|
Peter Gabriel vs. Peter Hammill
singulair.serwis |
jak wyzej
Zależy, czy solo, czy z zespołem. Z zespołem wolę Hammilla, solo - Gabriela. Jeśli chodzi o sam wokal - Hammill znów wygrywa. Więc niech będzie Hammill.
Gabriel. O ile Hammill solowo nagrywał rzeczy dobre, czasami nawet bardzo dobre (Silent Corner and the Empty Stage, Over, Nadir's Big Chance, In Camera), o tyle Gabriel nagrywał płyty kultowe. O ile Hammill nigdy nie dał ciała i trzyma się od lat w podziemiu, o tyle Gabriel od lat kształtuje muzykę popularną przemycając do niej bardzo cenne elementy. Dlatego mój głos oddaję na niego.
Gabriel. O ile Hammill solowo nagrywał rzeczy dobre, czasami nawet bardzo dobre (Silent Corner and the Empty Stage, Over, Nadir's Big Chance, In Camera), o tyle Gabriel nagrywał płyty kultowe. O ile Hammill nigdy nie dał ciała i trzyma się od lat w podziemiu, o tyle Gabriel od lat kształtuje muzykę popularną przemycając do niej bardzo cenne elementy. Dlatego mój głos oddaję na niego.
W sumie zgadzam się, tyle że z pytania nie wynika o co chodzi. Czy o muzykę solo, o osobowość artystyczną, czy może o całokształt dorobku. Jedynie w pierwszym wypadku Gabriel ma u mnie pierwszeństwo.
Na mysli mialem raczej ich solowa tworczosc. Ja np. na rowni stawiam solowa tworczosc obu Piotrkow. Wiec, zeby oddac glos, wybralem tego Piotrka, ktorego tworczosc w zespole bardziej mi sie podoba, czyli Piotrka H.
No więc powinienem oddać głos na Gabriela. Hammill wydawał bardzo przyzwoite solowe płyty. Natomiast Gabriel wydał płytę nie z tej ziemi - czyli Pasję, oraz trzy albumy będące przykładem znakomitego art-popu/art-rocka: III, IV i Up.
Na razie bez głosu, bo chcę być pewny swego zdania, ale raczej pan H.
Zespołowo wolę VdGG od Genesis z Gabrielem, bo tego to nie przyswajam.
Solowo jest tak - sięgnąłem po niektóre płyty PG skuszony ich mitem wyjatkowo ambitnego popu. Rzeczywiście, są ciekawie zaaranżowane, różnorodne i zawierają niekiedy znakomite kompozycje. Ale i tak zbyt ich nie polubiłem. Teraz sobie uświadomiłem, co jest tego przyczyną – otóż śpiew Gabriela. Słuchając go mam wrażenie, że gość się strasznie męczy - tak więc słuchanie go przykrość mi sprawia. Te górne rejestry ...jakby go zęby bolały ... Sztandarowy przykład: http://www.youtube.com/watch?v=u6BesY5Doec&feature=related
Dopóki jest to głównie melorecytacja, to ok. O: http://www.youtube.com/watch?v=vAzUh_H7yV0
Jest tu kapitalny, mroczny i transowy patent, a autor nie przeprodukowuje się paszczowo. Git. Ale później na 3-ce już gorzej.
Pete H znów wokalnie super, za to masa często podobnych do siebie, ponurackich utworów, niekiedy zbyt patetycznych. Balansuje między rzeczami niemal niestrawnymi:
http://www.youtube.com/watch?v=UNqCi1Mi81o&feature=related
a pieśniarstwem w stylu późnego PF:
http://www.youtube.com/watch?v=iKo1JJ_ef6k
wydając sie dość monotematyczny (zastrzegam, że znam pobieżnie jego obszerną dyskografię)
Ideałem były Hammill śpiewający na płytach Gabriela
PS Choć w zasadzie to pytanie jest którego Pitera bardziej się LUBI – i tu może być dylemat, bo Gabriel teraz to przesympatyczny, jowialny dziadzia, który mógłby się nająć za Mikołaja bez charakteryzacji. . W dodatku społecznik i w ogóle. A Hammill to taki zasuszony melancholik od którego smutek bije (jak i od większości jego utworów).
jednak Hammill zdecydowanie. I to zespołowo i solowo.
Nie mam watpliwosci, kogo wole: Hammila.
Gabriel nigdy do mnie nie przemawial; niby arcy spox kolo po 'mojej' stronie rockowej muzyki, ale nie dla mnie jego twory, zawsze wolalem Frippa, Hammila i inne potwory.
Zdecydowanie Peter Hammill. Zastrzegam jednak, że w VDGG a nie solo. Uwielbiam jego głos i tą ekspresję z jaką go używa. Jak byłem mały był moim zdecydowanie ulubionym wokalistą, którego głos potrafiłem słuchać godzinami niszcząc ojcu płyty. Jedną ścieżkę a był nią Sleewalkers http://www.youtube.com/watch?v=0v16c4MaqhU dosłownie starłem przeskakując na nią igłą a do dziś mam ciary jak słucham jego popisów. Przy czym wtedy nie traktowałem tego jak jakiejś ambitniejszej muzyki rozrywkowej. O tym dowiedziałem się trochę później. Podobał mi się głównie jego wokal. Same utwory też, bo VDGG jest na tyle specyficznym zespołem i z tak ciekawymi kompozycjami, że nie męczy. One są nawet chwytliwe a głos Hammilla nadaje im prawdziwej mocy na wielu płaszczyznach.
VDGG jest na tyle specyficznym zespołem i z tak ciekawymi kompozycjami, że nie męczy. One są nawet chwytliwe a głos Hammilla nadaje im prawdziwej mocy na wielu płaszczyznach.
Dokladnie tak, ostatnio nie majac za bardzo co robic, urzadzilem sobie sesje sluchania slynnych rzeczy moich ulubionych kapel z tamtych lat i musze przyznac, ze najlepsze wrazenie w tej chwili wywiera na mnie wlasnie Generator. Mysle ze kiedys nie docenialem tego zespolu.
|
|