ďťż


1967
Po pierwsze, to dobrze ze Coltrane to taki wielki i mocny chlop byl, bo normalnego czlowieka po takim gransku nieustajacym chyba trzeba by bylo wyniesc na rekach.
Po drugie, dla normalnego czlowieka koncert ten brzmi chyba bardziej jak zarzynanie zwierza w jakims malym pomieszczeniu pelnym starych baniakow niz jak muzyka.

To co tam sie wyprawia to totalny fridzezowy odjazd jest. Przez bita godzine, nie liczac improwizacji na kontrabasie na poczatku drugiej czesci - slychac tylko niekonczaca sie kanonade na perkusji (nie chce mi sie sprawdzac ilu ludzi tam gralo na niej, ale brzmi to jakby bylo ich z osiemnastu) i Johna Coltrane, ktory po prostu daje z siebie na saxie WSZYSTKO, a to chyba mowi co nieco o tym, jak to brzmiec musialo. W ogole trudna rzecz to do opisania jest, na mnie zrobila ogromne wrazenie, bez kitu jedna z najlepszych rzeczy jakie udalo mi sie poznac w jazzie i nie raz bede do niej wracal. Polecam goraco!
Poza tym, bylo to ostatnie na zywo nagranie w zyciu Coltrane'a, ktory zmarl dwa miesiace pozniej.


Słucham właśnie. Bardzo fajna rzecz. Szkoda, że jakość nagrania nie dopisała, bo byłaby to jedna z najbardziej znamienitych rzeczy Koltrejna!

Szkoda, że jakość nagrania nie dopisała, bo byłaby to jedna z najbardziej znamienitych rzeczy Koltrejna!

Ze co. To niby nie jest jedna z najbardziej znamienitych? Kurde zaraz na szable staniemy.
Piszę tutaj cokolwiek, aby temat został zauważony, bo szkoda by było tak mocarną płytę przegapić!!!!!!!!!!!!!



Piszę tutaj cokolwiek, aby temat został zauważony, bo szkoda by było tak mocarną płytę przegapić!!!!!!!!!!!!!

Też tak myślę, jest to niezwykle hałaśliwe dzieło jazzu, zaczyna się od perkusji, potem wchodzi saksofon (który robi swoje) i zaczyna się ambrozja. 10/10

Ale bez kitu, chyba to sobie odświeżę niedługo.
Odśwież, odśwież! Ja dzisiaj dopiero się z tym zapoznałem i nie żałuję ani sekundy spędzonej z tym krążkiem.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  John Coltrane, The Olatunji Concert: The Last Live Recording
singulair.serwis