ďťż



Widzę, że nasze forum się rozwija i z tematów zbiorczych wyławiane są zespoły rockowym szarakom nieznane - a przecież legendarne, zasłużone i często lepsze od tych najsłynniejszych! Postanowiłem zatem powołać do życia temat o Can.

Jeden z najlepszych zespołów w dziejach progresu, absolutnie wizjonerski, niezwykle jak na rockowe standardy profesjonalny, zarówno pod względem instrumentalnym jak i kompozytorskim. Do muzyki Puszki trzeba dojrzeć, na pewno ktoś dla kogo studyjne King Crimson jest trudne do pojęcia nie znajdzie w niej wiele radości. No, ale, jak już napisałem forum robi się coraz bardziej ekskluzywne, więc możemy chyba traktować tutaj Can jako kanon.

Skład i dyskografię jebnę z Wiki:

Skład

Irmin Schmidt – instrumenty klawiszowe, śpiew
Rebop Kwaku Baah – perkusja
Holger Czukay – gitara basowa, śpiew
Rosko Gee – gitara basowa
Michael Karoli – gitara, skrzypce
Malcolm Mooney – śpiew
Damo Suzuki – gitara, śpiew
Jaki Liebezeit – perkusja

Dyskografia

1968 Delay (póxniej wyszedł ten album. To znaczy nagrali go rzeczywiście w 68, al został wydany jakoś w latach 80tych dopiero)
1969 Monster Movie
1970 Soundtracks
1971 Tago Mago
1972 Ege Bamyasi
1973 Future Days
1974 Soon Over Babaluma
1975 Landed
1976 Flow Motion
1977 Saw Delight
1978 Out of Reach
1979 Can
1989 Rite Time
1997 Radio Waves
2003 Can & Out of

Widzę, że ta dyskografia jest średnio kompletna, ale niech będzie.

No więc niniejszym uważam wątek za założony. Jak ktoś będzie chciał pogadać o Puszkach to zapraszam. dnia Czw 20:00, 16 Czerwiec 2011, w całości zmieniany 2 razy


Mnie szczególnie zaintrygowały Tago Mago, Ege Bamyasi oraz Future Days. Wcześniejsze dokonania robiły mniejsze wrażenie, a późniejszych w większości nie znam.

Oprócz muzyki niezapomniane wrażenie sprawia okładka Okraszotów .

Can to muzyka znakomita, ale nie dla każdego i nie na każdą okazję. Ze względu na narkotyczno-hipnotyczny klimat trzeba mieć na to fazę. Ale z drugiej strony nie jest to rzępolenie ćpunów, tylko naprawdę wykwintne muzyczne danie.
Ja zatrzymałem się zaledwie rok później od Ciebie bo w 74 na - fenomenalnym! - albumie Soon Over Babaluma. Na tej płycie Puszki znalazły się dość blisko fusion, co zdecydowanie wyszło im na dobre. Późniejszych płyt nieco się obawiam, ale z całą pewnością nadejdzie w końcu moment, kiedy się do nich dobiorę.

A moje ulubione płyty (w kolejności na dzień dzisiejszy. Możliwe, że za kilka miesięcy będzie to wyglądało nieco inaczej) to: Tago Mago, Ege Bamyasi, Soon Over Babaluma i troszeczkę w tyle za tą trójką Future Days.
Przesłuchałem na razie tylko Ege Bamyasi . Ale czemu tu straszycie, że dojrzeć trzeba i nie dla każdego - przecież to rozkołysana, czasem swingująca muzyka, nieomal taneczna - w najlepszym znaczeniu. Może zakończenie "Soup" jest trochę "pierdząco męczące" Ale dodaje tylko kolorytu. Całość jest melodyjna i rytmiczna, często transowa, a bardzo starannie zrealizowana, na zasadzie "lepiej trochę mniej niż za dużo" . Wspaniała sekcja rytmiczna Jestem pod wielkim wrażeniem i zabieram się za pozostałe albumy (a tu Polish jazz niedokończony i jeszcze miałem przesłuchać symfonie Brucknera ). Weźcie wyluzujcie z tymi tematami





To akurat jest zdecydowanie najprostsza spośród trzech najwyżej cenionych płyt Can. Kiedy usłyszysz Tago Mago i Future Days zrozumiesz skąd to "straszenie"
a, no to zabieram sie za Tago Mago w takim razie. Choć jak widzę, ta sama sekcja rytmiczna, więc nie padam duchem
Ona jest nie dla każdego w tym sensie, że łatwo się przy tym zwyczajnie wyłączyć. Tam nie ma żadnych fajerwerków. Tago Mago jest dość ćpuńskie, co odzwierciedla okładka.
Tago mago - pierwsza płyta weszła bez problemu. Super muzyka. Na drugiej jednak zaczyna już się robić "dziwnie", ale myślę, że z czasem się przyzwyczaję. Ale takiego czegoś dawno nie słyszałem ;d ;d

Panowie muszę powiedzieć, że Tago Mago i Future Days chyba najlepsze. Za to najtrudniejszy, przekornie, wg mnie jest Ege Bamyasi. Jakoś nie urzekł mnie specjalnie. Soon Over Babaluma przyzwoity bardzo
Słyszałem do tej pory Tago Mago i Ege Bamyasi. Obydwie płyty rewelacyjne, ale Tago Mago zrobiło na mnie większe wrażenie
Kiedyś uwielbiałem "Monster Movie" dla mnie to naprawdę dobry album. Chodzi tu głównie o transowo obsesyjne "Yoo Doo Right". Znam też "Tago Mago", ale nie zrobiło na mnie wtedy jakiegoś wrażenia. Ot taka wydziwiana muza, ale wasze zachwyty są zachęcające, więc planuję kolejne podejście do ich twórczości z Damo Suzuki.
No to podejdź. W sumie wystarczy, żebyś na dobry początek zaprzyjaźnił się z Tago Mago i Ege Bamyasi, później już samo pójdzie
"Ege Bamyasi" jest chyba prostsze w odbiorze, a jest to równie wysoki poziom co "Tago Mago", więc polecam zacząć od tej płyty.
Hmmm... Can.
Usłyszałem o nich przypadkiem, gdy dowiedziałem się że ich perkusista grał gościnnie na skaninąd niezłej płycie Depeche Mode "Ultra".
Jakoś tak kilka miesięcy temu, w drodze do szkoły słuchałem Tago Mago. Mega muza, słuchanie takich ćpuńskich eksperymentów o 5 nad ranem, gdy chodniki jeszcze zarzygane i gdy ja taki niewyspany, dało spoko efekt.
Najbardziej spoko był kawałek Augm, bo jak go słuchałem to sobie wyobrażałem wieśniaków walczących z potworem niszczącym ich plony, heh, troche to śmieszne.

Hmmm... Can.
Najbardziej spoko był kawałek Augm, bo jak go słuchałem to sobie wyobrażałem wieśniaków walczących z potworem niszczącym ich plony, heh, troche to śmieszne.

raczej straszne
Funkowy bas na ich albumach to mistrzostwo świata.
Kopę lat, brodacze
Co myślicie o albumie The Lost Tapes? Wprawdzie słuchanie dopiero przede mną, ale jestem ciekawa opinii.

Kopę lat, brodacze
Co myślicie o albumie The Lost Tapes? Wprawdzie słuchanie dopiero przede mną, ale jestem ciekawa opinii.

Dawno Cię tu nie było. Miło, że wróciłaś do domu Urosła Ci już broda, czy jeszcze nie jesteś tak stara?
A albumu nie znam... zdziwiłem się w ogóle jak podałaś ten tytuł, bo nie mam go w swojej dyskografii (?) Can
Jak wychodził album to pojedyncze utwory wyskakiwały mi na tablicy na fejsbogu. Czasami coś tam liznęłam i odtworzyłam. Nie wydaje mi się by cały album zachwycił mnie tak jak Ege Bamyasi, Tago Mago czy Future Days.
Widzę, że to kawałki z najlepszego ich okresu, które nie znalazły się na albumach... także właśnie kradnę, bo warto się z tym zapoznać.

Kopę lat, brodacze
Co myślicie o albumie The Lost Tapes? Wprawdzie słuchanie dopiero przede mną, ale jestem ciekawa opinii.


Czekam, aż będzie się go dało normalnie ściągnąć

Kopę lat, brodacze
Co myślicie o albumie The Lost Tapes? Wprawdzie słuchanie dopiero przede mną, ale jestem ciekawa opinii.


Czekam, aż będzie się go dało normalnie ściągnąć
http://rutracker.org/forum/viewtopic.php?t=4099443
Z tej stronki ściągnąłem torrenta, jakość 320kb (choć teraz nie wiem jak to zrobiłem, bo wszystko klikam i nic nie pobiera ).
Nie jest dostępny. U mnie ściągnęło 0,1% tylko. Czas do końca: ∞
Ja tu tylko wklejam sobie linki, nic więcej

http://thepiratebay.se/torrent/7369450/Can_-_The_Lost_Tapes_(2012)_ - tu link do pobrania jakiejś płyty

http://www.zs.polkowice.pl/ - a tu do jakiejś szkoły

http://www.youtube.com/watch?v=TpD9zQu6hkE - fajny kotek

Nie jest dostępny. U mnie ściągnęło 0,1% tylko. Czas do końca: ∞
Dziwne. Mi ściągnęło szybciutko. Pewnie poszli pić i powyłączali komputery, ruskie opoje...
Dzięki rakkenroll
Zachęcony waszymi postami postanowiłem odświeżyć sobie troszkę twórczość puszki i właściwie nic się nie zmieniło. Największym arcydziełem dla mnie nadal jest Tago Mago, na drugie miejsce wskoczyły Soon over...(Myślę, że wpływ na to miała moja przygoda z fusion, która trwa od dłuższego czasu) Trzecie miejsce u mnie ex aequo Ogórki i Future days.
Brodę zapuszczam wytrwale, choć ostatnio ją trochę zaniedbałam i muszę wrócić do muzyki.
Nawet nie wiedziałam, że tak trudno to ściągnąć... Coś tam jednak jest na youtube, więc może mi się uda tę płytę dopaść, bo muszę stworzyć recenzję na zajęcia a w takich momentach uruchamia mi się poczucie misji, także najpiękniej byłoby napisać o tych oto cudotwórcach
SoulSeek dał sobie z tym radę
A na jakiej stronie? Bo jakoś nie mogę znaleźć.
Trochę niepokoją mnie te wypowiedzi powyżej bo właśnie po romansie z Focusem chciałem otworzyć puszkę i sprawdzić zawartość...
http://uploaded.net/file/91cu8yne/Can-The_Lost_Tapes-3CD-2012-DPS.rar

Trochę niepokoją mnie te wypowiedzi powyżej bo właśnie po romansie z Focusem chciałem otworzyć puszkę i sprawdzić zawartość...

Can ma się do Focusa mniej więcej tak jak AS Roma do Los Angeles Lakers...

The Lost Tapes fajna rzecz. Z butów może nie wyrywa, nie dziwię się, że im się te kawałki nie zmieściły na regularnych albumach, ale i tak jest tu mnóstwo ciekawej muzyki. Odpadki po starym Can są i tak znacznie lepsze niż większość tego, co dziś uchodzi za ósme cuda.
Zdaję sobie sprawę, że cześć wspólna tych zespołów jest niewielka ale gdzieś kiedyś przewinęły mi się przed oczami słowa mówiący o tym, że Can jest świetny. Jak zwykle w praktyce okazuje się, że warto przesłuchać 2-3 płyty a resztę wypada rozeznać jednorazowo
W wypadku Can warto znać co najmniej 4-5, więc to wyższy level
Przemieliłem dopiero dzisiaj Tago Mago i wiem jedno: wrócę wiele razy. Zostałem rozniesiony

Przemieliłem dopiero dzisiaj Tago Mago i wiem jedno: wrócę wiele razy. Zostałem rozniesiony

A widzisz! Wato było się u nas rejestrować

Zrób sobie taki mały eksperyment. Zapadnij w Can na jakiś czas, przybliż sobie te 4 polecane przez nas płyty, a potem posłuchaj jakichś normalnych zespołów, nawet tych z najwyższej półki, pokroju Pink Floyd. Wtedy zobaczysz jak bardzo tylko jedna, ale za to autentycznie wielka kapela zmienia człowiekowi sposób odbioru muzyki...
Kilka miechów to się kisiło na HDD, ale jak już otworzyłem słoik to pobiło smakiem. Chyba nie mam wyjścia, faktycznie sobie zrzucę Can porządnie i będę szukał smaczków. Stężenie tego wszystkiego jest zacne
Ja zaraz robię sobie popołudnie z Can, życzcie smacznego
Czołem brodacze Ktoś mnie jeszcze pamięta? Strasznie długo mnie nie było. Z rok chyba. Błądziłam i błądziłam po różnych muzycznych bezdrożach aż zatoczyłam koło i wróciłam tutaj. Powody poniżej.

Wczoraj wzięłam się za Can, konkretnie za płytę Tago Mago i muszę przyznać iż zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Na tyle duże, że postanowiłam wyrazić tu swój zachwyt. Jesteście chyba jedynymi ludźmi, którzy mogą go zrozumieć i w dodatku podzielić, a mi tak trochę samotno i smutno gdy słucham czegoś wspaniałego i z nikim nie mogę na ten temat porozmawiać... Chyba więc na troszkę do was wrócę, choć moja forumowa aktywność bywa wybitnie nieregularna.

A dzisiaj biorę się za resztę płyt Can


A dzisiaj biorę się za resztę płyt Can


Zostaniesz kobietą z brodą
Moja rodzicielka też zna, a jakoś brody nie ma.
No trochę się tej brody boję, ale trudno, trzeba się poświęcać w imię sztuki... Na razie przesłuchałam Ege Bamyasi i jeszcze mi nie wyrosła
Ważniejsza jest broda mentalna.
Ja pierdolę, wypierdalać z odtwarzać. Pretensjonalne i nieudolne. Może nie aż tak jak Ummagumma, ale to ich awangardowanie jest nieudolne. A japoniec to ćpun, który myśli, że robi wielką sztukę. Poza tym podobne jazdy były na Freak Out!, dodatkowo miały więcej sensu.
Que? To raczej jest jedna wielka ćpuneriada. Na dodatek brzmiąca miejscami jak podwaliny wielu, wielu rzeczy... Nie wiem gdzie tam pretensja? dnia Sob 13:55, 25 Maj 2013, w całości zmieniany 1 raz
Menel pijany pewnie. W końcu sobotnie południe...

Que? To raczej jest jedna wielka ćpuneriada. Na dodatek brzmiąca miejscami jak podwaliny wielu, wielu rzeczy... Nie wiem gdzie tam pretensja? Ja gupi i nierozumie. Wtłymacz ty moja.
A bo mie cygany okradły to szukom ulgi w komentach. Dobre prowo, pozdrawiam.
Ala naprawdę łod e fak?

Que? To raczej jest jedna wielka ćpuneriada. Na dodatek brzmiąca miejscami jak podwaliny wielu, wielu rzeczy... Nie wiem gdzie tam pretensja? Ja gupi i nierozumie. Wtłymacz ty moja.

W muzyce Can znajduje się bardzo wiele elementów, nad którymi rock przeszedł do porządku dziennego 10, czy nawet 20 lat później. Gdyby nie brzmienie i skłonność do rozbudowanych improwizacji łatwo byłoby pomylić ich z post-punkiem, rockiem alternatywnym z lat 80', czy nawet z trip hopem. I to jest ewidentne wizjonerstwo.

Po drugie Can był jednym z najlepszych instrumentalnie zespołów w historii rocka. Ci muzycy, chociaż nie wymiatali jak Dream Theater mieliby wstęp do chyba każdej kapeli jazzowej i filharmonii świata. Ich sekcja rytmiczna jest absolutnie niepowtarzalna, czego nie da się powiedzieć o większości kapel rockowych, często nawet najlepszych.

Po trzecie wreszcie grupa w bardzo rozsądny i twórczy sposób absorbowała pomysły XX-wiecznej muzyki poważnej, ale nie odeszła przy tym od muzyki faktycznie rockowej, czego nie da się powiedzieć np. o Magmie, czy Popol Vuh. dnia Sob 22:55, 25 Maj 2013, w całości zmieniany 3 razy
Kapitanie, post fajny, treściwy, ale to było prowo
Lepiej napisać co i jak, żeby potem nie było...

Po trzecie wreszcie grupa w bardzo rozsądny i twórczy sposób absorbowała pomysły XX-wiecznej muzyki poważnej Co jest elementami muzyki poważnej, powiedzmy, że się domyślam, bo jakieś tam mgliste pojęcie mam. Natomiast mnie takie kompozycje jak np. "Augmn" i "Peking O" zwyczajnie nie przekonują. Wiem co się tam dzieje, podejrzewam co chcieli osiągnąć danym środkiem wyrazu, ale na mnie to nie działa. Nie dziwi mnie to, nie szokuje, w ogóle nie stymuluje. Za to mam wrażanie pewnej nachalności w sprzedawaniu takich wrażeń. Głównie u Japońca.
Jakkolwiek wracam do tego albumu regularnie.
Nie widzę tu ani słowa o "Saw Delight". Dlaczego ten album został tak pominięty? Przecie jest bardzo ładny...
No, jest spoko, ale nic tam nie ma nadzwyczajnego przecież.
Nie padło tu ani jedno słowo na temat albumu Soundtracks. Mnie się ogólnie wszystkie pięć pierwszych albumów (licząc od Monster Movie; Delay jakoś dotąd jeszcze nie poznałem) bardzo podoba. W tym Soundtracks, które nie cieszy się żadną sławą, a nie wydaje mi się dużo gorsze od takiego np. Ege Bamyasi, a od Monster Movie nie wydaje mi się gorsze w jakimkolwiek stopniu. Monster Movie ma świetne momenty, ale jest też miejscami troszkę monotonii. A jakie jest stanowisko Najwyższej Rady Gustu Muzycznego? Można lubić Soundtracks, czy raczej nie wypada?
Jak najbardziej można. Też mi sie podoba i wcale się tego nie wstydzę
No tak, ale z tego, co widzę, to Ty ogólnie lubisz takie niepopularne na forum albumy Can. Pisałeś o "Saw Delight", to Ci odpisano, że fajne, ale nic nadzwyczajnego

Ja zresztą ogólnie mam tendencję do większego doceniania wczesnych albumów, niż późniejszych, jeśli są na dość zbliżonym poziomie muzycznym. Bo przecież to na tych wczesnych albumach zarysowuje się cała stylistyka i koncepcja muzyczna zespołu, zatem pierwsze albumy są dużo bardziej przełomowe niż te późniejsze - o ile nie są w zupełnie innym stylu, ale w przypadku Can przecież nie są: Monster Movie i Soundtracks stanowią porządny przedsmak tego, co będzie się działo w twórczości Can na dwóch następnych albumach. W związku z tym uważam, że dwa wspomniane przeze mnie krążki są mocno niedoceniane - nie dostrzega się faktu, że to tam się narodził klimat twórczości Can. Później był modyfikowany, ale to już tylko modyfikacje.
Może i racja, ale czyżby Damo Suzuki nie wniósł swoim wokalem dosyć sporo do ogólnej atmosfery? Pierwszy wokalista miał zupełnie inny tembr.
To prawda, ale ten kontrargument może dotyczyć jedynie Monster Movie, bo już w Soundtracks pan Suzuki ma udział wokalny większościowy - tylko dwa kawałki śpiewa ten stary wokalista.
No tak, mówiłem to w odniesieniu do MM. Soundtracks jeszcze nie miałem okazji słuchać.
Ja tam Monster Movie bardzo lubię, trafia do mnie w całości. Oczywiście najlepsze jest "Yoo Doo Right", bardzo treściwy utwór. Natomiast w albumach od "Tago Mago" do "Future Days" nie mogę się przekonać ani do pomysłów, ani do wokalisty, ani nawet do brzmienia. Nie wiem czy celowo obcięli niskie tony przy produkcji, ale brzmi to trochę jak muzyka puszczona z komórki, wszystkie jest takie szeleszczące i nie mogę poczuć sekcji rytmicznej. A w "Yoo Doo Right" bas i bębny brzmią potężniej, dzięki temu czuję, że Africa's talkin' to me.
Tago Mago znam jedynie z remasteru i jest bardzo ok. Ege Bamyasi w sumie też.

Ja tam Monster Movie bardzo lubię, trafia do mnie w całości. Oczywiście najlepsze jest "Yoo Doo Right", bardzo treściwy utwór. Natomiast w albumach od "Tago Mago" do "Future Days" nie mogę się przekonać ani do pomysłów, ani do wokalisty, ani nawet do brzmienia.
Nie wiem czy celowo obcięli niskie tony przy produkcji, ale brzmi to trochę jak muzyka puszczona z komórki, wszystkie jest takie szeleszczące i nie mogę poczuć sekcji rytmicznej.
Wiem, o co Ci chodzi, ale mi się to nie kojarzy z "muzyką z komórki" i myślę, że zabieg jest celowy, by stworzyć jeszcze bardziej charakterystyczne brzmienie. Szczególnie słychać to w trzech pierwszych kawałkach z Tago Mago. Mnie się ten efekt podoba, nadaje muzyce taki specyficzny, psychodeliczno-garażowy klimat.
Czy Rite Time jest tak zła jak powiadają?

Czy Rite Time jest tak zła jak powiadają?

To pozycja dla zakręconych fanów zespołu. Zdecydowanie nie nadaje się na początek znajomości z tą zacną grupą. Można się zniechęcić. Niby są tu czasami przebłyski, ale generalnie album nie zachwyca. Niestety słychać trochę, że płyta została nagrana w latach 80-tych. Nie jest to oczywiście jakiś plastik- fantastik, ale jednak trochę zalatuje syntetyką (szczególnie brzmienie bębnów). Nie ma sensu porównywać jej z tymi najlepszymi albumami. Lepiej już z tymi ze środkowego okresu. Między takimi krążkami, jak „Soon over Babaluma” czy też „Landed” a „Rite time” różnica jakościowa jest jednak nadal dość spora. „Rite time” brakuje tego eksperymentatorskiego posmaku. Niby słychać, że jest to Can, ale jakiś taki pozbawiony zęba i siły wyrazu.
Pytam, bo to jedyny album Can którego nie przesłuchałem. I z tego co mówisz raczej nie przesłucham.

Dzięki za info.
Jeśli jedyny to warto choćby z kronikarskiego obowiązku. Poza tym każdy odbiera muzykę w indywidualny sposób. Może znajdziesz tam coś dla siebie.
Jo. Czy jest jakaś naprawdę warta przesłuchania płyta Can po Babalumie?
Raczej nie
Myślę nawet, że na pewno nie.

Przesłuchałem tydzień temu Rite Time. Płaska i irytująca.
Płyty po Babalumie bywają dobre (Landed, Saw Delight, Delay 1968 i nie tylko), tylko w wypadku kol. Johanana nie ma sensu brać się za szperanie w takich rzeczach. Najpierw niech się osłucha z lepszymi płytami. Innym natomiast polecam sprawdzić co też tam Can ponagrywał. Rite Time to kiepski wybór, bo to jedna z najgorszych ich płyt. Pozostałe (poza Can - Can (1979)) są od niej lepsze, czasami o wiele. dnia Pią 14:15, 21 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Płyty wymienione przez Ciebie (szczególnie rzecz tyczy się Landed) są niezłe. Tzn. byłyby, gdyby nie nagrał ich Can. Mnie jawią się jako konwencjonalny muzyczny bigosik, dryfowanie w stronę schematycznego piosenkowego rocka, chwilami męczącego, a jeszcze bardziej irytującego. Z czystego musu wysłuchałem ich po 3 razy i na pewno już nie wrócę.

Czy jest jakaś naprawdę warta przesłuchania płyta Can

Bardzo dobre pytanie. Jesli sie nie jest muzycznym zboczencem jak... pewne osoby, to polecam metode obadania i wyjebania ich plyt z dysku, zeby nie odciagaly mlodego czlowieka od tego, co naprawde wazne.
To prawda, nie można odciągać młodego człowieka np. od takiej wspaniałej muzyki - http://www.youtube.com/watch?v=n30tAZeKoDQ albo http://www.youtube.com/watch?v=JtA9Js-22ko dnia Pią 15:14, 21 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz
A czemu akurat od tej?
Bo jest dokładnie po przeciwległej stronie muzycznego uniwersum. Zamiast luzu sranie marmurem, zamiast zabawy rzewne melodie i patetyczny zaśpiew.
Ale ja do Sztrausa wcale nie zachecalem, uciekles sie do tak niegodnej manipulacji, ze Herakles nie moze ciagnac dalej tej rozmowy.
Wiem, zachęcałeś do Chopina (jakby można go było słuchać w kółko) i w ogóle do muzyki poważnej. Tylko, że Can to muzyka rozrywkowa (choć ambitna i zerkająca na klasyków), więc jej odpowiednikiem w świecie muzycznej akademii jest własnie Jaś Sztraus i szereg "dzieł" mniej więcej tego typu co w moich linkach, a nie Beethoven.
Albo mazurki Szopena.
Mazurki Chopina są rozrywkowe mniej więcej tak samo jak rozrywkowe są filmy Kieślowskiego. Niewątpliwie jest to lżejsza forma niż marsz pogrzebowy, ale też nie powiedziałbym, że jest to rozrywka par excellence.
Ale po kiego czorta prowadzic swoja ciezka prawica taki wyrazny podzial?
Zresztą wystarczy porównać:

Mazurek Chopina - http://www.youtube.com/watch?v=Bmalq3Oe4uo

Utwór Can (jeden z ambitniejszych) - http://www.youtube.com/watch?v=2dZbAFmnRVA&feature=kp

Nie wydaje mi się, żeby można było postawić te utwory naprzeciwko siebie, ani żeby jeden mógł być alternatywą dla drugiego jako "inna twarz muzyki rozrywkowej".

Ale po kiego czorta prowadzic swoja ciezka prawica taki wyrazny podzial?

Rzecz w tym, że czepianie się Can na zasadzie "po co słuchać ambitnej muzyki rockowej skoro można słuchać Bacha" uważam za nonsens.
Mozna zwyczajnie porownac piekno jednej muzyki i piekno drugiej. Nonsensem jest dla mnie myslenie 'to jest na fortepian, a to na gitare, wiec nie da sie tego porownac'.
Utwory na gitarę, czy fortepian można porównywać, natomiast trudno porównywać różne doświadczenia estetyczne wynikające z różnych konceptów i zastosowanych środków.
Gdyby dzieła porównywać tylko pod względem "piękna", można byłoby równie dobrze uznać za właściwe porównywanie dzieł malarskich i muzyki, oraz zastanawianie się, czy Rafael jest lepszy czy gorszy od Monteverdiego.
Porownywanie do malarstwa to oczywiscie nonsens, uznalem za oczywiste, ze rozmawiamy o muzyce.

Porownywanie do malarstwa to oczywiscie nonsens, uznalem za oczywiste, ze rozmawiamy o muzyce.
Ale tak samo i w muzyce mogą istnieć i nota bene istnieją na tyle odmienne środki wyrazu, że sens porównywania jednego z drugim pod względem piękna jest mniej więcej taki sam. Choćby porównywanie jakiegoś preludium fortepianowego z symfonią czy operą też się mija z celem. Może i można porównywać, ale sensu w tym nie ma żadnego.

Co nie znaczy, że nie zgadzam się z pewnym sceptycyzmem odnośnie podziału rozrywkowy-nierozrywkowy. Otóż uważam, że on ma sens wtedy, gdy przez muzykę rozrywkową rozumiemy muzykę użytkową, stworzoną na potrzeby zorganizowania potańcówki czy parady kawalerii upadającego mocarstwa. To trudno porównywać z muzyką poważną. Nie widzę natomiast powodu, by nie porównywać melodii komponowanych przez Pendragon z melodiami komponowanym przez Bacha, gdyż tu kontekst wydaje mi się nawet dość podobny, tyle że zdolności twórców i osłuchanie słuchaczy - różne.

Choćby porównywanie jakiegoś preludium fortepianowego z symfonią czy operą też się mija z celem. Może i można porównywać, ale sensu w tym nie ma żadnego.

To oczywiscie prawda, zreszta wlasnie dlatego nic podobnego nie napisalem powyzej.
Po prostu staram sie rzucac gromy na postawe sprowadzajaca sie do ucieczki w podzial na muzyke rozrywkowa i powazna w momencie, kiedy muzyka X jest zupelnie do dupala w porownaniu do tegiej muzyki Y.

w momencie, kiedy muzyka X jest zupelnie do dupala w porownaniu do tegiej muzyki Y.

Tylko, że teraz takiego momentu nie ma. Chyba, że masz na myśli moje porównanie Can do dziadka Sztrałsa.
Znaczy, ze Sztrałs tak przerasta Cana? Moze i racja, choc sam az takim jego wielbicielem nie jestem.

Po prostu staram sie rzucac gromy na postawe sprowadzajaca sie do ucieczki w podzial na muzyke rozrywkowa i powazna w momencie, kiedy muzyka X jest zupelnie do dupala w porownaniu do tegiej muzyki Y.
W tej kwestii się z Tobą całkowicie zgodzę. Natomiast za twierdzeniami Bartosza stoją pewne racje, których co prawda ten podział na muzykę poważną i rozrywkową za dobrze nie ilustruje. Otóż muzyka, którą Ty propagujesz i cenisz najwyżej - czyli dzieła muzyki poważnej opartej na klasycznych zasadach kompozycji, należy do zupełnie odmiennego kontekstu estetycznego niż Can. Można tego kontekstu nie uznawać, ale wszelkie porównania poszczególnych dzieł są tak samo bezsensowne jak porównywanie Rafaela z Monteverdim. Muzyka transowa, którą wykonuje Can, nie ma dobrego odpowiednika w świecie tradycyjnej muzyki poważnej zaludnionym przez Chopina i Beethovena. Bliżej temu zdecydowanie do muzyki współczesnej, którą generalnie odrzucasz, odrzucając przy okazji wszystko, z czym można byłoby ten zespół jeszcze w miarę sensownie zestawić.
Wymyślasz. Pod wpływem lepszej bądź gorszej muzyki romantycznej wymyśliłeś sobie, że nie będziesz słuchał niczego i nikogo kto stosuje środki nieznane XIX wiecznym gościom opatulonych w czarne peleryny i patrzących smutnym wzrokiem w dal. Nie ukrywam, że mnie taka postawa trochę śmieszy, podobnie jak śmieszy mnie romantyzm (we wszystkich swych przejawach), chociaż oczywiście są w nim również dzieła wybitne. Zupełnie nie rozumiem po co przyjmować tak niedorzeczne ograniczenia... dnia Pią 17:06, 21 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz

Można tego kontekstu nie uznawać, ale wszelkie porównania poszczególnych dzieł są tak samo bezsensowne jak porównywanie Rafaela z Monteverdim.

No nie jestem do konca przekonany. Masz sporo racji, ale wciaz sprowadzasz moje rozumowanie do porownywania dwoch calkowicie innych galezi sztuki, podczas gdy ja caly czas wypowiadam sie na temat muzyki, nawet jesli jej formy sa calkowicie odmienne i oddalone od siebie o kilkaset lat. Nie porownuje Monteverdiego z bazgrolami na murach ani Rafaela z rzepoleniem na gitarsonie.

To, ze Monteverdi i Can to muzyka oddalona od siebie tak samo dlugim czasem jak roznica formy jest ponad wszelka watpliwosc. Wyglada jednakze na to, ze mamy inne podejscie do oceny muzyki, moze tak byc dlatego, ze moje zainteresowanie muzyka najwyrazniej jest duzo mniejsze niz Wasze, a moje podejscie nieco 'amatorskie', nie interesuje mnie bowiem nic ponad moje wlasne doznania, nawet jesli na przemian odtwarzam Mendelssohna i Pink Flojd.

nawet jesli jej formy sa calkowicie odmienne i oddalone od siebie o kilkaset lat. Nie porownuje Monteverdiego z bazgrolami na murach ani Rafaela z rzepoleniem na gitarsonie.

To może jeszcze inaczej. Podstawmy w miejsce operowania dźwiękami - malowanie. Można malować malować ściany w różne kolory a nawet wzory wzory, a można tez malować freski. Co więcej można dobrze pomalować ściany własnego pokoju jak i beznadziejnie. Tak samo można malować dobre i złe freski. Niewątpliwie malowanie fresków jest bardziej kunsztowne, nie sprawia to jednak, że dobrze wymalowany pokój przez dekoratora staje się zły w świetle tego, że Michał Anioł namalował genialny fresk w Kaplicy Sykstyńskiej. Tego po prostu nie ma sensu porównywać.

Teraz idźmy dalej. Wyobraźmy sobie, że na bazie dekoratorskiego rzemiosła powstaje jakaś nowa dziedzina sztuki. Oto w Centrum Sztuki Współczesnej ktoś ustawia boksy, między którymi przechodzisz i podziwiasz malowanie wewnętrznych ścian w różne abstrakcyjne wzory zrobione tak, aby wywoływały w Tobie różne skojarzenia, nastroje, emocje itp. Możesz generalnie wyśmiewać taką formę bądź ją odrzucać w całości, jako bezwartościową, tym niemniej wciąż porównywanie malowania takiego boksu z freskami w Kaplicy Sykstyńskiej jest cokolwiek bezcelowe. I tu i tu maluje się ściany, operuje się kolorem, ale problem w tym, że o co innego chodzi.

Przypadek Can vs. Chopin jest analogiczny. I tu i tu mamy jakąś organizację dźwięków, ale chodzi o coś innego. Muzyka Can wyrasta z całkowicie użytkowej muzyki tworzonej wpierw na potrzeby potańcówek, potem zaś narkotycznych imprez. Muzycy uznali, że łącząc to z dorobkiem awangardy można stworzyć z tego jakąś swoistą jakość estetyczną, z jednej strony niezależną od źródła - nie musisz tańczyć ani ćpać, by móc tę formę zrozumieć i docenić, z drugiej jakoś zakorzenionego trochę w tym "imprezowym" sposobie odbierania muzyki. Can miało jeszcze tę właściwość, że w całym środowisku tego typu twórców byli prawdopodobnie najlepiej obeznanymi z teorią i najbardziej utalentowanymi wykonawcami.

Wymyślasz. Pod wpływem lepszej bądź gorszej muzyki romantycznej wymyśliłeś sobie, że nie będziesz słuchał niczego i nikogo kto stosuje środki nieznane XIX wiecznym gościom opatulonych w czarne peleryny i patrzących smutnym wzrokiem w dal. Nie ukrywam, że mnie taka postawa trochę śmieszy, podobnie jak śmieszy mnie romantyzm (we wszystkich swych przejawach), chociaż oczywiście są w nim również dzieła wybitne. Zupełnie nie rozumiem po co przyjmować tak niedorzeczne ograniczenia...

Kapitanie, chciałbym nawiązać do romantyzmu - jakie jego przejawy Cię śmieszą? Oczywiście oprócz zaczerpniętych z sentymentalizmu stereotypów zwulgaryzowanych przez współczesne potoczne rozumowanie. Nie ukrywam że chciałbym wdać się w dłuższą polemikę. Pomińmy może muzykę. Mam o niej niestety mocno szczątkowe pojęcie.
Porównanie malarskie Kobaiana jest o tyle problematyczne, że chociaż w "sztuce współczesnej" (będącej na ogół stekiem wymysłów) faktycznie chodzi kompletnie o co innego niż we freskach Michała Anioła (choćby i dlatego, że w Sądzie Ostatecznym w ogóle o coś chodzi, natomiast w płótnie, którym "artysta" podtarł sobie dupę nie chodzi tak naprawdę o nic), to jednak zestawiając malarzy renesansu z ekspresjonizmem niemieckim dostrzeżemy znacznie więcej podobieństw niż moglibyśmy potrzebować w naszej muzycznej analogii.

W malarstwie (poza współczesnym niczym i poza znaczną częścią akademickiego szmelcu) podstawą jest kompozycja, emocja, napięcie, albo jego brak, światło, barwa. W gruncie rzeczy porównywanie Fra Angelico do Emila Nolde jest rzeczą naturalną, więcej - ich dzieła porównują się same. Każdy z nich używał tylko nico innych środków do osiągnięcia celów w gruncie podobnych.

Z muzyką tak nie jest. Can zmierza w zupełnie innym kierunku niż Chopin. Możemy oczywiście próbować jakoś porównywać potencjał emocjonalny, intelektualny, czy, o ile mógłbym tak to określić - potencjał fantasmagoryczny tych twórców. Możemy przecież powiedzieć, że muzyka Chopina jest głębsza, bardziej subtelna, bardziej wzniosła, słowem lepsza niż muzyka Can. Ale już stwierdzenie, że dążenia estetyczne wieku XX są w całości nie godne uznania wydaje mi się nieuprawnione. A to, co mówi Rafał właściwie do tego się sprowadza.

Kapitanie, chciałbym nawiązać do romantyzmu - jakie jego przejawy Cię śmieszą?

Np takie:






To jest kicz. Niezależny o takiego czy innego prądu.
http://www.backtoclassics.com/images/pics/eugenedelacroix/eugenedelacroix_cleopatraandthepeasant.jpg

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/3f/Eug%C3%A8ne_Ferdinand_Victor_Delacroix_017.jpg

To też malarstwo romantyczne. Głównego nurtu.
Ale wogóle nie chodzi mi o malarstwo.
Kapitanie kojarzysz historyzm? Nie chodzi mi o nurt w malarstwie.
Historyzm w czym, bo pełno było historyzmów?

Co do malarstwa problem polega na tym, że przedstawione przez mnie obrazy to dzieła czołowych mistrzów epoki (ten krzyż na skale z promieniami słońca jest autorstwa Friedricha, symbolu malarstwa romantycznego). W każdej epoce istnieje malarstwo lepsze i gorsze, ale nigdy wcześniej pacykarzom nie stawiano świątyń.

Romantyzm to z jednej strony brawurowa forma dzieł Mickiewicza, z drugiej ich wyjątkowo durna, naiwna treść ze zbawczym cierpieniem Narodu Polskiego na czele. To genialna muzyka Chopina - możliwe, że był on największym kompozytorem w dziejach, z drugiej postać Franza Schuberta, którego dzieło wkleiłem stronę wcześniej.

Była to epoka genialnych twórców uwiezionych w formie słabej i naiwnej. Artyści, którzy w innych okolicznościach mogliby być nieśmiertelni dziś swymi dziełami dręczą nas i nudzą. Czy można o jakiejkolwiek epoce powiedzieć coś gorszego? dnia Pią 19:08, 21 Luty 2014, w całości zmieniany 3 razy

To jest kicz.
Problem w tym, że pierwszy z tych obrazów namalował nikt inny, jak Caspar David Friedrich, sztandarowy malarz epoki romantyzmu zaliczany do jednego z najwybitniejszych twórców nurtu.

Dla mnie romantyzm to właśnie malarstwo Friedricha, który i tak rzeczywiście był najlepszy spośród sobie podobnych (nawet tam parę rzeczy sensownie wymalował), filozofia Hegla i jego naśladowców odrzucająca normalną dla większości ludzi logikę i zastępującą klasyczne problemy filozoficzne jakimiś historiozoficznymi fantasmagoriami, kunsztowne poematy tworzące mity i fałszujące historię, koszmarna w wielu wypadkach architektura oparta na neo-stylach kojarząca się nie bez podstaw z Disneylandem, oraz pompatyczne, przerośnięte, teatralne formy muzyczne, które wszystkie te koszmarne cechy pozostałych sztuk uwieczniały w materiale muzycznym.

Kapitanie kojarzysz historyzm? Nie chodzi mi o nurt w malarstwie.
Kapitan nie odpowiedział, ja odpowiem, że mi się kojarzy z architekturą, na przykład tym:

Jak najbardziej przykład wiekopomnego wkładu doby romantyzmu w dziedzictwo cywilizacji europejskiej.
Chodzi mi o historyzm jako koncepcję historii jako dziedziny nauki. Koncepcja ta zawierała się właściwie w romantycznym nurcie myślowym zachowując jednak autonomiczną pozycję.
Historyzm wyklarował się na początku XIX w. i rozwijał właściwie do jego końca.
Zakładał między innymi postrzeganie świata w kontekście historycznym (czyli ni mniej ni więcej tylko współcześnie nam znany podział na epoki - dziś to oczywista oczywistość). Wtedy wytworzył się także tzw. "kult źródła" który jest mi także osobiście bliski.

Historyzm kładł nacisk przede wszystkim na historyczne uwarunkowania zjawisk istniejących w otaczającym nas świecie, zjawisk podlegających stałym zmianom.
Podkreślając kształtowany w ten sposób indywidualny charakter ich cech odrzuca on naturalistyczną wizję historii i nie widział możliwości budowania w historii praw naukowych. Czyli słynne "wie est eigentlich gewesen" Rankego.

Właśnie Leopold von Ranke był niejkako budowniczym fundamentów historyzmu w czystej postaci (przyłożył także ideologiczne rękę do powstania Burschenschaftów na obszarze Związku Niemieckiego i budował niemiecką myśl zjednoczeniową).

Na pracach Rankego napisanych w koncepcie historyzmu budował swoją wizję historii m.in. nasz Józef Szujski.

Idąc w nieco innym kierunku - romantyzm zaczął budować, a wreszcie nadał rozmach nowemu modelowi konserwatyzmu, klarującemu się przez całe XIX. stulecie - konserwatyzmu reprezentowanego przez Chateoubrianda, Novalisa, czy Karla von Hallera.

Postrzeganie romantyzmu jako ideologii "czarnego płaszcza, smutnego spojrzenia, rewolucji i brawury" przyprawionego o sentymentalny kicz jest niepełne, potoczne i krzywdzące, a przez to również kłamliwe.

Postrzeganie romantyzmu jako ideologii "czarnego płaszcza, smutnego spojrzenia, rewolucji i brawury" przyprawionego o sentymentalny kicz jest niepełne, potoczne i krzywdzące.

Dlatego cały czas mówiłem o kontrastach. Rozwój historii jako nauki także jest z czym skontrastować - z romantyczną "archeologią" dewastującą pozostałości dawnych kultur, "odbudowującą" pałac w Knossos wedle własnej fantazji i bazgrzącej stylizowane na antyk freski w Heraklionie.

Btw. a skoro już wspomniano o Neuschwanstein:



I tu trzeba nam się pochwalić, albowiem Polska architektura współczesna przebija nawet tamto. Przed Państwem niedokończony pałac w Łapalicach:

dnia Pią 19:56, 21 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz

Historyzm kładł nacisk przede wszystkim na historyczne uwarunkowania zjawisk istniejących w otaczającym nas świecie, zjawisk podlegających stałym zmianom.
Podkreślając kształtowany w ten sposób indywidualny charakter ich cech odrzuca on naturalistyczną wizję historii i nie widzi możliwości budowania w historii praw naukowych.
Idąc w nieco innym kierunku - romantyzm zaczął budować, a wreszcie nadał rozmach nowemu modelowi konserwatyzmu klarującemu się przez całe XIX. stulecie - konserwatyzmu reprezentowanego przez Chateoubrianda, Novalisa, czy Karola von Hallera.
Ciekawe tylko dlaczego nazwiska takich myślicieli romantycznych jak Fichte, Hegel, czy ich późniejszy spadkobierca Karol Marks są bardziej znane dzisiejszej publiczności? Może dlatego, że romantyzm nie tyle stał konserwatyzmem, ile stanowił znakomity grunt dla różnych szaleńców do propagowania swoich poronionych wizji.
Nie ma prądów idealnych. Moim skromnym zdaniem romantyzm przyniósł o wiele więcej dobrego niż złego. Zresztą z tym "złem" to też przesada. To są po prostu nie do końca trafione dziwactwa.

Wypowiadam się rzecz jasna ze swojego ultra tradycjonalistycznego punktu widzenia. Uważam że jest ta perspektywa jest w pełni słuszna.

Nie ma prądów idealnych. Moim skromnym zdaniem romantyzm przyniósł o wiele więcej dobrego niż złego.
Biorąc pod uwagę, że bezpośrednim dziedzictwem romantyzmu jest faszyzm i komunizm, pogląd ten wydaje się cokolwiek egzotyczny. Z mniej groźnych jest nasz mesjanizm, którego nawet Dmowskiemu nie udało się wyrugować z Polskiej myśli politycznej.

W moim przekonaniu to Ty starasz się przeciwstawić kilku dziwaków (na tle swojej epoki), których mało kto zna, rzeczom znacznie lepiej wszystkim znanym i bardziej wpływowym.

Ciekawe czy wiesz, że obok Hegla - czołowego myśliciela epoki romantyzmu - wykładał niejaki Schopenhauer. Sala gdzie wykładał Hegel pękała w szwach, sala Schopenhauera świeciła pustkami. Schopenhauer został doceniony dopiero pod koniec XIX wieku, wyrastając na czołowego myśliciela fin de siecle. I dlatego uważam, że miłośnik Schopenhauera nie powinien zachwalać romantyzmu, patrząc przez pryzmat dorobku swojego mistrza, bo twórczość tego pana nie oddawała, użyjmy tu tego brzydkiego Heglowskiego terminu, "ducha epoki". Z tych samych względów obawiam się, że Twoja perspektywa nie jest w tym wypadku właściwa.
Ładujecie takie dyskusje, że jedyne co mogę zrobić to siąść obok i słuchać i mieć nadzeiję, że zrozumiem jakieś proste wyrazy. Tak trzymać.

Pogląd, z którego powiedzmy szczerze wyrosło wszelkie najgorsze XX-wieczne lewactwo, oskarżające np. wszelkie przejawy kultury poprzedniej epoki jako dziedzictwo burżuazyjnego społeczeństwa.
Tak jakby ktokolwiek chciał wcześniej opisywać prawa historii jak prawa fizyki. Powiedzmy znów szczerze, chodzi aby wyrazić charakterystyczną dla romantyków niechęć do nauk ścisłych pod płaszczykiem mówienia rzeczy niby oczywistych.
Ciekawe tylko dlaczego nazwiska takich myślicieli romantycznych jak Fichte, Hegel, czy ich późniejszy spadkobierca Karol Marks są bardziej znane dzisiejszej publiczności? Może dlatego, że romantyzm nie tyle stał konserwatyzmem, ile stanowił znakomity grunt dla różnych szaleńców do propagowania swoich poronionych wizji.
W moim przekonaniu to Ty starasz się przeciwstawić kilku dziwaków (na tle swojej epoki), których mało kto zna, rzeczom znacznie lepiej wszystkim znanym i bardziej wpływowym.

To że Novalis, czy Hardenberg nie są tak popularni jak np. Hegel nie oznacza że nie byli wpływowi. Byli. I nie była to nisza. Co więcej, nie było ich "kilku".

Natomiast w kreowaniu wszelkiej maści lewactwa większą rolę odegrało oświecenie i myśl rewolucji francuskiej która z tegoż oświecenia czerpała pełną gębą.
I tak, i nie.
Owszem różne lewackie mrzonki wywodzą się w dużej mierze od Jana Jakuba Rousseau, który reprezentował oświeceniowy sentymentalizm.

Ale nie on stworzył podwaliny pod wszelki totalitaryzm, tylko jakby na to nie patrzeć uczynił to jeden z naczelnych myślicieli niemieckiego romantyzmu Johann Gottlieb Fichte w "Zamkniętym państwie handlowym". Dla odmiany jego oświeceniowy nauczyciel i mistrz Immanuel Kant propagował coś takiego jak "państwo prawa".

Więc to trochę tak, jakby oświecenie nam dostarczyło jednego poważnego gościa i jednego hippisa, natomiast romantyzm - skrzyżowanie Lenina z Hitlerem.

Wymyślasz. Pod wpływem lepszej bądź gorszej muzyki romantycznej wymyśliłeś sobie, że nie będziesz słuchał niczego i nikogo kto stosuje środki nieznane XIX wiecznym gościom opatulonych w czarne peleryny i patrzących smutnym wzrokiem w dal. Nie ukrywam, że mnie taka postawa trochę śmieszy, podobnie jak śmieszy mnie romantyzm

Ej, ale o co kaman? Slowa romantyzm uzylem na tym forum tyle razy, ze wystarczyloby jednej reki do policzenia, juz nie wspominajac o tym ze teraz wiekszosc czasu gosci w mej chalupie Monteverdi i Bach.
Poza tym - sam niedawno mi sie przyznales, ze Mendelssohna (top klas klasikal kompozer!) znasz tylko z... marszu weselnego. Zatem wcale nie znasz Feliksa, a nie zdziwilbym sie, gdybys nie znal nawet poznych kwartetow smykowych Ludwika wan, a takze klawej czejmber mjuzik wczesniej wspomnianego Mendelssohna. Nie obraz sie, ale musze tu zadac jedno bardzo wazne pytanie: czy wiesz o czym mowisz? Bo to, ze architektura doby romantyzmu kojarzy Ci sie z Disneylandem, to nie temat jaki zamierzam podejmowac.
Nie za bardzo rozumiem. Najpierw mówisz, że nie chodzi wcale o romantyzm (ale przecież chodzi, nawet jeżeli nie używasz tego wyrazu. Mniej więcej z początkiem wieku XX zaczynają się w muzyce pomysły, które uznajesz za niezbyt interesujące, prawda?), a potem powołujesz się na Mendelssohna (którego nadal nie znam) i Beethovena (którego jednak trochę już poznałem), czyli na klasycznego romantyka i, powiedzmy - natchnienie romantyków.

Cała dyskusja o epoce romantyzmu zaczęła się tak naprawdę od Vilverina i bardzo szybko pobiegliśmy wszyscy inną ścieżką zostawiając dyskusję o Can za sobą. Zresztą pisząc do Ciebie ustanowiłem ten nieszczęsny romantyzm jako cezurę, nie twierdziłem, że nic więcej dla Ciebie się nie liczy. dnia Sob 00:21, 22 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz

a potem powołujesz się na Mendelssohna (którego nadal nie znam)
Warto poznać na pewno. Nawet "Sen nocy letniej", z którego pochodzi ów słynny "Marsz weselny", to niczego sobie dzieło. Na pewno nie ma nic wspólnego ze łzawymi serenadami Schuberta. Najlepsze jest to, że gość rzeczywiście nie ma chyba nic wspólnego ze standardowymi stereotypami na temat muzyki reumatyków. Nic dziwnego, że taki Wagner wziął akurat jego na celownik.
Ej, a ten Szubert to w sumie był jakiś zjeb, czy co, że go tak nie lubicie?

nawet jesli jej formy sa calkowicie odmienne i oddalone od siebie o kilkaset lat. Nie porownuje Monteverdiego z bazgrolami na murach ani Rafaela z rzepoleniem na gitarsonie.

To może jeszcze inaczej. Podstawmy w miejsce operowania dźwiękami - malowanie. Można malować malować ściany w różne kolory a nawet wzory wzory, a można tez malować freski. Co więcej można dobrze pomalować ściany własnego pokoju jak i beznadziejnie. Tak samo można malować dobre i złe freski. Niewątpliwie malowanie fresków jest bardziej kunsztowne, nie sprawia to jednak, że dobrze wymalowany pokój przez dekoratora staje się zły w świetle tego, że Michał Anioł namalował genialny fresk w Kaplicy Sykstyńskiej. Tego po prostu nie ma sensu porównywać.

Teraz idźmy dalej. Wyobraźmy sobie, że na bazie dekoratorskiego rzemiosła powstaje jakaś nowa dziedzina sztuki. Oto w Centrum Sztuki Współczesnej ktoś ustawia boksy, między którymi przechodzisz i podziwiasz malowanie wewnętrznych ścian w różne abstrakcyjne wzory zrobione tak, aby wywoływały w Tobie różne skojarzenia, nastroje, emocje itp. Możesz generalnie wyśmiewać taką formę bądź ją odrzucać w całości, jako bezwartościową, tym niemniej wciąż porównywanie malowania takiego boksu z freskami w Kaplicy Sykstyńskiej jest cokolwiek bezcelowe. I tu i tu maluje się ściany, operuje się kolorem, ale problem w tym, że o co innego chodzi.

Przypadek Can vs. Chopin jest analogiczny. I tu i tu mamy jakąś organizację dźwięków, ale chodzi o coś innego. Muzyka Can wyrasta z całkowicie użytkowej muzyki tworzonej wpierw na potrzeby potańcówek, potem zaś narkotycznych imprez. Muzycy uznali, że łącząc to z dorobkiem awangardy można stworzyć z tego jakąś swoistą jakość estetyczną, z jednej strony niezależną od źródła - nie musisz tańczyć ani ćpać, by móc tę formę zrozumieć i docenić, z drugiej jakoś zakorzenionego trochę w tym "imprezowym" sposobie odbierania muzyki. Can miało jeszcze tę właściwość, że w całym środowisku tego typu twórców byli prawdopodobnie najlepiej obeznanymi z teorią i najbardziej utalentowanymi wykonawcami.

Murarz Mietek stawia super, niesamowite wprost garaze, ale nie mozna go porownywac do G. Eiffela, bo po pierwsze ten drugi przerasta go kunsztem 100 000 razy, a po drugie tak lubimy Mietka i tak dobrze sie przy nim bawimy, ze zal by bylo spojrzec prawdzie w oczy. Aha, no dobra.

Nie za bardzo rozumiem. Najpierw mówisz, że nie chodzi wcale o romantyzm (ale przecież chodzi, nawet jeżeli nie używasz tego wyrazu. Mniej więcej z początkiem wieku XX zaczynają się w muzyce pomysły, które uznajesz za niezbyt interesujące, prawda?), a potem powołujesz się na Mendelssohna (którego nadal nie znam) i Beethovena (którego jednak trochę już poznałem), czyli na klasycznego romantyka i, powiedzmy - natchnienie romantyków.

Chodzi i nie chodzi. Ja wspomnialem tylko o muzyce piekniejszej niz Can, a Ty na to wrzuciles Straussa i Schuberta, a mowiac nawiasem, uciekles sie do strasznej manipulacji, bo wrzuciles dziela wcale nie wazne, wrecz jebniete lewa noga gdzies przy okazji i tylko durnocie ludzkiej zawdzieczajace popularnosc. No wiec przypomnialem Ci, ze nie jestes obeznany na Feliksie (nisza w hói), wiec mozliwe jest, ze nie wiesz o czym mowisz.

Ej, a ten Szubert to w sumie był jakiś zjeb, czy co, że go tak nie lubicie?
Nie. Po prostu ważny kompozytor doby romantyzmu. Wymyślał nawet niczego sobie melodie, które jednak potem aranżował w tak okropny sposób, między innymi na moje ukochane smyki vibrato, dzięki czemu przypominają podkład do najbardziej kiczowatych romantycznych scen w historii kina.

Coś jak z Friedrichem w malarstwie. Talentu nie można odmówić żadnemu z nich, ale finalny efekt jest w w wielu wypadkach naprawdę okropny.

Chodzi i nie chodzi. Ja wspomnialem tylko o muzyce piekniejszej niz Can, a Ty na to wrzuciles Straussa i Schuberta
No wiec przypomnialem Ci, ze nie jestes obeznany na Feliksie (nisza w hói), wiec mozliwe jest, ze nie wiesz o czym mowisz.

Ale co Mendelssohn ma do tego?

Murarz Mietek stawia super, niesamowite wprost garaze, ale nie mozna go porownywac do G. Eiffela, bo po pierwsze ten drugi przerasta go kunsztem 100 000 razy, a po drugie tak lubimy Mietka i tak dobrze sie przy nim bawimy, ze zal by bylo spojrzec prawdzie w oczy. Aha, no dobra.
To, że pewne nie doceniasz pewnych form, nie znaczy że nie są wartościowe. Z resztą przypomnę, że zasłynąłeś tu nie jako znawca jakiś nie wiadomo jak niszowych form muzyki poważnej, tylko jako osoba polecająca w miarę łatwego i przyjemnego (a dla mnie zarazem dość nudnego) Czajkowskiego, twórcy jakiejś popopodobnej klasyki - Griega, a jeżeli chodzi o dzieła wokalne, polecałeś wybór najlepszych arii, zamiast słuchania całych oper. W porównaniu do podejścia, które proponowałeś jeszcze jakiś rok temu, propozycja przesłuchana co lepszych płyt Can wydaje mi się i tak dla młodego człowieka lepsza.

Bo uznałem, że muzyka "piękniejsza" w wielu wypadkach wcale piękniejsza nie jest.
Ale co Mendelssohn ma do tego?

To, ze jest przykladem Twojego braku obeznania w temacie, jaki podejmujesz.


To, że pewne nie doceniasz pewnych form, nie znaczy że nie są wartościowe. Z resztą przypomnę, że zasłynąłeś tu nie jako znawca jakiś nie wiadomo jak niszowych form muzyki poważnej, tylko jako osoba polecająca w miarę łatwego i przyjemnego (a dla mnie zarazem dość nudnego) Czajkowskiego, twórcy jakiejś popopodobnej klasyki - Griega, a jeżeli chodzi o dzieła wokalne, polecałeś wybór najlepszych arii, zamiast słuchania całych oper. W porównaniu do podejścia, które proponowałeś jeszcze jakiś rok temu, propozycja przesłuchana co lepszych płyt Can wydaje mi się i tak dla młodego człowieka lepsza.

Skoro czepiasz sie juz mnie, to rozumiem, ze kapitulujesz. Nie zrozum mnie zle, ale cala dyskusja wziela sie z mojego zartobliwego i niewinnego stwierdzenia, ze sa od Can rzeczy ciekawsze w kosmosie. Grzech smiertelny? Nic nie poradze na to, ze postanowiles znow pokazac tym dzieciakom, jaki jestes madry, lecz Twoja logika okazala sie banalna i sprowadza sie wlasciwie do tego, co pisal Seb: muzyka jest jak kolory, jest czerwony i zielony i zaden nie jest lepszy bo kto by to porownywal!

Czajkowskiego polecalem ludziom w klasyce zielonym, o Griegu wspomnialem raz, z racji zmiany bannera i tylko z powodu jego wygladu, a arii nie polecalem 'zamiast', manipulancie, tylko wymienilem to jako mozliwosc.
Więc zacznijmy po kolei.
Po pierwsze, wieża Eiffela to w sumie kupa złomu, która robi wrażenie głównie dzięki swoim gabarytom. Dokładnie tak, jak w niekórych wypadkach jest z rzekomo wielkimi dziełami muzyki ponoć poważnej XIX wieku, gdzie pod popową melodię podłożono jakiś klasyczny akompaniament, wielką orkiestrę i zdaniem niektórych snobów już trzeba się tym zachwycać jak nie wiadomo jakim poważnym dziełem. Dlatego właśnie warto polecać od razu rzeczy odpowiednie, a nie na zasadzie - polecimy komuś łatwą popelinę, to może się nawróci na klasykę i będzie słuchał rzeczy wielkich.
Po drugie niektóre garaże pana Mietka są całkiem spoko architekturą:
http://31.media.tumblr.com/tumblr_letnf8pJEb1qzglyyo1_1280.jpg
Po trzecie, Seb to zjeb.
Po czwarte, relatywizm Seba miał ewidentnie subiektywistyczny charakter, ja natomiast postuluję jednak coś innego - twierdzę, że pewne formy muzyczne są na tyle różne, że nie warto ich porównywać. Nie są różne dlatego, że je bardzo lubię, tylko dlatego, że słuchając należy skupiać uwagę na zupełnie innych elementach, przez co zupełnie inne właściwości są brane pod uwagę przy ocenie piękna danego utworu.
Nie mamy czego zaczynac, tutaj po prostu nie ma o czym dyskutowac. Napisalem, ze sa rzeczy wazniejsze od Can - czyli, ze nie ma powodu, aby zatrzymywac sie przy tej kapeli zbyt dlugo.

Nie podalem ani jednego przykladu muzyki ciekawszej od Can (Szopen i Mendelssohn wyszedl z rekawa w rozmowie z Bartoszem), dlatego cale lanie wody o romantyzmie i rzekomo popowej muzie XIX wieku uwazam za argument 'za to u was bija murzynow' i nie widze powodu, aby Herakles musial uzywac tu swej maczugi, bo to awantura pijanych drabow w tramwaju, a nie heroiczna walka.

Eiffel to przyklad z czapy, podalem go tylko po to, abys nie musial googlowac nazwiska mniej znanego architekta, ale chetnie wyslucham krytyki nt. wieży, czemu jest jedynie kupa zlomu.

Rzeczywiscie, nie warto porownywac pewnych form z innymi, bo konczy sie to tak samo, jak tlumaczenie cymbalom na filmwebie, ze headless cross to nie jest arcydzielo muzyczne, nawet jesli w dyskusji biora udzial ludzie tytulujacy sie doktoratem z filozofii i nieco bardziej od tamtych zadufani.


Ale co Mendelssohn ma do tego?


To, ze jest przykladem Twojego braku obeznania w temacie, jaki podejmujesz.

Ale w jakim temacie?

Ale w jakim temacie?

Byc moze czegos nie zrozumialem, ale zdaje sie, ze uznales romantyzm za moja ulubiona epoke, poza ktora prawie nie wychodze oraz ze taka postawa Cie smieszy tak samo jak sam romantyzm. Wzialem tedy na ruszt Felixa, czyli czolowego przedstawiciela romantyzmu, aby Ci ukazac przeslanke, ze niezbyt znasz muzyczny romantyzm, skoro top klas romantik kompozer jest Ci obcy.

Byc moze czegos nie zrozumialem, ale zdaje sie, ze uznales romantyzm za moja ulubiona epoke, poza ktora prawie nie wychodze

No właśnie mówię Ci, że nie.

Pod wpływem lepszej bądź gorszej muzyki romantycznej wymyśliłeś sobie, że nie będziesz słuchał niczego i nikogo kto stosuje środki nieznane XIX wiecznym gościom opatulonych w czarne peleryny i patrzących smutnym wzrokiem w dal. Nie ukrywam, że mnie taka postawa trochę śmieszy, podobnie jak śmieszy mnie romantyzm

Pod wpływemlepszej bądź gorszej muzyki romantycznej wymyśliłeś sobie, że nie będziesz słuchał niczego i nikogo kto stosuje środki nieznane XIX wiecznym gościom opatulonych w czarne peleryny i patrzących smutnym wzrokiem w dal. Nie ukrywam, że mnie taka postawa trochę śmieszy, podobnie jak śmieszy mnie romantyzm

Tutaj nie jest napisane, że słuchasz wyłącznie romantyzmu, tylko, że nie słuchasz muzyki, której romantycy nie znali. Znali przecież Bacha.
No to przeciez wlasnie wysluchalem Kulu Selamy z wielka przyjemnoscia.
No to sorry, nie zrozumiałem Cię jak widzę.

Eiffel to przyklad z czapy, podalem go tylko po to, abys nie musial googlowac nazwiska mniej znanego architekta, ale chetnie wyslucham krytyki nt. wieży, czemu jest jedynie kupa zlomu.
Nie chodzi o to, że jest to zła architektura, bo nie jest. Problem w tym, że to bardziej dzieło inżynierii niż sztuki. Mogę to podziwiać jako ogromną i nowatorską jak na swoje czasy konstrukcję stalową. Ale przecież, to nie jest coś nie wiadomo jak pięknego. To nie Frauenkirche, ani nie Sagrada Familia, ani nawet nie Dom nad wodospadem.
Więc zestawianie akurat tego z garażem Mietka nie robi na mnie większego wrażenia.

Do muzyki Puszki trzeba dojrzeć, na pewno ktoś dla kogo studyjne King Crimson jest trudne do pojęcia nie znajdzie w niej wiele radości. No, ale, jak już napisałem forum robi się coraz bardziej ekskluzywne, więc możemy chyba traktować tutaj Can jako kanon.

Nie mogę sobie wyobrazić muzyki, która jest przyjemniejsza dla ucha niż Can. Abstrahując całkowicie od powyższej dyskusji, bo pisząc lekkość nie mam na myśli sensu popowego, ale, jakby to ująć... muzyczną elegancję. Dobrze skrojonych dźwięków, wyczucia formy. Słucham właśnie Soon Over Babaluma, może to tylko impresja. I jak to z impresją bywa, przelotna.

Hah, pamiętam, jak jaraliśmy się/interpretowaliśmy z Czypolyną Yoo Doo Right. Też przejawiam pewien sceptycyzm odnośnie Tago Mago, jednocześnie dostrzegając walory "Movie Monster".

Ostatnio mam fazę na krautrock. Magma została odłożona na rzecz mniej gwałcących przez uszy dźwięków.

Nie mogę sobie wyobrazić muzyki, która jest przyjemniejsza dla ucha niż Can.

To zamiast ja sobie wyobrazac, zacznij jej sluchac.

Nie mogę sobie wyobrazić muzyki, która jest przyjemniejsza dla ucha niż Can.

To zamiast ja sobie wyobrazac, zacznij jej sluchac.

Rozkaz to rozkaz.

Hah, pamiętam, jak jaraliśmy się/interpretowaliśmy z Czypolyną Yoo Doo Right. He, no pamiętam. To było wtedy jak w piaskownicy Ci trochę z łopatki do oczu sypnąłem a ty się wkurzyłaś i zniszczyłaś moja zupę błotną
Przesłuchałem sobie dziś (pierwszy raz) płytę "The Peel Sessions" (1995) z materiałem archiwalnym. Gorąco polecam tym, którzy ją przegapili, jak ja.
A wracając do Can - którą płytę uważacie za szczytowe osiągnięcie puszki? Ja bym się wachał między Tago a Ege Bamyasi z nieznaczną przewagą tę drugą bardzo hipstersko?
Jak dla mnie Soon Over Babaluna - za splash i come sta la luna. Reszta piosenek na albumie też jest bardzo fajna (acz nie przekonują mnie wciąż te"szaleństwa" w ich wykonaniu).
Tago Mago ma spox Halleluwaha, ale reszta kawałków, gdyby je podsumować (razem Halleluwahem), wypada, moim zdaniem, gorzej od SOB. Ege Bamyasi ma zdecydowanie najmilsze i najprostsze kawałki (myślę, że ten album mógłby się spodobać nawet sabatonowi).
U mnie wygląda to tak:

1. Tago Mago
2. Ege Bamyasi
3. Future Days / Soon Over Babaluma
5. Monster Movie
6. Delay 1968
7. Soundtracks
8. The Lost Tapes / The Peel Sessions
10. Saw Delight / Landed
Potem cała reszta, której chyba nie warto znać, chyba że z czystej ciekawości i dla kilku niezłych utworów.
Ja powiem tak: Są cztery płyty wybijające się na tle innych. U mnie jest tak, że o miejsce pierwsze walczą Tago Mago i Future Days - ostatnio to drugie mnie jakoś zaczęło bardziej intrygować, natomiast o kolejne biją się idąc łeb w łeb Ege Bamyasi i Soon Over Babaluma.

Są cztery płyty wybijające się na tle innych.

Tak, przy czym Soon Over Babaluma jest jednak mniej oryginalna niż płyty wcześniejsze, chociaż też jest świetna.

Zaraz za tą czwórką jest debiut, a potem jest jeszcze trochę fajnych płyt, ale to już dla zainteresowanych.
To ja póki co poznałem do future days, więc z tego co piszecie wynika że Babaluma jeszcze obowiązkowo mnie czeka

Kapitanie usuń to moje powtórzenie przypadkowe wcześniej
Jakoś się tak złożyło, że do tej pory szerokim łukiem omijałem późne nagrania Can, ale dzisiaj wiatr mocniej zawiał i zepchnęło nie w te rejony.

https://www.youtube.com/watch?v=H74s0Bze0cI

Serio?
To jest najgorsza ich płyta
Ja postuluję o usunięcie tego linku z historii forum.
.

To jest najgorsza ich płyta

Najgorsza jest Rite Time raczej.

To jest najgorsza ich płyta
Spoko, generalnie do tego utworu było znośnie - ot rockowe pitolenie. Przyzwyczaiłem się, że w pewnym okresie znaczna część muzyków była wyzuta już z ciekawych pomysłów i wydawano wszystko co rzuciło się na myśl, ale to było dla mnie kompletnym zaskoczeniem i rozłożyło mnie na łopatki.

To jest najgorsza ich płyta

Najgorsza jest Rite Time raczej.

Rite Time chyba jednak bardziej mi się podobał.

W ogóle na Can grali jacyś muzycy od Winwooda z Traffic, więc tym bardziej chciałoby sie usłyszeć coś sensownego. Na każdym innym albumie znajdywałem jakiś jeden numer, który rzeczywiście był fajny, tutaj nawet tego nie ma...

Hmmm... Can.
Usłyszałem o nich przypadkiem, gdy dowiedziałem się że ich perkusista grał gościnnie na skaninąd niezłej płycie Depeche Mode "Ultra".
Jakoś tak kilka miesięcy temu, w drodze do szkoły słuchałem Tago Mago. Mega muza, słuchanie takich ćpuńskich eksperymentów o 5 nad ranem, gdy chodniki jeszcze zarzygane i gdy ja taki niewyspany, dało spoko efekt.
Najbardziej spoko był kawałek Augm, bo jak go słuchałem to sobie wyobrażałem wieśniaków walczących z potworem niszczącym ich plony, heh, troche to śmieszne.


odkąd przeczytałem ten post dwa lata temu zawsze słuchając aumgn mi się to przypomina i przez to też wyobrażam sobie tych wieśniaków, dzisiaj słuchałem tago mago i znowu mi się przypomniało, ehh co żeś narobił sebastian
Dzisiaj z ciekawości sięgnąłem sobie po późniejszą płytę Can: Flow Motion i jest to zbiór bardzo przeciętny. W zasadzie jest to pierwsza słaba płyta puszki. O ile jeszcze wcześniejsze Landed się broniło to Can w wersji reggae mnie nie przekonuje już może za wyjątkiem numeru tytułowego.
No bo Flow Motion to też nic ciekawego nie jest. Z płyt studyjnych Can polecam omijać:

Flow Motion (1976)
Out of Reach (1978)
Can (1979) - tą w szczególności.
Rite Time (1989)

Reszta jest albo świetna, albo dobra, albo przynajmniej trzyma poziom, choć nie porywa.
Póki co pozostane na znajomości płyt do Flow Motion włącznie
Jeszcze Saw Delight jest dosyć fajne. I Delay, ale to jest tak naprawdę ich pierwszy album, tyle, że wydany po latach. To nie jest Bóg wie co, ale daje radę.
Zaczynając przygodę z Can miałem nadzieję na trochę więcej genialnych płyt, tym czasem takie okazały się głównie pierwsze albumy, w szczególności mistrzowskie Future Days, Tago Mago, Ege Bamyasi. Właśnie słuchałem Saw Delight i Flow Motion, o ile te pierwsze jest jeszcze nawet całkiem okey (wciąż lepsze niż dość spora część tradycyjnych prog rockowców), to te drugie było całkowita porażką. Szczerzę już lepiej słucha mi się podrzędnego Eloy, które imho do wybitnych nie należy

Zaczynając przygodę z Can miałem nadzieję na trochę więcej genialnych płyt, tym czasem takie okazały się głównie pierwsze albumy, w szczególności mistrzowskie Future Days, Tago Mago, Ege Bamyasi. Właśnie słuchałem Saw Delight i Flow Motion, o ile te pierwsze jest jeszcze nawet całkiem okey (wciąż lepsze niż dość spora część tradycyjnych prog rockowców), to te drugie było całkowita porażką. Szczerzę już lepiej słucha mi się podrzędnego Eloy, które imho do wybitnych nie należy
Z płyt na wysokim poziomie warto wymienić jeszcze Soon Over Babaluma. Może nie jest to dzieło szczególnie wywrotowe, ale słucha się wybornie i nie ma do czego się doczepić. Landed jest dalekie od wybitności, ale w sumie też posłuchać można w wolnej chwili.
Trzy fantastyczne płyty, dwie bardzo dobre plus kilka dobrych to naprawdę dobry wynik. Nie ma co narzekać.

Zaczynając przygodę z Can miałem nadzieję na trochę więcej genialnych płyt, tym czasem takie okazały się głównie pierwsze albumy, w szczególności mistrzowskie Future Days, Tago Mago, Ege Bamyasi.

Toż czy ta zacna esencja twórczości grupy Cię nie zadowala wystarczająco?
Debiut. Obczaj debiut.
Nie tyle narzekam, co po prostu czuję lekki niedosyt. Debiut mam obczajony już dawno i jest rzeczywiście dobry, acz do wielkiej trójcy wciąż temu daleko. Ogarnąłem też Soon Over Babaluma i jest na poziomie Monster Movie, czyli dość dobre. Z tych ciekawie się zapowiadających zostało mi jeszcze Soundtracks. Can jako całokształt plasuje się na pewno wysoko w moim muzycznym rankingu, z krautrocka na równi cenię jedynie Popol Vuh, Faust i... może Ash Ra Tempel, bądź Tangerine Dream jeżeli to się do tego gatunku zalicza.
Jeszcze Amon Duul lI !

Can jako całokształt plasuje się na pewno wysoko w moim muzycznym rankingu, z krautrocka na równi cenię jedynie Popol Vuh, Faust i... może Ash Ra Tempel, bądź Tangerine Dream jeżeli to się do tego gatunku zalicza.
Ash Ra Tempel zalicza się jak najbardziej, natomiast z TD wszystko przed Phaedrą, więc jeśli się to zestawi z twórczością pozostałych wielkich, akurat Mandarynki w kraucie wypadają blado. Natomiast polecam, jak kolega, Amon Duul II, który jak dla mnie gra ciekawiej niż ART czy Faust, i w ogóle jest jedną z najlepszych kapel okołopsychodelicznych, jakie kojarzę.

Ash Ra Tempel zalicza się jak najbardziej, natomiast z TD wszystko przed Phaedrą, więc jeśli się to zestawi z twórczością pozostałych wielkich, akurat Mandarynki w kraucie wypadają blado. Natomiast polecam, jak kolega, Amon Duul II, który jak dla mnie gra ciekawiej niż ART czy Faust, i w ogóle jest jedną z najlepszych kapel okołopsychodelicznych, jakie kojarzę. No to w sumie z tego wąskiego okresu tylko Zeit jest naprawdę rewelacyjne. Amon Duula dobrze znam tylko Yeti, toteż o nich nie wspominałem, bo nie wiem jak z całokształtem ich dyskografii. Przede mną jeszcze na pewno sporo, na razie sugeruję się rankingiem płyt na RYMie i lecę ten najbardziej elementarny stuff. Dotychczas chyba najbardziej przereklamowany okazał się Cluster, kompletnie nie łapię fenomenu tego zespołu, ale i tak nie uświadczyłem jeszcze w kraucie słabej płyty.

Swoja drogą ciekawi mnie czy istnieje jakiś dobry krautrock XXI wieku.
To zapowiada się nawet ciekawie

No to w sumie z tego wąskiego okresu tylko Zeit jest naprawdę rewelacyjne. Amon Duula dobrze znam tylko Yeti, toteż o nich nie wspominałem, bo nie wiem jak z całokształtem ich dyskografii. Przede mną jeszcze na pewno sporo, na razie sugeruję się rankingiem płyt na RYMie i lecę ten najbardziej elementarny stuff. Dotychczas chyba najbardziej przereklamowany okazał się Cluster, kompletnie nie łapię fenomenu tego zespołu, ale i tak nie uświadczyłem jeszcze w kraucie słabej płyty.


Amon Duula II polecam prócz Yeti, przede wszystkim Phallus Dei i Wolf City w dalszej kolejności Tanz der Lemminge i Viva la Trance. Do tego całkiem niezły Live London 1973 i to w zasadzie tyle dobroci ze strony ADII.

Jeśli masz chęć proponuję zagłębić się też w we wspaniały nurt jazz - kraut rocka. Jeśli ogólnie podoba ci się granie krautowe(z tego co zauważyłem najlepiej nie takie z pogranicza krautu i elektroniki) to gwarantuję, że zespoły typu Kraan, Embryo, Annexus Quam, Xhol Caravan, czu Guru Guru także ci podejdą. Polecam bo to cała masa świetnego grania.

Przede mną jeszcze na pewno sporo, na razie sugeruję się rankingiem płyt na RYMie i lecę ten najbardziej elementarny stuff.

Do rankingu krautrockowego na RYMie trzeba podchodzić z dużą dozą ostrożności, na miejscach powyżej 100 można znaleźć albumy lepsze od części tego, co trafiło do top10, na przykład takie Annexus Quam czy Brainticket.
Z tą elektroniką to raczej Cluster jest odrębnym przypadkiem, ale i jemu dam jeszcze kilka szans. A tak to TD, ART, wczesny Popol Vuh, Neu, La dusseldorf to jest sztos. Z tego jazz krautrocka to wczoraj słuchałem nawet Out of Focus, całkiem ciekawe granie. A z wymienionych znam Guru Guru (UFO, Kanguru), Embryo (Opal, Rocksession) i Kraan szczątkowo, nawet nie pamiętam, który album. Zabierając się za krautrocka myślałem, ze to raczej słabo rozwinięty podgatunek, opierający swą sławę głównie o Can, ale im głębiej w to wchodzę, tym ciekawiej (Ot, chocby rozdzielanie tego na kraut-jazz to dla mnie lekka niespodzianka).
Dzięki za polecenie muzy, obadam na dniach. Chociaż sporo tego materiału, to nie wiem czy mi się uda xD

Kraan szczątkowo, nawet nie pamiętam, który album.
nawet Out of Focus, całkiem ciekawe granie

Jak dla mnie Focusy, które mają często fajne partie fletu są jednak daleko w tyle właśnie za takim Annexus Quam, Kraan czy Embryo, (szcególnie za AQ) bliżej im powiedzmy do takiego Alcatraz czy Xhol Caravan. A właśnie przypomniało mi się i całkiem fajny był jeszcze Krokodil.

A właśnie przypomniało mi się i całkiem fajny był jeszcze Krokodil.

Krokodilowi chyba bliżej do zwyczajnego proga niż do krauta. Słuchałem tylko albumu z '71 i moim zdaniem znacznie odstaje od wszystkich krautrocków które wymieniłeś.

A właśnie przypomniało mi się i całkiem fajny był jeszcze Krokodil.

Krokodilowi chyba bliżej do zwyczajnego proga niż do krauta. Słuchałem tylko albumu z '71 i moim zdaniem znacznie odstaje od wszystkich krautrocków które wymieniłeś.

No być może bliżej mu do proga ale chyba się zalicza do nurtu Krautrockowego tą kapelę. Też słyszałem tylko w sumie tą jedną płytę An Invisible World na początku jak poszła lista rocznika więc trochę temu, ale wydaje mi się, że złe to granie nie było. No ale rzeczywiście do Elity gatunku startu nie ma. A jeszcze było Nosferatu, też coś na względnie podobnym poziomie. Pamiętam, że podobała mi się ta ich jedyna płyta przy roczniku 1970 nawet ale na nią nie głosowałem ze względu na treści innego rodzaju. Ale w sumie na listę to ona tak naprawdę nie była.

Dzięki za polecenie muzy, obadam na dniach. Chociaż sporo tego materiału, to nie wiem czy mi się uda xD

http://www.metalrockforum.fora.pl/prog-rock-psychodeliczny-i-eksperymentalny,4/krautrock,1494.html

Tu masz szczegółową listę płyt krautowych z podziałem na podgatunki. Lepsza jest od tej na RYM.

Embryo (Opal, Rocksession)
"Steig Aus" uber alles.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Can
singulair.serwis