ďťż

Hej ho
Czytacie fantastykę ? Bo ja tak i to dużo ostatnimi czasy. Zróbmy tu troszkę miejsca na nasze substytuty recenzji oraz rekomendacji w waszej opinii wartych tego nurtu książek do przeczytania.

Ja zacznę od hard sci-fi ( z racji tego że jestem raczkującym futurologiem) Petera F. Hamiltona „Dysfunkcyjna Rzeczywistość – Początki” :
„Dysfunkcyjna rzeczywistość” Dzieli się na 2 tomy Początki i Ekspansja. Na razie jestem po Początkach i mam jak najbardziej pozytywne wrażenia po przeczytaniu tomiku pierwszego. Podchodziłem do niego 2 razy. Za pierwszym razem po przeczytaniu 40-60 stron dałem sobie spokój, ponieważ w pierwszych rozdziałach autor zalewa czytelnika naukowym żargonem, nie oszczędzając biednego laika. Także było mi ciężko się wgryźć w temat. Dopiero po jakimś czasie, gdy zacząłem rozwijać swoje zainteresowanie kolonizacją wszechświata, fizyką kwantową i takie takie usiadłem do Hamiltona po raz 2gi i zostałem oczarowany Uniwersum jaki wykreował autor. Peter niczym rasowy programista Matrixa kreuje egzotyczne rasy, nano bio technologiczne gadżety oraz całe światy w ludzkim dominium i nie tylko. Książka ma multum wątków, ale fabuła zazębia się tak naprawdę wokół 3 bohaterów i wydarzeń na kolonizowanej planecie Lalonde.
Jeśli ktoś się interesuje hard sci-fi to gorąco polecam tą pozycję. Ja na pewno będę kontynuował przygodę z książkami Hamiltona.


Jest taka fajna seria wydawnicza MAGa - Uczta Wyobraźni.
Przeczytałem kilka pozycji z tej serii jak dotąd. Każda książka jest inna, magiczna na swój sposób. Znajdują się tam naprawdę różnorakie książki z kanonu Fantasy

Polecam :
Ian Mcdonald - Rzeka Bogów
Jeff VanderMeer - Podziemia Veniss
Paolo Bacigalupi - Nakręcana Dziewczyna
Peter Watts - Ślepowidzenie !!!
Będę miał więcej czasu to postaram się napisać krótką recenzyjkę każdej z tych książek.
Znacie ?
O Ślepowidzeniu usłyszałem dzięki temu, że autor powołuje się na interesujące mnie teorie Thomasa Metzingera, jednak opis fabuły zupełnie mnie nie zaciekawił (zwłaszcza ten wampir w kosmosie, bleh).
We wrześniu ma się pojawić kontynuacja Ślepowidzenia
http://katedra.nast.pl/ksiazka/9707/Watts-Peter-Echopraxia/
Dla mnie wszystkie książki Wattsa są zarypiste. Polecam trylogię Ryfterów.


Vernor Vinge - Ogień nad otchłanią

Grupka uciekinierów trafia na planetę zamieszkałą przez inteligentną rasę ala psów, które żyją w sforach po od 2 do 8 psiaków jako wspólna integralna całość, hmmm tak bym ich opisał Owa grupka ludzkich uciekinierów nie ma lekkiego życia na tej planecie, ponieważ okazuje się że te przedziwne psiaki mają więcej z ludzkiej natury niż mogło by się wydawać.
Tymczasem pewien samoświadomy, ultra inteligentny byt zwany Perwersją postanawia zatrząsnąć całymi wrzechświatami. Czy mu się uda ? Przekonajcie się sami ;p
Światy, które autor kreuje w swej książce są ogromne, ciekawe.W uniwersum żyje pełno egzotycznych, inteligentnych ras i każda z nich ma plany wobec polityki swojego wszechświata, każda ma ambicje znaleźć się w Transcendencji. W książce jest dużo interesujących technologicznych rozwiązań jak choćby napęd strumieniowy czy skordy Bohaterowie są barwni, charyzmatyczni i szaleńczo nieprzewidywalni. Bardzo ciekawie Vernor rozwiązał system łączności międzyplanetarnej. No i fabuła przepiękna. Książka ma ponad 600 stron, ale wciąga jak diabli. Polecam.
Podziemia Veniss Jeffa Vandermeera ocierają się o Boską komedię Dantego ( w dużym tego słowa uproszczeniu). Klimat mroczny, pełno krwiści bohaterowie, fabuła wartka ino zakończenie trochę budzi niedosyt jak na tak krótką książkę. Na pewno warto ją przeczytać dla Veniss, Ułomnego Umiejscowienia i Quina
„Ostrzeżenie: Czytelnikom ”Podziemi Veniss” odradza się przyjmowanie podczas lektury środków halucynogennych. Nie będą potrzebne. I dobrze”.
Podziemia Veniss Jeffa Vandermeera ocierają się o Boską komedię Dantego ( w dużym tego słowa uproszczeniu). Klimat mroczny, pełno krwiści bohaterowie, fabuła wartka ino zakończenie trochę budzi niedosyt jak na tak krótką książkę. Na pewno warto ją przeczytać dla Veniss, Ułomnego Umiejscowienia i Quina
„Ostrzeżenie: Czytelnikom ”Podziemi Veniss” odradza się przyjmowanie podczas lektury środków halucynogennych. Nie będą potrzebne. I dobrze”.
A znasz cos ciekawego, ale zeby byly meze silne w zbrojach i bialym orezem wladajace, ale zeby bylo jak najmniej czarow, smokow i gadostwa innego wszelakiego i zeby to nie byl zaden Sapkowski ani Gra o Srom, tylko cos oferujacego przy tym wszystkim glebsze przemyslenia?
Jak męże silne, prawe i plugawe. Dziewice wstydliwe, puszczalskie i cnotliwe.
Z niewielką dozą czarów, potworów nie brak lecz z umiarem. Ciekawa fabuła i delikatnie egzystencjalna, o sile, braterstwie i knowaniach to może Droga Królów Sandersona ?
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/203955/droga-krolow
Albo może to http://lubimyczytac.pl/ksiazka/48603/peanatema ? choć delikatnie odbiegające od Twych wymagań na temat zbroi i mieczy.
Rzuce okiem. Dzieki.
Pieśń o Rolandzie (he he)


„Ostrzeżenie: Czytelnikom ”Podziemi Veniss” odradza się przyjmowanie podczas lektury środków halucynogennych. Nie będą potrzebne. I dobrze”.


Co to niby ma znaczyć?
MAG wszystkie egzemplarze owej książki wyposażył w nasączony papier w Dietyloamid kwasu D-lizergowego, dzięki czemu nic więcej nie trzeba za(kładać)żywać(oprócz kaftanu bezpieczeństwa).
Ale ja poważnie pytam, co to ma znaczyć, bo jest to dla mnie niezmiernie głupia wypowiedź, bo niby kto zażywa halucynogeny do czytania. Równie dobrze mogliby napisać „Ostrzeżenie: Czytelnikom ”Podziemi Veniss” odradza się srania sobie do ryja podczas lektury. Nie będzie to potrzebne. I dobrze”.
Domyślam, że chodziło o to, że ta książka jest niby tak szalona, że czytanie jej to jak ćpanie halucynogenów, ale dość kulawo została ta myśl zaprezentowana. No i właśnie, czym objawia się "halucynogenność" tej książki? Jeśli to mają być tylko jakieś dziwne opisy, a sama narracja jest konwencjonalna, to byłoby to bardzo, bardzo słabe.
To działa na zasadzie "zrób całkowicie przeciwnie jak Ci odradzam" czyli jak Ci mówie żebyś sobie nie srał do ryja bo będziesz się źle z tym czuł, tak naprawdę chce byś tak zrobił bo ja na tym zarobie (wysyłając Twoje żałosne zdjęcie z mordą pełną gówna do pudelek.pl he he )
A tak na poważnie nic innego jak chłyt małketingowy takie ala zachęty. Mnie to ruszyło, chociaż do mordy bym se nie nasrał Książka naprawdę jest pokręcona. Taka satyra aktu stworzenia i może nawet delikatna przestroga przed zabawą w boga ? Jeśli ktoś lubi takie krótkie odskoczenie to jak najbardziej polecam.
Wracając do cytatu, jak pisałem wyżej, moim zdaniem to zabawny zabieg marketingowy wydawców (bo na pewno nie pomysł Jeffa) który może przyciągnąć, bądź nie. Jak to mówią nie oceniaj książki po okładce, ani tych śmiesznych cytatach z tyłu książki.
Ale pokręcona w jakim sensie?
Jak filmy Lyncha albo włosie Zappy.
Surrealistyczne jak proza Bruno Schulza?
Si, pojęcie surrealizmu jak najbardziej pasuje do tej powieści. Autor musi zachwycać się Boshem i Dalim, a może nawet i Shultzem. Trzeba było by się go spytać. O Shultzu tylko słyszałem, więc nie mogę kśiążki Jeffa przyrównać do któryś z prac Bruno.S.
A jest to zinfoanarchizowane na chomiku?
Znać jakiegoś Dżefa co pisze sajens fikszyn, a nie znać Schulza, troszkę wstyd.
Wolniewicz:

Według programu pani minister Hall, w licealnym kanonie języka polskiego, tu cytuję: „jedynymi dwiema lekturami bez względu obowiązkowymi z zakresu całej literatury XX wieku mają być: Bruno Schulz i Gombrowicz." Pomińmy Gombrowicza, bo to sprawa osobna, choć też silnie dyskusyjna, ale w innym kontekście. Ale dlaczego Bruno Schulz? Przecież drugorzędny pisarz awangardowych dziwadeł i to w dodatku awangardowych sprzed 70 lat. Otóż, gdy się nad tym zastanawiam, dlaczego Bruno Schulz tak wyróżniony?! W całej literaturze XX wieku! Gdy się nad tym zastanawiam, to jedyny powód pchania go przez panią Hall, a za nią przez premiera Tuska do kanonu lektur szkolnych, jedyny powód jaki widzę, to ten, że był Żydem.
Pewno jest. Poszukaj.

To tak samo jakbym komuś powiedział. Nie znasz Jethro Tull ? buu ale wstyd ;p Nie znam. Nie wstydzę się swoich jąder. Kiedyś może poznam. Jestem tylko Nosalem ;/



Jak to mówią te jebane Filasy i Dziobaki: SKISŁEM.



O kurwa, niezły zjebizm. Argument "w dodatku sprzed 70 lat" zajebisty, nie wiem czy on nie załapał co czytał, czy z gruntu jest żydożercą lub kimś w tym stylu.
skryty nazizm.



Jak ja zdawałam maturę to Sklepy cynamonowe czy jakieś inne opowiadania Schulza chyba nie były obowiązkowe i omówiliśmy je bardzo powierzchownie.


Sklepy Cynamonowe są obowiązkowe (przynajmniej były koło 2010), ale większość nauczycieli nie potrafi ich porządnie omówić i każdy wie, że nigdy nikt ich nie da na maturę, bo egzaminatorzy też by nie potrafili klucza do tego napisać.
Zdawałam maturę rok temu i nie mam tej książki w informatorze.
Widzę, że lubicie Schulza, znacie coś podobnego do jego dzieł? przeczytałem Sanatorium i Sklepy, nawet obejrzałem film (dawno temu, pisałem w temacie filmy), jest to bardzo ciekawe, choć trzeba się skupić permanentnie na każdym słowie, a słów u Brunona od groma...
Chcę się tez zabrać za Witkiewicza i zdobyć jego książki , nawet kiedyś pytałem gdzieś na forum o niego. W ogóle ten surrealizm ciekawy jest.
Coś podobnego do Schulza? Nikt nie pisał tak jak on. Niektóre zdania ze "Sklepów..." znam na pamięć, mistrzostwo świata. Klimat nie do podrobienia. Język to majstersztyk - adekwatny do tematu i taki piękny, że czasem czytałam niektóre zdania tylko (aż) dlatego, żeby brzmiały.



Prof. Wolniewicz to mądry człowiek, ale nie zawsze się z nim zgadzam.

A to, że w (o kurwa!) liceum z zakresu całej literatury XX wieku mają być dwie lektury obowiązkowe to trochę tak, jakby rozdziać się go gołej dupy, ale ubrać dwie skarpety, że niby jest się bardzo schludnie ubranym. Skoro już rząd hoduje debili to po jaką cholerę każe im czytać Sklepy Cynamonowe? Niech czytają program telewizyjny, albo rozkład jazdy autobusu. Po co udawać i to jeszcze w tak żałosny sposób, że "polska" "edukacja" (w osobnych cudzysłowach bo to dwa kłamstwa, nie jedno) jest czym innym niż przewidywaną przez poprzednich nazistów eksterminacją Narodu Polskiego? dnia Śro 20:26, 06 Sierpień 2014, w całości zmieniany 1 raz

Coś podobnego do Schulza? Nikt nie pisał tak jak on. Niektóre zdania ze "Sklepów..." znam na pamięć, mistrzostwo świata. Klimat nie do podrobienia. Język to majstersztyk - adekwatny do tematu i taki piękny, że czasem czytałam niektóre zdania tylko (aż) dlatego, żeby brzmiały.

Naprawde? Moge prosic o jakies przyklady?

Co do wklejonej przeze mnie wypowiedzi Wolniewicza: po prostu mi sie przypomnialo, ze tak kiedys o Schulzu powiedzial. Sam nie czytalem nic, co by wyszlo z pod jego reki, wiec nie mam zdania. I nie wiem, czy kiedykolwiek je sobie wyrobie, bo jak dotad znani mi z neta milosnicy tego pisarza tylko mnie zniechecaja do lektury swoim zjebizmem (to nie do Was, bez obrazy).
Wybacz, miałam na myśli "Sanatorium...", pomyliłam się. A dokładnie "Księgę":
Nazywam ją po prostu Księga, bez żadnych określeń i epitetów, i jest w tej abstynencji i ograniczeniu bezradne westchnienie, cicha kapitulacja przed nieobjętnością transcendentu, gdyż żadne słowo, żadna aluzja nie potrafi zalśnić, zapachnieć, spłynąć tym dreszczem przestrachu, przeczuciem tej rzeczy bez nazwy, której sam pierwszy posmak na końcu języka przekracza pojemność naszego zachwytu. Cóż pomógłby patos przymiotników i napuszystość epitetów wobec tej rzeczy bez miary, wobec tej świetności bez rachuby. Czytelnik zresztą, czytelnik prawdziwy, na jakiego liczy ta powieść, zrozumie i tak, gdy mu spojrzę głęboko w oczy i na dnie samym zalśnię tym blaskiem. W tym krótkim a mocnym spojrzeniu, w przelotnym ściśnięciu ręki pochwyci on, przejmie, odpozna – i przymknie oczy z zachwytu nad tą recepcją głęboką. Bo czyż pod stołem, który nas dzieli, nie trzymamy się wszyscy tajnie za ręce?

Czy też:

Bo zwykłe książki są jak meteory. Każda z nich ma jedną chwilę, moment taki, kiedy z krzykiem wzlatuje jak feniks, płonąc wszystkimi stronicami. Dla tej jednej chwili, dla tego jednego momentu kochamy je potem, choć już wówczas są tylko popiołem. I z gorzką rezygnacją wędrujemy niekiedy późno przez te wystygłe stronice, przesuwając z drewnianym klekotem, jak różaniec, martwe ich formułki.
Pragnę zdementować plotki co by Sklepów nie było na maturze. Sam ją z nich pisałem.

Pragnę zdementować plotki co by Sklepów nie było na maturze. Sam ją z nich pisałem.
Może wywalili je już po twojej maturze? U mnie na podstawie nie było i wydaje mi się, że na rozszerzeniu też nie.
Więcej sensu niż polecanie jakiś nowości ma chyba porozmawianie o "klasycznych" twórcach fantastyki. Są szanse, że ktoś kojarzy, a nawet jeśli nie kojarzy, to w bibliotece pewnie znajdzie.

Co sądzą forumowicze o takich autorach jak Arthur C. Clarke, Philip K. Dick, Ursula Le Guin, Arkadij i Boris Strugaccy, Frank Herbert, H. P. Lovecraft czy William Gibson?

Clarka czytałem tylko "Spotkanie z Ramą", uważane za jego najlepsze dzieło. Ktoś (być może Dukaj, ale nie jestem pewien) napisał o nim, że jest bardziej inżynierem niż pisarzem. Z pewnością to dość wysoka półka fantastyki - nie była dla mnie infantylna czy żenująca, ale nie mogę powiedzieć, żebym był z lektury usatysfakcjonowany. Książka zasadniczo przygodowa - bohaterowie eksplorują tajemnicze miejsce, spotykając na drodze różne dziwy, i i co rozdział ratują się z opresji, nie wiele różniących się od tych spotykanych przez Indianę Jonesa - aby utrzymać czytelnika w napięciu. Niestety, mało z tego wszystkiego wynika, książka była dla mnie błaha, jeśli chodzi o pomysły, to co u Clarka dzieje się w całej książce u Lema dzieje się na kilkudziesięciu stronach.

Dicka czytałem "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha", "Ubik", "Człowieka z wysokiego zamku" i "Czy androidy marzą o elektrycznych owcach", niestety parę (a nawet kilka) lat temu, i nie wiele z nich wyciągnąłem. Ostatnio myślę o ponownej lekturze. Jest to science fiction do science fiction nie podobne, gdyż poruszają tematykę metafizyczną.

Jeśli chodzi o współczesne książki, to razem z romanem polecam "Ślepowidzenie" Petera Wattsa. Według mnie jest to science fiction wyśmienite, stworzone dookoła intrygującej koncepcji, prezentujące przy okazji przekonującą wizję rozwoju naszej cywilizacji, podparte ponad setką przypisów do artykułów i prac naukowych. Wampirami proszę się absolutnie nie zrażać!
Czytałem też parę książek Neala Stephensona - "Diamentowy wiek" oraz "Cryptonomicon". Obydwie sobie cenię, pierwsza prezentuje świat po rewolucji nanotechnologicznej, druga obecny przemysł IT oraz II wojnę światową z punktu widzenie wywiadu i kryptologów, tworząca również pewną "mitologię" czy też "zestaw archetypów" dla nerdów.

Eh, już się ten post gargantuiczny zrobił, więc się na razie wstrzymam z wyrażaniem opinii na temat reszty wymienionych autorów.
Clarke'a czytałem tylko Odyseję kosmiczną, ale bardziej jako uzupełnienie do filmu. Poza tym, z rzeczy które wymieniłeś czytałem tylko Dicka - "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha", "Ubik" i "Człowieka z wysokiego zamku" oraz trochę opowiadań. Spoko tam były te zabawy z przeplataniem się rzeczywistości i iluzji, szczególnie w "Ubiku", ale to raczej czysto rozrywkowa literatura i nie sądzę by chciało mi się jeszcze w to zagłębiać.
Clarke'a czytałem w wieku 14 lat i wydawał mi się mądry. Zwłaszcza "Koniec dzieciństwa" zrobił na mnie duże wrażenie.

Dziś jego pisarstwo wydaje mi się bardzo naiwne, jakby rodem z jakiejś broszury propagującej Unię Europejską i szczęście narodów, które nastąpi po zjednoczeniu Europy. Wspomniany wyżej prof. Wolniewicz stwierdził kiedyś, że dominującymi prądami we współczesnej myśli irracjonalistycznej, są postmodernizm - deologia dla bogatej hołoty - oraz "new age" - ideologia biednej hołoty. I ja Clarke'a zaliczam obecnie do tej drugiej kategorii. Może i sam pisarz nie koniecznie jest związany z religią "new age", ale jego pisarstwo to mniej więcej podobne głupoty.

Oczywiście nie zmienia to faktu, że Kubrick na podstawie grafomanii Clarke'a stworzył całkiem niezły film.
Bo Kubrick pewnie zrobiłby dobry film nawet z randomowego fantasy dla kretynów, tak już miał.

Z wymienionych ostatnio czytałem Lovecrafta, bardzo to zgrabnie napisane, podobają mi się takie luźne nawiązania do kultury, antropologii, bardzo dobrze wykorzystuje swoją erudycję, fajne u niego jest to, że to wszystko mimo tego, że niby jest rzeczywiste czasem zmierza gdzieś w kierunku opisu jakiegoś głębokiego obłędu, przynajmniej takie mam wrażenie. No i jego wpływ na pop-kulturę jest potężny, niektóre motywy z jego opowiadań są wręcz archetypiczne, fakt, że po nim w większości horrory są chujnią kompletną, bo biorą się za niego jakieś niedorozwoje, ale jednak wpływ jest niewątpliwy. Więc oczywiście nie jest to literatura na poziomie nie wiadomo jak kosmicznym, ale w swojej kategorii to geniusz, a ogólnie to spox.

Więc oczywiście nie jest to literatura na poziomie nie wiadomo jak kosmicznym

Powiedziałbym, że Lovecraft to właśnie najwyższy poziom kosmiczności, tudzież kosmicyzmu
No nie w tym sensie, chociaż tam faktycznie jest ten "kosmicyzm" mocno wyeksponowany.
Prastare zło?

Bo Kubrick pewnie zrobiłby dobry film nawet z randomowego fantasy dla kretynów, tak już miał.
bardzo to zgrabnie napisane
Styl Lovecrafta mnie odrzuca, przynajmniej w tłumaczeniu Ryszardy Grzybowskiej* z którym miałem styczność. Byłem bombardowany bluźnierczymi, plugawymi, wypaczonymi, przeklętymi, diabolicznymi, złowieszczymi, ohydnymi, nasyconymi kwintesencjami nieznanego i nieludzkiego zła opisami, które mnie w stan doświadczenia kosmicznego horroru nie wprowadziły.
To sobie aż zapisałem:
"Dochodził też najobrzydliwszy, jaki tylko można sobie wyobrazić lepki odgłos szatańskiego i plugawego ssania."
[Kolor z przestworzy, jeśli się nie mylę]

Lovecraft zyskuje kiedy myślę o jego twórczości w kontekście czasu powstania, albo o Grabińskim. Jednak przyznanie, że sto lat temu taka proza mogła robić wrażenie, nie przybliża mnie do zrozumienia współczesnych zachwytów nad nim.

Pochwaliłbym odrzucenie antropocentryzmu w jego prozie, szczególnie, że z takiej perspektywy wynika część grozy jego tekstu (jest to obrazowe przedstawienie koncepcji, forma się całkiem broni). W większości horrorów takie diabły/duchy/demony skaczą dookoła ludzi, walczą o ich dusze, tu możemy przerazić się wizją świata w której nic nie znaczymy - z tym, że takie wrażenia odniosłem podczas lektury niektórych książek science fiction, a nie Lovecrafta, który jednak jest mało finezyjny (aalee stoo lat temu...) - również bardziej przemawia do mnie ta koncepcja w otoczce materialistycznej, niż mistycznej (dałoby się ją pociągnąć bardziej w tę drugą stronę niż Lovecraft - choćby (spoiler alert!) nie rozbijając Cthulhu głowy parostatkiem).

Też szaleństwo bohaterów jest dobrym motywem - dziwię się czytając horrory z happy endami. Jak mogą dalej żyć ich bohaterowie, kiedy doświadczyli czegoś co wywraca powszechne pojęcie o świecie do góry nogami? Chociaż to już było wcześniej, na przykład w "Wyspie doktora Moreau".

W związku z tym - jest też koncepcja "wiedzy zakazanej" - od której człowiek traci zmysły. Dla mnie też całkiem ciekawa (choć w uogólnieniu - wpływ myśli na umysł i ciało, więc to już chyba lekka nadinterpretacja w kontekście Lovecrafta). Fiksację na tym punkcie miał też Dick - podobno był przekonany, że w Związku Radzieckim jest najęta przez rząd celem zabicia go parapsycholożka, w związku z czym kazał żonie czytać każdy przychodzący do niego list, a potem streszczać mu go własnymi słowami, ponieważ lękał się, że owa parapsycholożka ułoży i wyśle mu zbiór słów, które wywołają w jego umyśle reakcję doprowadzającą nieuchronnie do samobójstwa.

*w sumie całkiem sensowna byłaby Bitwa tłumaczeń na zasadach Bitwy wykonań z działu o muzyce klasycznej. Niestety tamten temat martwy, ten o poezji chyba też, proza zbyt długa (nowele?) a ja ham i prostak co zna tylko "Na pewnego endeka..." Tuwima oraz "Na matematyka" Kochanowskiego....


tu możemy przerazić się wizją świata w której nic nie znaczymy - z tym, że takie wrażenia odniosłem podczas lektury niektórych książek science fiction, a nie Lovecrafta, który jednak jest mało finezyjny (aalee stoo lat temu...)

również bardziej przemawia do mnie ta koncepcja w otoczce materialistycznej, niż mistycznej (dałoby się ją pociągnąć bardziej w tę drugą stronę niż Lovecraft - choćby (spoiler alert!) nie rozbijając Cthulhu głowy parostatkiem).

Przecież świat Lovecrafta jest wybitnie materialistyczny. Wszyscy ci bogowie to po prostu kosmici, tyle że tak przewyższający ludzi, jak ludzie przewyższają ameby. Owszem, w tym świecie działają siły, które ludzie postrzegają jako "magię", ale wiąże się to po prostu z ich żałośnie ograniczoną percepcją i nieznajomością prawdziwych reguł rządzących rzeczywistością. A co do rozbijania głowy Cthulhu, to w zasadzie z tekstu wynika, że on nie był do końca przebudzony. To było coś w stylu budzenia się w środku nocy tylko po to, żeby coś przekąsić i wrócić do snu

Przeczytaj koniecznie opowiadanie At the Mountains of Madness, cały tekst jest w internecie. Dość długie jak na Lovecrafta, ale to jedno z najlepszych, zarówno pod względem artyzmu jak i tworzenia napięcia.
"Dochodził też najobrzydliwszy, jaki tylko można sobie wyobrazić lepki odgłos szatańskiego i plugawego ssania."

Też zapamiętałem ten fragment, ale właśnie dlatego, że jest świetnie, że tak powiem, impresjonistyczny. Mi styl pasuje, chyba mam to samo tłumaczenie i mi jakoś to nagromadzenie przymiotników nie przeszkadza, raczej jak mówiłem jest nawet odwrotnie. Swoją drogą nie wiem, jak byś chciał inaczej opisać te zjawiska, jak z założenia prawie każde przekracza możliwości ludzkiej percepcji, a co dopiero opisu słownego.

To bardzo fajny wybieg z punktu widzenia pisarza, że tak powiem, coś jak np w Mad Maxie kolesia rozjechał samochód i nie było ich stać, czy nie mogli pokazać pokiereszowanych zwłok, więc pokazali toczący się po drodze kask który miał na głowie motocyklista który w tej scenie zginął, ja bardzo lubię coś takiego, bo zamiast silić się na pokazanie/opisanie czegoś, co prawdopodobnie wyjdzie średnio, albo wręcz sztucznie, pretensjonalnie i chujowo, jak to zwykle bywa niestety, odwołuje się do wyobraźni odbiorcy, sugerując jeszcze w tym przypadku, że to co sobie jesteś w stanie wyobrazić, to jest mały pikuś w stosunku do książkowej "rzeczywistości", to jest bardzo ciekawe i takie opisy połączone właśnie z tą skrajną tajemniczością, oraz wspomnianą wcześniej erudycją powodują, że jest to naprawdę spoko pisarstwo.

ps: Kocie, ale Lem lepszy XD

ps2: Skrzypłocz, obrazek to nie bangla.
Z drugiej strony to takie trochę pójście na łatwiznę, w sensie "no jak se chujowo wyobraziłeś to nie moja wina".
Trzeba mierzyć siły na zamiary i wybierać lepszą opcję, weź sobie wyobraź, że kręcisz film, możesz pokazać obcego który będzie wyglądał jak wielki kutas... znaczy ptak z ulicy sezamkowej, tylko zielony i z łuską, albo możesz nie pokazywać, tylko klimatem itp sugerować, że tam jest obcy, każdy wie, że w drugim przypadku jak będzie to dobrze zrobione to będzie to dość niepokojące, a w pierwszym zawsze będzie śmieszne.
Lovecraft jest właśnie najlepszy, kiedy stosuje te niedomówienia. Bo kiedy coś opisze wprost, to nie ma to takiej mocy. Ale kiedy daje tylko cień pojęcia o tym, z czym mamy do czynienia, wtedy to naprawdę działa na wyobraźnię. Bo nie chodzi o to, żeby był aaa straszny potwór z trzema dupami, ujebie ci łeb, tylko o samą ideę grozy. Nie mam teraz pod ręką żadnego cytatu Lovecrafta, żeby ten zabieg zaprezentować, ale mam Conrada, wspaniały fragment z Jądra ciemności:

Jazda w górę rzeki była jakby podróżą wstecz do najwcześniejszych początków świata, gdy roślinność hulała sobie po ziemi, a królowały wielkie drzewa. Pusta rzeka, wielka cisza, nieprzebyty las. Powietrze ciepłe, gęste, ciężkie, leniwe. Nie było radości we wspaniałym słońcu. Wielkie, opustoszałe przestrzenie wodnego szlaku biegły w mrok zacienionych perspektyw. Na srebrnawych ławicach piasku hipopotamy i aligatory leżały obok siebie, wygrzewając się w słońcu. Rozlane szeroko wody płynęły wśród mnóstwa zadrzewionych wysepek; gubiłem się na tej rzece jak w pustyni i natykałem się cały dzień na mielizny, usiłując wynaleźć przesmyki, aż wreszcie doznałem wrażenia, że mnie ktoś zaczarował i odciął na zawsze od wszystkiego, co znałem ongi - gdzieś tam - daleko - może w jakimś innym istnieniu. Były chwile, kiedy przeszłość do mnie wracała, jak to się dzieje czasami, gdy się nie ma ani chwilki dla siebie; wracała niby niespokojny i hałaśliwy sen, który przypominałem sobie ze zdumieniem wśród przygniatającej rzeczywistości tego dziwnego świata roślin i wody, i ciszy. Ale ta cisza nie miała nic wspólnego ze spokojem. Był to bezruch nieubłaganej siły, rozmyślającej ponuro nad jakimś nieprzeniknionym zamiarem. Owa siła przyglądała się człowiekowi z mściwością. Przyzwyczaiłem się później i już tego nie widziałem; nie miałem na to czasu. Musiałem wciąż odgadywać, gdzie są przesmyki; musiałem rozróżniać, przeważnie pod wpływem natchnienia, oznaki ukrytych ławic; wypatrywałem podwodnych kamieni; uczyłem się zacinać ostro zęby, aby serce nie wyskoczyło mi z piersi, kiedy na szczęście otarłem się tylko o jakiś piekielny, podstępny stary pień, który byłby wydarł życie z mego tandetnego parowca i zatopił wszystkich pielgrzymów; musiałem czatować na suche drzewa, które by można ściąć w nocy, aby mieć paliwo w ciągu dnia następnego. Kiedy człowiek się troszczy o podobne sprawy, o pospolite wypadki dziejące się na powierzchni, rzeczywistość - właśnie rzeczywistość - się rozwiewa. Wewnętrzna prawda kryje się - na szczęście, na szczęście. Ale czułem ją jednak; czułem często, jak w tajemniczej ciszy przyglądała się moim małpim sztukom, zupełnie tak jak i wam się przygląda, koledzy, gdy pokazujecie swoje sztuki na linie - pół korony za fiknięcie kozła.
Bardzo lubię SF, mogę polecić parę rzeczy. Zdecydowanie 'Przez ciemne zwierciadło", "Możemy cię zbudować", "Człowiek z wysokiego zamku", "Czy androidy..." (książka dużo lepsza od filmu moim zdaniem), "Czas poza czasem", "Galaktyczny druciarz", "Labirynt śmierci" no i trylogia Valis z Dicka. Rogera Zelaznego świetny jest 'Lord Demon'. Fajnie się czyta 'Grę Endera" (znowu lepsza od filmu) Orsona Scotta Carda czy "Hiszpańskich żebraków" Nancy Kress. Ale rzeczą, która należy obowiązkowo przeczytać jest saga o Diunie - majstersztyk doprawdy.
Tylko Łowca Androidów to luźna adaptacja a porównywanie książki z filmem nie ma za bardzo sensu. Już pomijam, że Łowcy Androidów naprawdę niewiele można zarzucić.
Panie, panowie, pomóżcie! Poszukuję coś w kosmos dojebanego i ze wszystkim! Z fantastyki trochę leżę i kwiczę, bo przeczytałem tylko wszystkie książki Tolkiena (poza nie wydanymi w języku polskim), sagę o Wiedźminie i Czarnoksiężnika z Archipelagu, i poszukuję coś na miarę zajebistości Tolkiena. Mile widziane najróżniejsze cuda, z tym tylko, że potrzebuję czegoś naprawdę konkretnego. Coś, co jak będę czytał, to mózg mi wyparuje z misterności i kunsztu wykreowanego świata, fabuły, problemu, tematyki, a jak już skończę to dupę mi urwie, a moje truchło padnie niczem wieża Barad-Dur pod ciężarem sromotnej porażki Saurona, albo niczem Beleriand, roztrzaskany przez Valarów, runie pod ziemię i przepadnie. God dammit, dużo nie wymagam. :I
Balzaca se poczytaj, a nie ino fantastyka i fantastyka.

Panie, panowie, pomóżcie! Poszukuję coś w kosmos dojebanego i ze wszystkim!

Polecam Nagi lunch Burroughsa, mocne wrażenia gwarantowane.

Balzaca se poczytaj, a nie ino fantastyka i fantastyka.

Mam całe życie na czytanie nudziarstw. Żartuję oczywiście, wcale tak nie uważam, ale nie mniej jednak wolałbym poczytać coś, przy czym nie zasnę, co ewentualnie mogłoby mi dostarczyć trochę rozrywki, a najważniejsze - co sprawiłoby, że zakochałbym się w treści. Dałem wam moje preferencje. Kocham i znam bardzo dobrze wszystko co wyszło spod pióra Tolkiena, poza The History of Middle-Earth, które nie zostało jeszcze w całości przetłumaczone na polski. Poza tym, zajebiście interesuje mnie starożytność i poniekąd średniowiecze, stąd też moje zainteresowanie fantastyką (tolkienowską i pochodnymi). Także ten, tego. Byłbym wdzięczny jakby ktoś znał coś fajnego i na podstawie tego co napisałem polecił mi coś.
Poza tym, przymierzam się na Lovecrafta.

Panie, panowie, pomóżcie! Poszukuję coś w kosmos dojebanego i ze wszystkim!

Polecam Nagi lunch Burroughsa, mocne wrażenia gwarantowane.

Celnie trafiłeś z tą książką w ten mój fragment. Na pewno się zainteresuję.

Panie, panowie, pomóżcie! Poszukuję coś w kosmos dojebanego i ze wszystkim! Z fantastyki trochę leżę i kwiczę, bo przeczytałem tylko wszystkie książki Tolkiena (poza nie wydanymi w języku polskim), sagę o Wiedźminie i Czarnoksiężnika z Archipelagu, i poszukuję coś na miarę zajebistości Tolkiena. Mile widziane najróżniejsze cuda, z tym tylko, że potrzebuję czegoś naprawdę konkretnego. Coś, co jak będę czytał, to mózg mi wyparuje z misterności i kunsztu wykreowanego świata, fabuły, problemu, tematyki, a jak już skończę to dupę mi urwie, a moje truchło padnie niczem wieża Barad-Dur pod ciężarem sromotnej porażki Saurona, albo niczem Beleriand, roztrzaskany przez Valarów, runie pod ziemię i przepadnie. God dammit, dużo nie wymagam. :I

I takie wrażenie robi na tobie Tolkien? XD
ps: Nagi Lunch nie ma fabuły jako takiej, a do tego nie jest fantastyką.

I takie wrażenie robi na tobie Tolkien? XD

Nie no, tak sobie poleciałem, o. For the glory of Satan of course. No robi na mnie wrażenie, bo jest zajebisty i nie zetknąłem się jeszcze z lepszą fantastyką. Jak ktoś stworzył lepsze uniwersum i powymyślał do tego języki i inne duperele to śmiało możesz się ze mną podzielić.
No, z szeroko pojętej fantastyki to oczywiście, że lepszy jest Lem czy Lovecraft, bo mimo wszystko u dorosłego człowieka wiele fragmentów Tolkiena wywołuje zażenowanie... a jeżeli chodzi o fantasy... to na grzyba czytać opasłe tomy fantasy?

No, z szeroko pojętej fantastyki to oczywiście, że lepszy jest Lem czy Lovecraft,
bo mimo wszystko u dorosłego człowieka wiele fragmentów Tolkiena wywołuje zażenowanie...
a jeżeli chodzi o fantasy... to na grzyba czytać opasłe tomy fantasy?

Bo lubię? Zależy też jakie opasłe tomy fantasy czytać. Bo na przykład weźmy takie opasłe tomy Gry o Tron (która zresztą marnym jest przykładem fantasy, tia, wiem) to może czytać ktoś, kto jest amatorem cycków, wacławów i efektów specjalnych. Ja lubię czytać opasłe tomy Tolkiena, bo odkąd przeczytałem Silmarilion darzę go szczerą miłością i emocjonalnym przywiązaniem (które przez niektórych nadludzi mogą być brane za cechy typowo podludzi, c'nie?). Myślę, że argumentowanie dlaczego jest raczej zbędne. Ograniczę się tylko do stwierdzenia, że osobiście uważam jego twórczość za fenomenalną, a bajania o starożytnych królestwach Noldorów za cudowne. Mam tu na myśli jego wyobraźnię i sposób przedstawienia. Czyli podsumowując, czytać i zachwycać się dla radości czytania i zachwycania się.
Silmarillion szanuję, fantastyczna mitologia, kto nie czytał tego będąc dziecięciem ten wiele stracił.
Pod takim względem, że Tolkien to książki dla dzieci, z założenia, więc są dość infantylne, pamiętam, że próbowałem czytać Władcę Pierścieni w wieku 17 lat, to rzuciłem nią w pizdu, bo nudziło mnie to cholernie, hobbit śpiewający piosenki łażąc po górach przez bodajże 8 stron... zrezygnowałem z tego w połowie. Pewnie jakbym to czytał w wieku 13-14 lat to bym się zachwycał, ale to są takie książki, że jak się ich nie przeczytało do pewnego wieku to później nie warto.

Natomiast Lema warto czytać zawsze, warsztat pisarki miał na pewno nie gorszy od Tolkiena, może bardziej nowoczesny, pod pewnymi względami nawet lepszy, a jego Science-fiction to mimo wszystko poważna literatura.

U Tolkiena mamy prostą infantylną relacje dobro vs zło, bardzo spoko w tworach dla dzieci, bo dzieci potrzebują takiego prostego rozróżnienia, ale na przykład mnie to irytuje, tak jak irytują mnie klasyczne westerny z podobnym jednoosiowym podziałem, a już przeniesienie konwencji na mniej jednowymiarowy grunt przez Włochów (szczególnie Leone, ale jeszcze kilku innych) już robi fantastyczne wrażenie.
No ale wracając do Lema, to u niego wszelkie rozważania i problemy są dużo wyższym poziomie złożoności, porusza dość istotne problemy "futurologii" a nawet, że tak powiem futuro-filozofii, robi to przy tym w sposób bardzo zajmujący, z dużą wyobraźnią popartą ewidentnie wiedzą o ówczesnych nowinkach technicznych i wynalazkach, z intuicją przyszłości, do tego stopnia, że jego książki po latach nie tracą na "futuryzmie". świetny pisarz, światowa czołówka fantastyki.

O Lovecrafcie już pisałem. Tak więc Lem to jest porządna literatura z pewną głębią, Lovecraft to dość ambitna literatura rozrywkowa, a Tolkien to książki dla dzieci, co dla mnie od razu oznacza, że jest to generalnie literatura gorsza, bo dzieci mają ograniczone możliwości w pewnych względach do tego stopnia, że nie da się napisać książki skierowanej dla dzieci, którą by mi się czytało z jakąś przyjemnością.

U Tolkiena mamy prostą infantylną relacje dobro vs zło, bardzo spoko w tworach dla dzieci, bo dzieci potrzebują takiego prostego rozróżnienia, ale na przykład mnie to irytuje, tak jak irytują mnie klasyczne westerny z podobnym jednoosiowym podziałem, a już przeniesienie konwencji na mniej jednowymiarowy grunt przez Włochów (szczególnie Leone, ale jeszcze kilku innych) już robi fantastyczne wrażenie.

Rozumiem Twój brak zachwytu na czarno-białymi bohaterami i takimi powieściami. Piszesz, że Ciebie uproszczenia drażnią. Unikasz takiej "dziecięcej"(?) literatury ale zaraz potem wspominasz filmy. Na hasło Leone przypomina mi się jeden z moich ulubionych filmów "Dobry, Zły i Brzydki" czy jakoś tak z angielska. Tam przecież ci bohaterowie są właśnie jednowymiarowi. Napisałeś, że są mniej jednowymiarowi. Przecież ten Blondi to krystaliczne dobro. Pozostali bohaterowie też wywiązują się ze swoich ról, które polegają na byciu typami spod ciemnej gwiazdy.

Stąd moje pytanie, czy do filmów stosujesz może inny podział?W jakiś inszy sposób filmidła traktujesz?Bo przeca "dziecięcość" jest tak samo obserwowalna jak u Tolkiena. Frendli no łepons.
COOOOO? Bezimienny w trylogii dolarowej jest krystalicznym dobrem? O jak kisnę... Właśnie o to do cholery chodzi, że nie jest, nie wiem czy widziałaś, że to był przestępca, a do tego cały film to pogoń za ukrytą w grobie kasą, super dobroć, mściwy, chytry, rewolwerowiec który nie zabija swoich przeciwników tylko dlatego, że ich potrzebuje (w ogóle scena na pustyni i krystaliczna dobroć- XDXDXDXDXDXDXD). W takim razie identycznie "dobry" jest grany przez Van Cleefa "zły" bo w gruncie rzeczy ich postawy się niczym nie różnią. Chyba za bardzo zasugerowałaś się tytułem.. Spaghetti westerny miały to do siebie, że często jako bohaterów "pozytywnych" (takich z którymi utożsamia się widz) ustawia gangsterów, rewolwerowców, łowców nagród i inne typy spod ciemnej gwiazdy którzy dla pieniędzy nie mają problemu, żeby zabijać, łamać dane słowo itp, no naprawdę krystaliczna dobroć, robisz kogoś w chuja, żeby go zabili, a sam zgarniasz kasę... chyba masz jakieś spaczone pojęcie dobroci.
No to może błędnie pamiętam film. Ale z niego zapamiętałam, że Blondie spokojnie mogł pozbyć się rzezimieszka a tego nie zrobił. (To była scena chyba końcowa) Nie potrzebował typka a go nie zabił. I kojarzyłam go głównie z tego, że działał odmiennie od pozostałych w tym filmidle. Muszę sobie odświeżyć ten klasyk. A może mi się w ogóle z innymi filmami Leone pochrzaniło coś. I donno.

Dobra trybię, zatem moje pytanie rozwikłane.

Pod takim względem, że Tolkien to książki dla dzieci, z założenia, więc są dość infantylne, pamiętam, że próbowałem czytać Władcę Pierścieni w wieku 17 lat, to rzuciłem nią w pizdu, bo nudziło mnie to cholernie, hobbit śpiewający piosenki łażąc po górach przez bodajże 8 stron... zrezygnowałem z tego w połowie. Pewnie jakbym to czytał w wieku 13-14 lat to bym się zachwycał, ale to są takie książki, że jak się ich nie przeczytało do pewnego wieku to później nie warto.
Natomiast Lema warto czytać zawsze, warsztat pisarki miał na pewno nie gorszy od Tolkiena, może bardziej nowoczesny, pod pewnymi względami nawet lepszy, a jego Science-fiction to mimo wszystko poważna literatura.
U Tolkiena mamy prostą infantylną relacje dobro vs zło,
O Lovecrafcie już pisałem. Tak więc Lem to jest porządna literatura z pewną głębią, Lovecraft to dość ambitna literatura rozrywkowa, a Tolkien to książki dla dzieci, co dla mnie od razu oznacza, że jest to generalnie literatura gorsza, bo dzieci mają ograniczone możliwości w pewnych względach do tego stopnia, że nie da się napisać książki skierowanej dla dzieci, którą by mi się czytało z jakąś przyjemnością.

Tak bardzo się z Tobą nie zgadzam. Lem jest nudny, a jego twórczość jest mało atrakcyjna. Choćby nie wiem jak gust mi się zmienił i jakie nudziarstwa czytał, tak Lema nigdy nie będę, bo jest zwyczajnie nudny do bólu. Tolkien to nie książki dla dzieci, wystarczy przeczytać Silmarillion, Dzieci Hurina, albo chociażby tego Władcę Pierścieni, żeby to wiedzieć. Jedyne dwie książki jakie Tolkien kiedykolwiek do kogoś adresował, to był Hobbit dla młodszego odbiorcy, i Władca Pierścieni dla tego samego odbiorcy, tylko że już starszego (skok na kasę, bo potrzebował hajsu). Cała reszta to jest jego zabawa ze stworzonym przez niego światem, która została wydana dopiero po jego śmierci. A dzieci nie są takie głupie jak Ci się wydaje. Twoje "ograniczone możliwości w pewnych względach" dotyczą pewnie tego, że u dzieci prawa półkula mózgu jest bardziej aktywna niż lewa (dzięki czemu są w stanie lepiej zapamiętywać rzeczy), co odpowiada za wyobraźnię i intuicję, a co za tym idzie - ich percepcja jest bardziej wyostrzona niż nasza. Bo kiedy lewa półkula mózgu bierze górę, wtedy Twój sense of wonder zastępuje logika i wzory matematyczne. To przykre.

A co do Lovecrafta, to nie czytałem, ale podejrzewam, że nie jest aż taki ambitny, a na pewno nie jest ambitniejszy od Tolkiena.


Lem jest nudny jak flaki z olejem. Kiedyś próbowałem czytać i dałem sobie spokój.

Lem jest nudny, a jego twórczość jest mało atrakcyjna. Choćby nie wiem jak gust mi się zmienił i jakie nudziarstwa czytał, tak Lema nigdy nie będę bo jest zwyczajnie nudny do bólu.
A co do Lovecrafta, to nie czytałem, ale podejrzewam, że nie jest aż taki ambitny, a na pewno nie jest ambitniejszy od Tolkiena.
Twoje "ograniczone możliwości w pewnych względach" dotyczą pewnie tego, że u dzieci prawa półkula mózgu jest bardziej aktywna niż lewa (dzięki czemu są w stanie lepiej zapamiętywać rzeczy), co odpowiada za wyobraźnię i intuicję, a co za tym idzie - ich percepcja jest bardziej wyostrzona niż nasza. Bo kiedy lewa półkula mózgu bierze górę, wtedy Twój sense of wonder zastępuje logika i wzory matematyczne. To przykre.
Uwaga, nauka

...such connections do not result in a subject-specific global brain lateralization difference that favors one network over the other (i.e. left-brained or right-brained). Rather, lateralized brain networks appear to show local correlation across subjects with only weak changes from childhood into early adulthood

A jak Cię tak jara wordbuilding, to sobie Inne Pieśni Dukaja przeczytaj.

A dzieci nie są takie głupie jak Ci się wydaje.

Tak, są głupsze

No ale już bez jaj. Tolkien to jest coś miłego do czytania a Lem jest bardziej wymagający. Mnie u niego zabija techniczna strona np. w Pirxie nie mogę przebrnąć przez opisy skafandrów ale kiedyś może mi się uda. Lem to klasa sama w sobie. Większość tego o czym pisze, ma swoje podstawy naukowe. Np. te odwołania co do kosmosu itp. sprawy. Science bitch! A w inszych publikacjach fantasy masz krasnoludy, elfy, hobbity, czary-mary. No ło czym rozmowa? Różnica science fiction, fantasy co kto woli. Czytasz w zależności od zapotrzebowań. Nie obruszaj się, że Żuj(?) zestawił Tolkiena na półce dla dzieci. Troszkę racji ma. Sama Smigole, trolle i inne takie lubię bo mi się przyjemnie czyta.
Dla mnie książki o smokach, elfach itp to z założenia jest twór dla dzieci, 13-14 latek to ciągle dziecko, nie oszukujmy się. Jarasz się Tolkienem bo czytałeś go za dzieciaka i masz sentyment, to tak samo jak ze Star Wars, jak ktoś nie ma sentymentu to raczej nie będzie fanem. To kwestia wieku, jak się ma 13-14 lat to bajkowe światy jeszcze mogą jarać, szczególnie jak się wplecie tam widowiskowe bitwy i jako bohatera wstawi się małego ludzika, cwany zabieg, nawet szanuję, ale nie na tyle, żebym miał to czytać więcej niż tyle co przeczytałem i się przekonałem.

Nie wiem co Lema czytałeś, ale dwie jego najlepsze książki "Solaris" i "Wizja lokalna" nazwać nudnymi może jakiś skrajny maniak wartkiej akcji i filmów typu stiwen sigal zabija 23 osoby jednym kopniakiem, owszem akcji tam wiele nie ma, chociaż w obu książkach w pewnej części pojawia się trochę wydarzeń sensacyjnych, swoją drogą w tej drugiej książce mocno groteskowych, co też jest charakterystyczne dla Lema, no ale jeżeli dla kogoś nieciekawe jest odkrywanie nieznanych światów o większym stopniu zaawansowania, gdzie pojawiają się nowe problemy etyczne, filozoficzne, gdzie wszystko działa inaczej niż na ziemi, zetknięcie się z istotami których zupełnie nie rozumiemy, które się z nami kontaktują, ale nie potrafimy odczytać tego kontaktu, nie wiemy jaki ma cel, zamiary, jeżeli naprawdę dla kogoś coś takiego jest nudne, to posądzenie go o infantylizm jest jak najbardziej na miejscu, szczególnie w zestawieniu z wielkim zachwytem nad prozą Tolkiena.

Bo koncentrowanie w jednej postaci cech wyłącznie dobrych lub wyłącznie złych jest płytkie jak cholera, pokaż mi takie postacie u Dostojewskiego, Balzaca, czy nawet Prusa, nawet Żeromski mimo, że to słaby pisarz wystrzegał się takich jednoznacznych postaci, bo to spłyca opowieść, prowadzi do prostackich rozwiązań, już w 1/3 wiadomo, że książka skończy się pojedynkiem dobra ze złem, w którym zatriumfuje dobro. To jest infantylne i tylko dziecięcy brak doświadczenia może powodować, że nie będziemy przekonani o takim zakończeniu od początku niemal.
Czytałem ostatnio "Idiotę" Dostojewskiego, tam nie było ludzi kryształowych, każdy miał coś za uszami, miał negatywne cechy, a cała akcja rozwijała się co chwila w kierunku w którym się nie można było spodziewać, ale nie byłoby to możliwe gdyby wprowadzić podział na osoby "dobre" i "złe" bo wówczas połowa zwrotów akcji nie mogłaby mieć miejsca, trzeba by spłycać fabułę, na tej niejednoznaczności opierają się wszystkie najlepsze sceny książki, no chyba, że Dostojewski też jest dla ciebie nudziarzem, bo to książki psychologiczne, nikt nie biega z mieczem i łukiem i nie ma mitycznych stworów.

Chyba trochę w nosie mam biografie i historię wydawniczą pisarza, skoro jego książki są ewidentnie literaturą młodzieżową (czyli dla dzieci).
Nie, dzieci mają mniej rozwinięte mózgi, mniej rozumieją, mniej potrafią skojarzyć, ich percepcja jest nakierowana na "czerń" i "biel" nie rozróżniają "szarości", dlatego książki gdzie na osi występują wyłącznie skrajności są książkami dla dzieci. Dzieci wbrew pozorom nie mają też bogatszej wyobraźni, zresztą zaprzeczasz sam sobie, bo piszesz o fantastycznie wykreowanym świecie Tolkiena, który był dorosły, dzieci nie są w stanie budować w swojej głowie tak rozbudowanych wyobrażeń jak dorośli, ich wyobrażenia są prostsze, bardziej właśnie jednowymiarowe, jednoaspektowe. A pisanie jak działa mózg w 2014 roku, gdy dalej gówno o tym wiemy to dopiero beka i pseudo-argument.

A pisanie jak działa mózg w 2014 roku, gdy dalej gówno o tym wiemy to dopiero beka i pseudo-argument.

Że gówno to bym się nie odważyła napisać. Bo neurobiologia się obecnie ładnie rozwija. Jakkolwiek masz rację, że dużo się nie wie.

Chyba trochę w nosie mam biografie i historię wydawniczą pisarza, skoro jego książki są ewidentnie literaturą młodzieżową (czyli dla dzieci).
A w inszych publikacjach fantasy masz krasnoludy, elfy, hobbity, czary-mary. No ło czym rozmowa?

Kuhwa, proszę Cię, Lem nie był naukowcem... Miał łeb, to prawda, potrafił to przerobić na swoje, no ale ile wyssał z palca... A Tolkien, do diabła, to zupełnie inna bajka. To nie jest SCIENCE-FICTION, tylko FANTASY, oparte nie na nauce, tylko na nie stworzonych cudach. Mitologią Summeru, Egiptu, czy Grecji też gardzisz, bo nie ma w tym ni krzty prawdy? Zresztą, Tolkien nie pisał takich absurdów jak Sapkowski chociażby, czy też setki innych "pisarzy fantasy", bo u Tolkiena chociaż wszystko się trzyma kupy, od ukształtowania geograficznego, przez strefy klimatyczne, po historię i inne pierdoły. Wszystko to jest tak dopracowane, że stwarza wrażenie, jakby faktycznie czytało się prawdziwą historię.
No ale weź twórz science-fiction, które może mieć jakieś podstawy naukowe - gdzie musisz brać pod uwagę zarówno wątki wymyślone, jak i prawdziwe, i na dodatek umieć postawić siebie wobec tych wymyślonych realiów oraz tamtejszych problemów. Moim zdaniem to trudniejsze, przynajmniej jak na mój nie do końca oczytany czerep dnia Sob 15:21, 13 Grudzień 2014, w całości zmieniany 1 raz

No ale weź twórz science-fiction, które może mieć jakieś podstawy naukowe - gdzie musisz brać pod uwagę zarówno wątki wymyślone, jak i prawdziwe, i na dodatek umieć postawić siebie wobec tych wymyślonych realiów oraz tamtejszych problemów. Moim zdaniem to trudniejsze, przynajmniej jak na mój nie do końca oczytany czerep

I tak, i nie. Nie mówię, że źle. Bo szanuję Lema. Napisałem tylko, że dla mnie jest nudny jak flaki z olejem, bo taki mi się wydał kiedyś, kiedy jeszcze Tolkiena nie poznałem. Z Lemem chyba jako pierwszym miałem styczność z fantastyki zarówno naukowej, jak i tej nie naukowej. Teraz może wydałby mi się super. Dlatego ogarnę Solaris jak będę miał czas.

Tolkien był zasranym profesorem, lingwistą, filologiem i specjalistą od języków. Jednym z najlepszych, jak nie najlepszym ze swoich czasów. Chyba nie muszę dodawać więcej.
alesorius

Weź Ty czytaj co piszę do końca. Przecież podobnie pisałam. Nie ma co porównywać bajek z fikcjo-nauką. Według mnie nie doceniasz Lema a przeceniasz Tolkiena. Zresztą poczytasz, pogadamy. Lem pisał na tyle realnie i jego terorie były na tyle prawdopodobne, że kiedyś za PRL-u jakieś służby specjalne chyba z U.S.A go oskarżyły, że wykradł im dane. o smokach niczego takiego nie słyszałam. Nie to, że chcę być złośliwa. Jeśli Ci chodzi o stricte rozrywkę bo Lem jest nudny "jak flaki z olejem" czytaj to co Cię nie nudzi np. Tolkiena (którego sama też lubię) i ju problem z głowy.
Spoko, luz. Możliwe, że nie doceniam Lema. Powiedziałbym nawet, że wręcz bardzo możliwe, albo że na pewno. Mój ból dupy stąd tylko, że nie rozumiem jak można uwłaczać Tolkienowi, że to literatura młodzieżowa, no bitch please. To tak samo literatura młodzieżowa jak Lem, albo Lovecraft (powtarzam się). To, że Hobbit jest wycelowany w gówniarzy doesn't mean shit.
Aha... czyli z Lemem miałeś tyle styczności, że Bajki Robotów mieliście fragmentami w podstawówce i na tej podstawie oceniasz go, że jest nudny... hmmm... grubo.

Nie czytałem Silmarillionu i raczej nie przeczytam, więc się nie wypowiem, ale dla mnie fantasy= książki dla młodzieży, bo ja tam od pewnego wieku gardzę niemal taką literaturą.

No, Lovecraft jeszcze może (chociaż nie czytałeś niczego, więc nie wiem na jakiej podstawie to mówisz), ale Lem (którego też nie znasz nawet w najmniejszym stopniu) jest dla większości młodzieży zwyczajnie za trudnym pisarzem, więc nie.

Lem nie był naukowcem, ale bardzo dokładnie śledził wszelkie nowinki i na nich się opierał budując swoje wizje przyszłości, pod koniec życia wręcz mówił, że nie ma czasu na czytanie niczego innego, bo jest tyle nowości w świecie nauki, że praktycznie tylko w tym siedzi, więc niczego nie zmienia to, że nie był naukowcem.
Mitologie starożytne miały to do siebie, że są świetnym źródłem antropologicznym, czasem są ładne literacko (chociaż nie zawsze, a nie zawsze da się je też ładnie przetłumaczyć) ale mają dużo większą wartość w zakresie rozpoznania natury i dróg myślenia człowieka, w końcu dzieją się poniekąd w realnym świecie, tłumaczą realne zjawiska, mitologia w starożytności wynikała z braków naukowych podstaw niektórych zjawisk, wiedziano, że jakieś zjawisko ma miejsce, ale nie wiedziano dlaczego, wówczas w świadomości ludzi zaczęły tworzyć się różne wytłumaczenia tychże, to zupełnie co innego, niż nawet najbardziej rozbudowana mitologia fantasy pisana przez jednego człowieka.
Mitologie i światy fantasy są zupełnie oderwane od rzeczywistości i chyba głównie z braków w wyobraźni pewne rzeczy dzieją się tam zgodnie z ziemskimi zasadami, w sumie najlepszym fantasy jakie można by stworzyć byłoby takie w którym żadne zjawisko nie ma ziemskiej paraleli, ale to by wymagało nie dość że dziesiątek tysięcy stron tekstu, to dodatkowo kosmicznego talentu, więc jak wiadomo, wszystkie powieści fantasy są pewnym przetworzeniem stosunków ziemskich, ale jednocześnie oderwane totalnie od rzeczywistości, więc zupełnie bez wartości poznawczej, szczególnie, że zwykle pisane przez jedną osobę, a nie wytworzone przez naturę ludzką. w pewien "zbiorowy" sposób. Dlatego porównanie jest z dupy.

Kreowanie realistycznego świata przyszłości, czy odległych planet mimo wszytko opartych o znane prawa panujące nad kosmosem to zadanie nie tylko dla ogromnej wyobraźni, ale też potrzeba do tego dużej wiedzy, zdolności poruszania się w świecie nauki, bo inaczej będzie się śmiesznym, będzie się waliło absurdami i bzdurami niemożliwymi w rzeczywistości. Trudniejsze, bardziej wymagające od pisarza, nie ulega to wątpliwości, dlatego dobrych pisarzy trudniących się SF jest bardzo mało w historii literatury, zaledwie kilku, bo bardzo trudno przy takim pisarstwie zachować realizm (w sensie, żeby to wszytko wydało się prawdopodobne), utrzymać się w ryzach praw fizyki, a jednocześnie stworzyć ciekawą opowieść, dobrze napisaną, poruszającą jakieś poważne problemy, a nie będącą sensacyjną papką. Natomiast naprawdę dobrego fantasy chyba nie sposób napisać, bo jak się nie spróbuje to zawsze dupa z tyłu...

Nie mówię, że źle. Bo szanuję Lema.
Kreowanie realistycznego świata przyszłości, czy odległych planet mimo wszytko opartych o znane prawa panujące nad kosmosem to zadanie nie tylko dla ogromnej wyobraźni, ale też potrzeba do tego dużej wiedzy, zdolności poruszania się w świecie nauki, bo inaczej będzie się śmiesznym, będzie się waliło absurdami i bzdurami niemożliwymi w rzeczywistości.

Dobra, tylko z tego co mi się wydaje, to jest podział na 'miękkie' i 'twarde' sci-fi. Obydwa rodzaje są jakby równolegle istniejącymi tworami, a różnią się chyba tylko stopniem 'realizmu'. dnia Sob 19:56, 13 Grudzień 2014, w całości zmieniany 2 razy
Jest podział na science-fiction i obsrane gówno udające science-fiction, generalnie.

Aha... czyli z Lemem miałeś tyle styczności, że Bajki Robotów mieliście fragmentami w podstawówce i na tej podstawie oceniasz go, że jest nudny... hmmm... grubo.

Nie czytałem Silmarillionu i raczej nie przeczytam, więc się nie wypowiem, ale dla mnie fantasy= książki dla młodzieży, bo ja tam od pewnego wieku gardzę niemal taką literaturą.

No, Lovecraft jeszcze może (chociaż nie czytałeś niczego, więc nie wiem na jakiej podstawie to mówisz), ale Lem (którego też nie znasz nawet w najmniejszym stopniu) jest dla większości młodzieży zwyczajnie za trudnym pisarzem, więc nie.

Lem nie był naukowcem, ale bardzo dokładnie śledził wszelkie nowinki i na nich się opierał budując swoje wizje przyszłości, pod koniec życia wręcz mówił, że nie ma czasu na czytanie niczego innego, bo jest tyle nowości w świecie nauki, że praktycznie tylko w tym siedzi, więc niczego nie zmienia to, że nie był naukowcem.
Mitologie starożytne miały to do siebie, że są świetnym źródłem antropologicznym, czasem są ładne literacko (chociaż nie zawsze, a nie zawsze da się je też ładnie przetłumaczyć) ale mają dużo większą wartość w zakresie rozpoznania natury i dróg myślenia człowieka, w końcu dzieją się poniekąd w realnym świecie, tłumaczą realne zjawiska, mitologia w starożytności wynikała z braków naukowych podstaw niektórych zjawisk, wiedziano, że jakieś zjawisko ma miejsce, ale nie wiedziano dlaczego, wówczas w świadomości ludzi zaczęły tworzyć się różne wytłumaczenia tychże, to zupełnie co innego, niż nawet najbardziej rozbudowana mitologia fantasy pisana przez jednego człowieka.
Mitologie i światy fantasy są zupełnie oderwane od rzeczywistości i chyba głównie z braków w wyobraźni pewne rzeczy dzieją się tam zgodnie z ziemskimi zasadami, w sumie najlepszym fantasy jakie można by stworzyć byłoby takie w którym żadne zjawisko nie ma ziemskiej paraleli, ale to by wymagało nie dość że dziesiątek tysięcy stron tekstu, to dodatkowo kosmicznego talentu, więc jak wiadomo, wszystkie powieści fantasy są pewnym przetworzeniem stosunków ziemskich, ale jednocześnie oderwane totalnie od rzeczywistości, więc zupełnie bez wartości poznawczej, szczególnie, że zwykle pisane przez jedną osobę, a nie wytworzone przez naturę ludzką. w pewien "zbiorowy" sposób. Dlatego porównanie jest z dupy.

Nie mówię, że źle. Bo szanuję Lema.

A JA SŁUCHAM METALU ALE SZANUJĘ JAZZ, NO NIE, BO PRZECIEZ JAZZMANI TO SZANOWANI LUDZIE I JA ICH SZANUJĘ, NO NIE?
Jest podział na science-fiction i obsrane gówno udające science-fiction, generalnie.

To samo się tyczy fantasy. [/quote
Nie, bo ja czytałem Tolkiena trochę i rzuciłem z zażenowania śpiewającymi hobbitami, a ty nie czytałeś wcale, jest różnica.

Czar, czarem, czytaj se co chcesz, ale cała dyskusja zaczęła się od tego, że stwierdziłeś, że to nieprawda, że Lem czy Lovecraft są lepsi od Tolkiena, później się okazało, że żadnego z nich nie znasz nawet trochę, więc w sumie, to bez sensu ta dalsza dyskusja.
Nie czytałem Lema i nie czytałem Lovecrafta, ale czytałem o Lemie i o Lovecrafcie, oraz czytałem o ich twórczości, więc to nie jest tak, że te dwa nazwiska i ich twórczość są mi całkowicie obca. Zresztą, w żadnym z moich postów nie pisałem nic, co wykraczałoby poza moją wiedzę. "Czytałeś Tolkiena trochę" ale nie czytałeś Silmarillionu, to tak jakby powiedzieć, że słuchałeś trochę King Crimson, ale nic z płyt, które wyszły przed Discipline włącznie. Mam nadzieję, że nie zniechęciłem Cię i że kiedyś przeczytasz, bo to świetna książka jest i trochę lipa nie znać.
Zniechęciło mnie do tego, to, że to książka o elfach i innym gównie, sorry, ale to dla mnie jest totalnie nie do przyjęcia.
Wolniewicz stwierdził kiedyś, że Lem to jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów polskich. Argumentował, że jego zdaniem filozofia akademicka się wypaliła, natomiast właśnie wybitni literaci i eseiści z wyczuciem problemów filozoficznych przejęli pałeczkę. Powiedział tak zagorzały analityk i akademik o kimś, kto ani jednego porządnego traktatu filozoficznego nie napisał. I co gorsza, Wolniewicz ma w tej ocenie sporo racji.

Stawianie Lema obok bajkopisarza dla dużych dzieci można potraktować chyba tylko jako przejaw osobliwego poczucia humoru. Lem jest chyba jednym z najwybitniejszych filozofujących pisarzy jaki się przydarzył i pewnie jedynym, który był tak gruntownie obeznany zarówno z dorobkiem współczesnej nauki jak i z historią filozofii. Potrafił bezbłędnie rozpoznać tendencje obecne w naszej cywilizacji, zadawał pytania o granicę poznania, dotykał ważkich problemów metafizycznych, jak tożsamość osobowa, zanim jeszcze ktokolwiek o jakimś Parficie usłyszał.

Nie czytałem Lema i nie czytałem Lovecrafta, ale czytałem o Lemie i o Lovecrafcie, oraz czytałem o ich twórczości, więc to nie jest tak, że te dwa nazwiska i ich twórczość są mi całkowicie obca. Zresztą, w żadnym z moich postów nie pisałem nic, co wykraczałoby poza moją wiedzę. "Czytałeś Tolkiena trochę" ale nie czytałeś Silmarillionu, to tak jakby powiedzieć, że słuchałeś trochę King Crimson, ale nic z płyt, które wyszły przed Discipline włącznie. Mam nadzieję, że nie zniechęciłem Cię i że kiedyś przeczytasz, bo to świetna książka jest i trochę lipa nie znać.
Jak można powiedzieć że zna się czyjąś twórczość nie zapoznając się z nią osobiście ? To tak jakbyś napisał, tak znam Saszę Grej. Spędziłem z nią wiele "upojnych nocy"...;p
Mimo pięknie wykreowanego uniwersum, wartkiej akcji, elfów, orków i goblinów książki Tolkiena czyta się z przymrużeniem oka. Gdyby nie Jackson, myślę że Śródziemie nie miało by takiego brania jak ma teraz.

Czytał ktoś może Echopraksję ? Kontynuację Ślepowidzenia Wattsa ? Bardzo mocna rzecz.
W którym miejscu napisałem, że ZNAM ich twórczość? Z tego co napisałem jasno wynika, że pojęcia "Lem" i "Lovecraft" nie są dla mnie czystą abstrakcją. Ech, dajmy już temu spokój, bo to jakieś nieporozumienie.

"Czytałeś Tolkiena trochę" ale nie czytałeś Silmarillionu, to tak jakby powiedzieć, że słuchałeś trochę King Crimson, ale nic z płyt, które wyszły przed Discipline włącznie.

Nie zgadzam się zupełnie. Władca Pierścieni jakkolwiek stał się pozycją komercyjną wystarcza aby poznać aparat jakim dysponuje Tolkien. Silmarilion jest pozycją którą warto znać ale nie możesz twierdzić że jak ktoś go nie czytał(a czytał władce) to nie zna Tolkiena.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Od Tolkiena po Simmonsa czyli wszystko o fantastyce
singulair.serwis