobrych jak Jueseje, ale przynajmniej starających się im dorównać. A tu - większość to granie prawie takie same, jak w poprzednim roczniku - niby fajne, ale zarazem trącące bigbitową i rock'n'rollową myszką.
Generalnie przesłuchania z poprzedniego rocznika poskutkowały u mnie pewną rewolucją w podejściu do muzyki, natomiast tu - prawie wszystko, co się znalazło znałem dużo wcześniej, a dosłuchiwałem głównie po to, by mieć porównanie.
Generalnie przesłuchania z poprzedniego rocznika poskutkowały u mnie pewną rewolucją w podejściu do muzyki, natomiast tu - prawie wszystko, co się znalazło znałem dużo wcześniej, a dosłuchiwałem głównie po to, by mieć porównanie.
Niby tak, tylko, że te wszystkie płyty rockowe, choć nie rewolucyjne są naprawdę fajne. W 68 da się znaleźć ze 30/40 płyt rockowych i okołorockowych do których rzeczywiście chce się wracać. To naprawdę bardzo dobry rezultat. Dla porównania w roku bieżącym nie znalazłem ani jednej takiej płyty, a mamy prawie listopad.
dnia Pią 13:57, 24 Październik 2014, w całości zmieniany 2 razy
Nie przyjmuję już list.
Głosowało 11 osób. Trochę bieda, ale z drugiej strony to tylko o trzy mniej niż w 67. Wyniki o 18, zapraszam!
dnia Sob 15:56, 25 Październik 2014, w całości zmieniany 1 raz
I co, nikt nie spróbuje wytypować podium?
1. USA 2. Dr. John 3. Electric Ladyland
1. Pink Floyd 2. Davis 3. Jueseje.
Myślę, że dwie pierwsze większość miała na swoich listach nie koniecznie na podium, ale jednak wysoko. Natomiast Jueseje pewnie się i podobały, ale prawdopodobnie nie wszystkim.
Na początku, żeby nie było niedomówień i głupich pytań powiem Wam co jest co:
przykład - 41. (27) Ewa Kopacz - Apokalipsa Spełniona
Oznacza to, że rzeczony album zajął 41 miejsce, dostał 27 punktów od więcej niż jednej osoby (gdyby dostał od jednej 27 nie byłoby w nawiasie).
Głosowało nas 11, zagłosowaliśmy łącznie na 93 albumy.
Prezentację wyników zacznę tak jak ostatnio - od środka. Myślę, że tak jest ciekawiej.
Wybiła 18, zaczynamy:
37. (41) John Coltrane - Om (41) Quicksilver Messenger Service - Quicksilver Messenger Service 39. (40) Gary Burton With Orchestra - A Genuine Tong Funeral 40. (38 ) Van Morrison – Astral Weeks
dnia Sob 18:44, 25 Październik 2014, w całości zmieniany 2 razy
33. (47) Terje Rypdal – Bleak House (47) Ultimate Spinach - Ultimate Spinach
35. (43) The Sonny Criss Orchestra – Sonny’s Dream (43) Archie Shepp – The Way Ahead
Swoją drogą spodziewałem się, że Ultimate Spinach wypadnie znacznie lepiej. To jedna z najlepszych płyt z kręgu rocka psychodelicznego.
dnia Sob 18:03, 25 Październik 2014, w całości zmieniany 1 raz
30. (56) Krzysztof Komeda - Rosemary's Baby 31. (54) The Rolling Stones - Beggars Banquet (54) Frank Zappa - Lumpy Gravy
Lumpy Gravy to jedna z najsłabszych płyt Zappy jakie słyszałem. Z góry mówię, że unikałem wszystkich jego wydawnictw uznawanych za niezbyt udane, możliwe więc, że jest to jedna z najsłabszych dobrych płyt Franka. No, ale jednak jej wysoka pozycja mnie zdumiewa. Wątpię, żeby ten album zmieścił mi się do setki...
Z kolei Stonesi mocno niedocenieni. Był kiedyś na forum kolo, który miał Beggars Banquet w awatarze. Ciekawe co by na to wszystko powiedział
28. (62) Procol Harum - Shine On Brightly 29. (59) Grateful Dead - Anthem of the Sun
Przerwa 10-20 minut, muszę wyjść na chwilę
25. (64) The Beatles - White Album - (64) The Peter Brötzmann Octet - Machine Gun - (64) Ennio Morricone - C'era una volta il West
Na Beatlesów bardzo długo nie głosował w ogóle nikt. Mogło być zabawnie gdyby Biały Album nie dostał ani punktu, ale nie martwcie się, bo i tak jesteśmy kontrowersyjni
23. (68 ) Big Brother & The Holding Company - Cheap Thrills 24. (66) The Band - Music From Big Pink
dnia Sob 18:25, 25 Październik 2014, w całości zmieniany 1 raz
21. (70) Chick Corea – Now He Sings, Now He Sobs - (70) Eddie Gale - Eddie Gale’s Ghetto Music
Ten Gale tak wysoko trochę mnie dziwi, zwłaszcza, że punktował od samego początku. Niezła płyta, ale niezłych płyt jazzowych było 68 roku sporo, więc czemu akurat ta?
I pierwsza dwudziestka.
19. (78 ) Jethro Tull - This Was
- (78 ) H.P. Lovecraft - H.P. Lovecraft II
dnia Sob 18:30, 25 Październik 2014, w całości zmieniany 1 raz
17. (84) Cream - Wheels of Fire
18. (79) Pat Martino - Baiyina (The Clear Evidence)
Cream w ostatniej chwili wskoczył do strefy obrazkowej. Cóż, widocznie to zbyt archaiczna muzyka, żeby każdemu się podobała...
No, a Martino zupełnie przyzwoicie. Bardzo dobry album, fajno, że wszedł do dwudziestki.
dnia Sob 18:33, 25 Październik 2014, w całości zmieniany 1 raz
15. (92) Frank Zappa - We're Only In It For the Money
16. (85) Anthony Braxton - 3 Compositions of New Jazz
Kurde, wiecie, że lubię Zappę, ale 68 to naprawdę nie był jego rok. We're Only in It for the Money faktycznie lepsze od Lumpy Gravy, ale co ten album robi tak wysoko?
13. (122) International Harvester - Sov gott Rose-Marie
14. (109) Caravan - Caravan
11. (133) Miles Davis - Miles in the Sky
12. (130) Dr. John, The Night Tripper - Gris-Gris
Miles in the Sky zaskakująco wysoko. Dobry album, ale nie spodziewałem się go zastać dwadzieścia oczek niżej.
I pierwsza dziesiątka:
10. (142) The Jazz Composer's Orchestra - The Jazz Composer's Orchestra
Orkiestra Michaela Mantlera bywała znacznie wyżej, chyba nawet oscylowała wokół podium, ale potem jej się pogorszyło.
9. (149) The Velvet Underground - White Light / White Heat
8. (161) The Jimi Hendrix Experience - Electric Ladyland
Ten Hendrix już nie mógł być poza dziesiątką bo popadlibyśmy w herezję. I na szczęście nie jest. Cały czas w dziesiątce, zawsze w dolnej jej połowie.
7. (164) Captain Beefheart & His Magic Band - Strictly Personal
Trochę za słabo według mnie. Wiem, że na innych forach ten album byłby pewnie na miejscu osiemdziesiątym za polskim big bitem i wokalistkami folk o za dużych zębach, ale u nas mogło być jednak odrobinę lepiej.
6. (167) Silver Apples - Silver Apples
Pełna hipsteriada Ale faktycznie, bardzo dobra płyta.
5. (179) The Soft Machine - The Soft Machine
Maszynka cały czas w dziesiątce, ale na podium nie była chyba nigdy.
W pierwszej czwórce znajdują się płyty, które właściwie cały czas walczyły o zwycięstwo. Różnica punktowa między nimi jest nieznaczna - poniżej 30 pkt między miejscem pierwszym i czwartym. Lider w zasadzie zmieniał się z każdą kolejną listą.
O mały włos nie wygrał więc:
4. (204) Miles Davis - Nefertiti
Ale zabrakło odrobiny szczęścia i nie ma nawet podium.
3. (209) Nico - The Marble Index
Zwycięstwo było blisko, ale się nie udało. W sumie szkoda, fajnie by ta płyta wyglądało później w naszej Galerii Chwały
2. (216) The United States of America - The United States of America
Praktycznie cały czas na podium. Z reguły na miejscu drugim.
1. (228 ) Pink Floyd - A Saucerful of Secrets
Wygrała płyta niby oczywista, ale przecież jedna z najlepszych w roczniku. Prawie wszyscy na nią głosowaliśmy, z reguły dostawała sporo punktów, dwie osoby miały ją na pierwszym miejscu na listach no to wygrała. Zdarza się
I pełne wyniki plebiscytu:
1. (228 ) Pink Floyd - A Saucerful of Secrets 2. (216) The United States of America - The United States of America 3. (209) Nico - The Marble Index 4. (204) Miles Davis - Nefertiti 5. (179) The Soft Machine - The Soft Machine 6. (167) Silver Apples - Silver Apples 7. (164) Captain Beefheart & His Magic Band - Strictly Personal 8. (161) The Jimi Hendrix Experience - Electric Ladyland 9. (149) The Velvet Underground - White Light / White Heat 10. (142) The Jazz Composer's Orchestra - The Jazz Composer's Orchestra 11. (133) Miles Davis - Miles in the Sky 12. (130) Dr. John, The Night Tripper - Gris-Gris 13. (122) International Harvester - Sov gott Rose-Marie 14. (109) Caravan - Caravan 15. (92) Frank Zappa - We're Only In It For the Money 16. (85) Anthony Braxton - 3 Compositions of New Jazz 17. (84) Cream - Wheels of Fire 18. (79) Pat Martino - Baiyina (The Clear Evidence) 19. (78 ) Jethro Tull - This Was (78 ) H.P. Lovecraft - H.P. Lovecraft II 21. (70) Chick Corea – Now He Sings, Now He Sobs (70) Eddie Gale - Eddie Gale’s Ghetto Music 23. (68 ) Big Brother & The Holding Company - Cheap Thrills 24. (66) The Band - Music From Big Pink 25. (64) The Beatles - White Album (64) The Peter Brötzmann Octet - Machine Gun (64) Ennio Morricone - C'era una volta il West 28. (62) Procol Harum - Shine On Brightly 29. (59) Grateful Dead - Anthem of the Sun 30. (56) Krzysztof Komeda - Rosemary's Baby 31. (54) The Rolling Stones - Beggars Banquet (54) Frank Zappa - Lumpy Gravy 33. (47) Terje Rypdal – Bleak House (47) Ultimate Spinach - Ultimate Spinach 35. (43) The Sonny Criss Orchestra – Sonny’s Dream (43) Archie Shepp – The Way Ahead 37. (41) John Coltrane - Om (41) Quicksilver Messenger Service - Quicksilver Messenger Service 39. (40) Gary Burton With Orchestra - A Genuine Tong Funeral 40. (38 ) Van Morrison – Astral Weeks 41. (37) Gato Barbieri - In Search of the Mystery 42. (32) Don Ellis - Autumn 43. (31) Jeff Beck – Truth (31) The Pretty Things - S.F. Sorrow 45. (28 ) The Pentagle – Sweet Child 28 Groundhogs - Scratching the Surface 47. 27 The Kinks - The Kinks Are the Village Green Preservation Society 27 Pat Martino - East! 49. 25 Alice Coltrane - A Monastic Trio (25) Tim Hardin - Tim Hardin 3: Live in Concert (25) Max Roach – Members Don’t Git Weary 52. (24) Bobby Hutcherson – Stick Up! 53. 23 Fleetwood Mac - Fleetwood Mac 54. 21 Creedence Clearwater Revival - Creedence Clearwater Revival 55. 20 The Doors - Waiting for hte sun 20 The Incredible String Band – The Hangman's Beautiful Daughter 57. 19 John Mayall - Blues From Laurel Canyon 19 Thelonius Monk – Underground 59. 18 Johnny Cash – At Folsom Prison 18 Louis Armostrong – What a Wonderful World 61. 17 Steve Marcus - Tomorrow Never Knows 17 Blue Cheer - Vincebus Eruptum 17 Karin Krog – Joy (17) Bill Plummer and The Cosmic Brotherhood 65. 14 Lightinin Hopkins - Texas Blues Man 66. 13 Gary Bartz - Another Earth 13 Donovan – The Hurdy Gurdy Man 13 Joni Mitchell - Joni Mitchell (Song To A Seagull) (13) Pearls Before Swine - Balaklava 70. 12 Eddie Harris - The Electrifying Eddie Harris 12 Steve Miller Band – Sailor 12 Charles Tolliver - Paper Man 73. 11 Alice i John Coltrane- Cosmic Music 11 Jefferson Airplane – Crown of Creation 11 Roland Kirk - The Inflated Tear 76. 10 Eddie Harris - Silver Cycles 77. 9 Albert Ayler - Love Cry 78. 8 Melvin Jackson - Funky Skull 8 Lee Morgan – The Gigolo 8 The Zombies - Odessey and Oracle 81. 7 Van Dyke Parks – Song Cycle 82. 6 The Chocolate Watchband - The Inner Mystique 6 Serge Gainsbourg - Initials B.B. 6 The Moody Blues - In Search Of The Lost Chord 6 Ten Years After - Undead 86. 4 The Crazy World of Arthur Brown - The Crazy World of Arthur Brown 4 Roscoe Mitchell - Congliptious 88. 3 Blood Sweat & Tears - Child Is Father To The Man 3 Eric Burdon & The Animals - The Twain Shall Meet 90. 2 Family - Music in a Doll's House 2 Spirit – Spirit 92. 1 Marion Brown - Le Temps Fou 1 Joe Zawinul - The Rise and Fall of the Third Stream
Dziękuję wszystkim za oddane głosy i spotkamy się w wyjątkowo ciekawym 1969!
dnia Sob 19:04, 25 Październik 2014, w całości zmieniany 1 raz
Lista w sumie wyszła całkiem zacna.
Niedoszacowani są moim zdaniem: Dr. John - to jednak jedna z najlepszych płytek rocznika. Antony Braxton - Przecież to jest dużo lepsze niż zlepek różnych, lepszych i gorszych pomysłów na JCO. Greatful Dead Ultimate Spinach The Rolling Stones Van Dyke Parks Jefferson Airplane - (rozumiem, że nie każdy musi uwielbiać Grażynkę, jak ja, no ale nad tą płytą znalazło się naprawdę wiele znacznie gorszych).
Ewidentnie przeszacowane pozycje to: Zappa - magia nazwiska najwyraźniej Caravan - przecież to tylko miła muzyczka pop, mająca prawo oscylować w okół 30 miejsca, ale nie wyżej. Krzysztof Komeda - litości, jeden świetny temat nie stanowi o jakości całej płyty!!!! The Peter Brötzmann Octet - jednak są jeszcze na tym forum miłośnicy Mayhem, którzy właśnie odkryli, że free-jazz pozwala hałasować jeszcze bardziej, niż to czyni ich ulubiona kapela.
Niedoszacowani są moim zdaniem: Dr. John - to jednak jedna z najlepszych płytek rocznika. Antony Braxton - Przecież to jest dużo lepsze niż zlepek różnych, lepszych i gorszych pomysłów na JCO. Greatful Dead Ultimate Spinach The Rolling Stones Van Dyke Parks Jefferson Airplane - (rozumiem, że nie każdy musi uwielbiać Grażynkę, jak ja, no ale nad tą płytą znalazło się naprawdę wiele znacznie gorszych). Ewidentnie przeszacowane pozycje to: Zappa - magia nazwiska najwyraźniej Caravan - przecież to tylko miła muzyczka pop, mająca prawo oscylować w okół 30 miejsca, ale nie wyżej. Krzysztof Komeda - litości, jeden świetny temat nie stanowi o jakości całej płyty!!!! The Peter Brötzmann Octet - jednak są jeszcze na tym forum miłośnicy Mayhem, którzy właśnie odkryli, że free-jazz pozwala hałasować jeszcze bardziej, niż to czyni ich ulubiona kapela.
Lubię Mayhem Pewnie dlatego dałem Brötzmannowi punkty. Jest w tym cos podobnego w sumie
Caravan - przecież to tylko miła muzyczka pop, mająca prawo oscylować w okół 30 miejsca, ale nie wyżej.
Według mnie świetna płyta i słusznie weszła do strefy obrazkowej. Zresztą nie jest tam ani za wysoko, ani za nisko. 14 miejsce to dla niej w sam raz. The Peter Brötzmann Octet - jednak są jeszcze na tym forum miłośnicy Mayhem, którzy właśnie odkryli, że free-jazz pozwala hałasować jeszcze bardziej, niż to czyni ich ulubiona kapela.
Lubię Mayhem Pewnie dlatego dałem Brötzmannowi punkty. Jest w tym cos podobnego w sumie Ta płyta może i jest na swój sposób ciekawa i cieszę się, że ją usłyszałem, ale nie wyobrażam sobie powracać do niej w długie zimowe wieczory.
A ja jestem ciekaw czemu Perrey nie uzyskał ani jednego punktu?!
Nie no, pewnie jakieś dostał. Ale nie tyle żeby wejść do omawianej 40.
Generalnie lista jest całkiem ok, ale ta jest jednak lepsza: https://rateyourmusic.com/list/kobaian/top_1968/1/
Kiedy przewidujecie zrobić finał kolejnego rocznika?
The Peter Brötzmann Octet - jednak są jeszcze na tym forum miłośnicy Mayhem, którzy właśnie odkryli, że free-jazz pozwala hałasować jeszcze bardziej, niż to czyni ich ulubiona kapela. W listopadzie będzie hałasował w Krakowie
Przecie We are onyl... Zappy to wybitna płyta pod względem muzycznym jak i tekściarskim...że tak nisko w tym roczniku będzie nie spodziewałem się
Raczej nie będę omawiać szczegółowo wyników, bo najlepszy komentarz stanowi lista wykonawców, którzy znaleźli się na samej górze, a którym w ogóle nie przyznałem punktów: Hendrix Velvet Underground Nico Soft Machine Dr. John The United States of America (chociaż ci akurat byli najbliżej zapunktowania, bo na 34 miejscu)
Gdybym nie oddał głosu, podium wyglądałoby następująco: 1. (216) The United States of America - The United States of America 2. (209) Nico - The Marble Index 3. (198) Pink Floyd - A Saucerful of Secrets
Na pierwszym miejscu umieściłem Floydów, nic zaskakującego, świetna płyta, choć do czołówek okolicznych roczników jednak się nie umywa. Na bezrybiu i rak ryba. Oprócz PF jedyne co aprobuję w topie tabeli to Srebrne Jabłka i Kapitan Właściwie to wcale nie dziwi mnie znaczna rozbieżność pomiędzy moimi typami a ogólną klasyfikacją, spodziewałem się tego znając gusta i opinie innych już wcześniej. Całe szczęście teraz 1969, czyli rocznik na który zapatruję się znacznie bardziej optymistycznie.
A w ogóle ktoś tak na serio i z przekonanania dał Saucerful of Secrets na I miejscu? Nie spodziewałem się go tak wysoko. Podejrzewam, że po prostu jako sprawdzona pozycja pojawiła się u każdego w miarę wysoko i dlatego wygrała.
No z przekonania dałem, tylko to przekonanie oparte było na braku lepszych kandydatów. Gdyby A Saucerful of Secrets wyszło w 1967, byłoby u mnie na 6 miejscu, a w 1969 poza pierwszą "10".
Właśnie z tym przekonaniem to miałem na myśli coś w stylu "tak, oto doskonały album, 10/10"
Nie no, pewnie jakieś dostał. Ale nie tyle żeby wejść do omawianej 40.
Kapitan wrzucał całą listę i nie widziałem, aby Perrey otrzymał chociaż jeden głos.
A w ogóle ktoś tak na serio i z przekonanania dał Saucerful of Secrets na I miejscu? Nie spodziewałem się go tak wysoko. Podejrzewam, że po prostu jako sprawdzona pozycja pojawiła się u każdego w miarę wysoko i dlatego wygrała. U mnie Floydzi byli wysoko, bo stworzyli naprawdę dobry album, jeden z najlepszych w ich dyskografii. Natomiast żeby go umieścić na I miejscu musiałbym nie znać czterech go poprzedzających. Skądinąd był taki moment, gdy wylądował u mnie za Braxtonem, Beefheartem a nawet Greatful Dead, jednak ostatecznie sentymenty zwyciężyły.
Zwycięstwo Pink Floyd mnie też o tyle nie dziwi, że przeciwko Juesejom i Nico, a nawet przeciw Miłoszowi zgłaszano wcześniej różne obiekcje. Ja byłbym bardziej ciekaw, kto na Floydów w ogóle nie zagłosował i które 30 albumów wydało mu się od nich lepsze.
W sumie to mialem w dupau wasze wyniki i listy ale jak zobaczylem pierwsze miejsce to zwatpilem w wasz rozum i godnosc czlowieka.
Nie no, pewnie jakieś dostał. Ale nie tyle żeby wejść do omawianej 40.
Kapitan wrzucał całą listę i nie widziałem, aby Perrey otrzymał chociaż jeden głos.
Jeśli na niego zagłosowałeś, a nie widzisz punktów - domagaj się sprawiedliwości.
Kiedy przewidujecie zrobić finał kolejnego rocznika?
Bo ja wiem? W styczniu? W lutym?
29. (59) Grateful Dead - Anthem of the Sun
Trochi nisko... szczególnie, że biały album i procol harum przed nim.
21. (70) Chick Corea – Now He Sings, Now He Sobs
A to z kolei było najbardziej bezpłciowe fusion jakie słyszałem z okresu przełomu lat 60 i 70, więc kurde...
A... no i nie głosowałem na Floydów, bo są przereklamowani, każdy janusz zna i szanuje Floydów i trzeba im zbijać pozycje w rankingach, ale tym razem się nie udało... kurde. Teraz przyjdzie janusz proga i powie "PF na 1 miejscu, czyli dobrej muzy słucham" i wróci do Mariliona.
No do tego Tim Hardin za Kinks... chyba mało kto na niego głosował i tego słuchał.
33. (47) Terje Rypdal – Bleak House (47) Ultimate Spinach - Ultimate Spinach 35. (43) The Sonny Criss Orchestra – Sonny’s Dream
Te trzy albumy zdecydowanie za nisko.
Może mi ktoś wyjaśnić na czym polegają te listy? Bo tępa jestem i nie rozumiem o co się rozchodzi. Macie jakiś zestaw albumów podanych wcześniej, przesłuchujecie je i potem głosujecie przesyłając Kapitanowi czy każdy sobie sam jakieś płytki wybiera z tego czasu np. rocznik 68 potem przesyła swoje propozycje? Ile trzeba mieć przesłuchanych albumów?Danke za odpowiedz.
Może mi ktoś wyjaśnić na czym polegają te listy? Bo tępa jestem i nie rozumiem o co się rozchodzi. Macie jakiś zestaw albumów podanych wcześniej, przesłuchujecie je i potem głosujecie przesyłając Kapitanowi czy każdy sobie sam jakieś płytki wybiera z tego czasu np. rocznik 68 potem przesyła swoje propozycje? Ile trzeba mieć przesłuchanych albumów?Danke za odpowiedz.
http://www.metalrockforum.fora.pl/inne,28/album-roku-zasady,4156.html
|
|